Google prezentuje nowoczesny Inbox, a użytkownicy sprzętów Apple muszą kombinować, żeby odbierać pocztę w trybie push
Nowa skrzynka pocztowa Google zapowiada się świetnie, ale gigant rynku wyszukiwarek internetowych nadal nie ma zbyt wiele do zaoferowania użytkownikom komputerów i urządzeń mobilnych Apple. Nie jest to jednak wyłącznie wina inżynierów Google, ale to Tim Cook i spółka robią wszystko, żeby zniechęcić użytkowników do rozwiązań konkurencji i wychodzi im to nad wyraz zręcznie.
Inbox od Google wywołał spore zamieszanie w świecie IT. Z mojej perspektywy twórcy najpopularniejszej i w gruncie rzeczy świetnie działającej poczty elektronicznej świata w formie webmaila nie mogli wybrać gorszego terminu zaprezentowania swojej usługi. Jak napomknąłem wczoraj w temacie tygodnia dotyczącym opinii redakcji Spider’s Web na temat nowego Inboksa, zaledwie kilka dni wcześniej przesiadłem się na pocztę prosto od Apple.
Nie obyło się jednak bez (niemiłych) niespodzianek i postanowiłem podzielić się z Wami kilkoma spostrzeżeniami, bo nie wszystko w świecie Tima Cooka działa tak, jak użytkownicy mogliby sobie tego życzyć.
Ty też pokochasz Wielkiego Br… usługi iCloud
Użytkownikiem urządzeń Apple jestem od pół roku. Dzięki wieloletnim doświadczeniom z systemami Windows i Android, a także stałym kontakcie z oprogramowaniem Microsoftu i Google, nawet po zamieszkaniu w rezerwacie Cupertino mogę krytycznie ocenić to, jaka filozofia stoi za systemami iOS i OS X.
Na samym początku świadomie nie rzucałem się na głęboką wodę i dobierałem oprogramowanie tak, żeby zapewnić sobie maksymalną kompatybilność między Mac OS X, iOS, Androidem i Windows 8.1. Szukając konkretnych aplikacji i usług liczyło się dla mnie w pierwszej kolejności to, czy zadziałają one na czterech platformach jednocześnie. Systematycznie jednak wymieniałem kolejne usługi na bazie tego, jak sprawują się na Maku i iPhonie.
W końcu zdecydowałem, że chcę zostać na dłużej w rezerwacie i zacząłem samodzielnie i świadomie zamykać się w “złotej klatce”.
To był zresztą czysty pragmatyzm. Dużo czasu poświęciłem jednak na poznawanie od podstaw nowego środowiska, żeby w przewidywalnej przyszłości powrócić do Windowsa i Androida. Te systemy ciągle trapią problemy, które wepchnęły mnie w objęcia firmy Tima Cooka. Jeśli już jednak chcę korzystać z produktów Apple, to ma to sens tylko w połączeniu z oprogramowaniem. Chcąc nie chcąc, doprowadziło to do powolnego i bolesnego rozwodu z Google.
Największym problemem była poczta elektroniczna. Od lat korzystałem z Gmaila, pod którego podpiąłem wiele innych skrzynek prywatnych i służbowych. Interfejs Gmaila umożliwiał mi automatycznie przypisywać do zdefiniowanych etykiet maile przychodzące na kolejny adres i wypracowałem sobie workflow pozwalający w bardzo prosty sposób osiągnąć z jednej strony Inbox Zero, a z drugiej mieć pełną kontrolę nad tym, co i kiedy muszę zrobić.
Problem w tym, że korzystanie z Gmaila w iOS to droga przez mękę, a na OS X jest niewiele lepiej.
W systemach Apple dostępna jest aplikacja pocztowa. Mail.app jest bardzo prostym programem, ale daleko mu do idealnej aplikacji. Oferuje praktycznie identyczny zestaw funkcji, co programy pocztowe sprzed dekady. Nie to jest jednak największym problemem, bo z ascetycznym interfejsem programu pocztowego Apple jestem w stanie się pogodzić i sprosta on moim potrzebom. Problemem jest marna obsługa Gmaila.
