Trochę za mało Bieszczad, a za dużo Hollywoodu. Poza tym świetnie, czyli obejrzałem pierwszy odcinek „Watahy”
O serialu „Wataha” produkcji HBO Polska od początku mówiło się, że ma być rodzimą odpowiedzią na najlepsze światowe produkcje serialowe. I rzeczywiście - po obejrzeniu pierwszego odcinka wydaje mi się, że jest tu nieco zbyt dużo Hollywoodu a nieco za mało Bieszczad.
HBO odkodowało na weekend swoją telewizję i serwis streamingu HBO GO. W poważnej weekendowej prasie zanalizowano stan tzw. ambitnych polskich seriali. W mediach społecznościowych panowało naturalne podniecenie. Słowem - od strony PR-owej wyglądało nieźle, dokładnie tak, jak wprowadza się na rynek produkt wideo dziś w dobie dominacji internetu. Wystarczyło, by produkt był odpowiednio dobry i sukces gotowy.
Obejrzałem pierwszy odcinek „Watahy” w HBO GO z wielkimi nadziejami. Nie zawiodłem się, ale nie wszystko do końca przypadło mi do gustu.
Bieszczady
We wspomnianej analizie stanu ambitnych polskich seriali wspomniano, że nieczęsto polska kinematografia korzystała dotychczas z Bieszczad. „Wataha” miała w pełni wykorzystać to jedno z najpiękniejszych, ale przy okazji najbardziej tajemniczych, dziewiczych i nieodkrytych miejsc w Polsce.
Nie chodziło tylko o umiejscowienie fabuły serialu, ale również wykorzystanie tego miejsca, by odpowiednio zagrać obrazem, klimatem i aurą niesamowitości. Coś jak południowa Luizjana w „True Detective” (notabene również produkcji HBO), która nie tylko stanowiła klimatyczną kanwę dla niesamowitej historii „Detektywa”, lecz także uzasadniała ‚niszczycielską i bezbożną obecność człowieka’.
Po obejrzeniu pierwszego odcinka „Watahy” odniosłem wrażenie, że Bieszczad jakby tam nieco za mało. Niby są ‚beauty shoty’ wspaniałej i tajemniczej polskiej kniei spowitej poranną mgłą, jest surowy wygląd leśniczówek, w których toczy się życie bohaterów Straż Granicznej, ale gdyby akcja rozgrywała się nie na wschodniej, lecz na zachodniej granicy Polski w zasadzie obrazki mogłyby być podobne. Może to się zmieni w kolejnych odcinkach, może Bieszczady okażą się nie tylko miejscem rozgrywania akcji, lecz także stanem umysłu bohaterów.
Hollywoodzki scenariusz w Bieszczadach
Druga sprawa - scenariusz. Aż kipi od hollywoodzkich chwytów wyświechtanych od zarań Fabryki Marzeń.
Na przykład: główny bohater traci kobietę w zamachu (tzn. tak się wydaje w pierwszym odcinku, bo już w kolejnych ponoć nie…). Co robi? Jest załamany: chleje wódę ze szklanek, odmawia pomocy przyjaciół, leży nagi pod prysznicem szlochając. Nie chce wrócić do pracy, wszyscy go namawiają, ale on nie chce, bo musi chlać w samotności. W końcu się jednak godzi…
Albo inny przykład: przerzut ludzi przez granicę przez przemytników. Dziki bieszczadzki bór, imigranci ze wschodu, a wśród nich kobieta w ciąży, która upada, bo nie ma siły iść dalej. No, bardziej wyświechtanego medialnie zdarzenia nie dało się wymyślić.
Można by jeszcze kilka takich scenariuszowych tricków wymienić, jak chociażby wizje (albo i nie), które główny bohater doświadcza z pewnym wilkiem, albo naturalny podział na dobrych, oddanych i bezinteresownych przedstawicieli straży granicznej oraz złej, bezwzględnej i nieczułej pani prokurator, by zamiast błotnistych i nieprzejednanych Bieszczad bardziej odczuwać w „Watasze” Hollywood.
Mimo to ogląda się znakomicie
Naprawdę. Od dosłownie pierwszej sceny, gdy dzielni strażnicy graniczni łapią na gorącym uczynku przemytników czuć, że zaraz zdarzy się coś strasznego. A gdy już się zdarzy, to jest jak u Hitchcocka - napięcie dalej rośnie.
Może nie będzie to dzieło na miarę „True Detective” ale na pewno będzie to serial unikatowy jak na polskie dokonania. Czuć to w każdej scenie pierwszego odcinka i w tym, że naprawdę szkoda, że HBO nie stosuje strategii Netfliksa i nie wydaje wszystkich odcinków na raz. Na kolejny odcinek trzeba czekać cały długi tydzień.
A najlepszą rekomendacją „Watahy” niech będzie to, że dziś rano obudziłem się z myślą o wydarzeniach z serialu. Wszyscy wiemy, że niezwykle rzadko zdarza się to nam dziś, gdy bombardowani jesteśmy najprzeróżniejszymi produktami medialnymi.
fot. Krzysztof Wiktor | HBO