Ubezpieczenie na Indiegogo to świetne posunięcie, ale rozwiązanie jest o wiele łatwiejsze
Nie finansować, a po prostu kupić, zanim jeszcze produkt trafi do sklepów - tak właśnie od pewnego czasu wygląda podejście użytkowników do serwisów crowdfundingowych. Trudno się dziwić, że w tych okolicznościach często dochodzi do nadużyć, złamania obietnic czy po prostu rozczarowań. Walczyć z tym stara się Indiegogo, ale ostatnie posunięcia mogą się okazać po prostu niewystarczające.
Pojawianie się kolejnych informacji na temat zbiórek, które pomimo zgromadzenia wystarczających środków zakończyły się albo porażką, albo ogromnym opóźnieniem, albo kiepskim produktem, nie dziwi dziś nikogo. Kickstarter, Indiegogo czy podobne, zawsze kojarzyły się i będą kojarzyć z wysokim ryzykiem. Szczególnie w sytuacji, kiedy nie "inwestujemy" w projekt poprzez np. zakup koszulki czy innego symbolicznego prezentu za równie symboliczną kwotę, ale końcowego produktu, wartego często setki lub nawet tysiące dolarów.
Indiegogo, jak informuje m.in. Engadget, postanowiło przygotować rozwiązanie, które pozwoliłoby uchronić uczestników przynajmniej tych najbardziej nieudanych zbiórek. W momencie, gdy projekt nie zostanie zrealizowany lub przekroczony zostanie określony termin (np. 3 miesiące od planowanej premiery), otrzymamy zwrot poniesionych kosztów. Na razie testy takiego ubezpieczenia prowadzone są przy okazji tylko jednej z akcji, ale być może zostaną one także wprowadzone w kolejnych.
W porównaniu do dotychczasowych regulacji jest to ogromna zmiana, przenosząca odpowiedzialność finansową z podmiotu bezpośrednio organizującego zbiórkę na Indiegogo. Do tej pory regulamin zwrotów i reklamacji był nieco mniej przyjazny dla "inwestorów":
Tyle tylko, że na dłuższą metę takie ubezpieczenie nie jest w stanie rozwiązać problemów, jakie mają serwisy crowdfundingowe, stające się w rozumieniu wielu osób platformą do zamówień przed-przedsprzedażowych produktów, które w finalnej wersji mają być co najmniej tak samo doskonałe jak na materiałach marketingowych. Nie ma na to wpływu nawet fakt, że ubezpieczenie jest dodatkowo płatne i trzeba się na nie zdecydować w odpowiednim momencie. Dla kogoś, kto wyłoży na produkt 200 czy 300 dol., kolejne kilka czy kilkanaście nie stanowi poważnego wydatku.
Jak mieliby na tym skorzystać jednak ci, którzy kupili przez Indiegogo po prostu słaby, niedopracowany i niezgodny z obietnicami produkt. Jak ubezpieczenie pomogłoby tym, którzy kupiliby produkt pokroju kickstarterowego Ringa? Prawdopodobnie w ogóle.
W przypadku względnie dużych marek, takich jak Jolla czy Sonim, ryzyko zamawiania gotowego produktu i płacenia za niego pełnej kwoty jest stosunkowo niewielkie, a szanse na otrzymanie odpowiednio wartościowego produktu - wysokie. Przy mniejszych, czy wręcz debiutantach, takiej gwarancji nie mamy w ogóle i żaden serwis crowdfundingowy nigdy nam jej nie da.
Rozwiązanie takiego problemu okazuje się być naprawdę banalne i praktycznie każdy może z niego skorzystać już teraz, bez wprowadzania przez administrację serwisów żadnych dodatkowych narzędzi. Wystarczy wrócić do tego, co jest podstawą tego typu akcji - nie kupowanie, a wspieranie. Praktycznie każda akcja, nawet z najdroższymi przedmiotami, pozwala nie tylko zapłacić za produkt, ale też zdecydować się na bardziej symboliczne wsparcie. 10 dol. za koszulkę, czapkę czy podobny gadżet, w momencie, kiedy idea bardzo nam się podoba, wydaje się być całkiem rozsądną formą pomocy.
A co z samym produktem? Co z rewelacyjnym/rewolucyjnym/jedynymtakimzobacz/unikalnym/przełomowym zegarkiem/opaską/lodówką/czujnikiem/czymkolwiek? Cóż, po wsparciu akcji bezpieczną kwotą możemy po prostu odliczać czas do zadeklarowanej przez producenta daty premiery i zobaczyć co z tego wyjdzie, zapoznać się z pierwszymi opiniami tych, którzy kupili w ciemno i ewentualnie wtedy zamówić - w sklepie czy na stronie twórców. W końcu mało który z dobrych projektów umiera tuż po tym, gdy trafi na rynek. Tak właśnie było m.in. z Pebble - od dłuższego czasu możemy kupić go bez żadnych problemów i bez żadnego ryzyka.
W rezultacie stracimy potencjalnie kilkanaście dolarów - nie kilkaset, a jeśli naprawdę będzie warto kupić konkretny produkt, a nie jego ideę, i tak będziemy mogli to zrobić. Wystarczy powstrzymać w sobie chęć do kupna tu i teraz, tak naprawdę nie wiadomo czego.
Można też uświadomić sobie, że w wielu przypadkach w czasie, kiedy realizowany jest dofinansowany przez nas produkt, na rynku pojawiają się już gotowe, dostępne od ręki podobne urządzenia. Niektórym, jak wspomnianemu Pebble, udaje się zdążyć przed modą (w tym przypadku na smartwatche). Inni, tak jak np. Tile, po miesiącach opóźnień trafiają na rynek, na którym jest już sporo konkurentów, których wcześniej po prostu nie było. Po co w takim razie zamrażać pieniądze?