W wersji desktopowej Gmail potrafi stwarzać problemy z synchronizacją ze względu na niestandardową obsługę folderów. W poczcie Google są one de facto tagami, które Google ochrzcił jako etykiety. W rezultacie w programie pocztowym Mail.app jedna wiadomość przypisana jest do jednego folderu, a webowy Gmail przypisuje ją do wielu folderów. To jednak pikuś i da się z tym wygrać, ale schody pojawiają się przy próbie konfiguracji Gmaila na iPhonie lub iPadzie.
Po przesiadce z Androida na iOS robiłem wielkie oczy, bo okazało się, że Gmail w systemowej aplikacji poczty nie obsługuje… trybu push.
Tak, dobrze czytacie: korzystając z poczty Google na iPhonie i iPadzie bez dodatkowych aplikacji trzeba pogodzić się z tym, że poczta będzie dochodzić z nawet 15-minutowym opóźnieniem. W mojej pracy brak poczty typu push jest niedopuszczalny, bo przez kwadrans mogę wymienić nawet kilkanaście wiadomości z odbiorcą z którym nie wypada (lub nie ma możliwości) porozmawiać przez jakiś webowy chat. W rezultacie przez pierwsze pół roku mojej kariery w sadownictwie mój setup emailowy był daleki od ideału.
Na OS X jedna skrzynka służbowa w postaci Exchange obsługiwana była przez przedpotopowego Outlooka, a z Gmaila korzystałem w formie przypiętej do Docka strony internetowej wygenerowanej przez Fluid.app (w celu uzyskania powiadomień o wiadomościach musiałem ręcznie dopisać skrypt). Na iOS do systemowej poczty trafił Exchange, a do Gmaila wykorzystywałem oficjalną aplikację mobilną. Nie jest to program idealny i nie oferuje zapisywania wiadomości w trybie offline, ale mogłem przynajmniej odbierać swoją pocztę w trybie push. Oferował mi też łatwą zmianę adresu, z którego wysyłam wiadomość.
Dopiero OS X 10.10 Yosemite nakłonił mnie do zmiany podejścia
Nowy system Apple wprowadził świetną nowość, jaką jest możliwość kontynuowania na sprzęcie Apple pracy rozpoczętej na innym urządzeniu. Zaczynając pisać maila na komputerze mogę odejść od niego i dokończyć go na iPhonie - ikonka Mail.app pojawia się prosto na ekranie blokady i przejście do ostatnio wykonywanej czynności jest płynne. Tak samo zresztą wygląda to przy pisaniu w iMessege (obsługującym od niedawna SMS-y), przeglądaniu kontaktów czy surfowaniu po sieci w Safari.
Sęk w tym, że Handoff dostępne jest teraz niemal tylko w aplikacjach od Apple. Użytkownik Gmaila może o takim udogodnieniu pomarzyć, więc zaczęła kiełkować u mnie myśl, żeby wreszcie Gmaila porzucić. Tym, co przelało czarę goryczy był fakt, że w mojej “aplikacji” Gmail wygenerowanej przez Fluid.app po aktualizacji do Yosemite rozjechał się interfejs. Do tego Outlook 2011 dla komputerów Mac nadal nie integruje się z Centrum Powiadomień, z którego z powodzeniem korzystam od czasu przesiadki na MacBooka Air i OS X 10.9 Mavericks.
Mój system odbierania poczty jest w rezultacie szalenie skomplikowany. Tylko czekać, aż coś pójdzie nie tak.
Nadal główną skrzynką “pod maską” jest u mnie Gmail. To moja główna poczta służąca do rejestracji w serwisach internetowych, tam też zbieram newslettery i powiadomienia o komentarzach na Spider’s Web. Mojego Gmaila mają też znajomi, współpracownicy oraz firmy przesyłające informacje prasowe. Tego nie przeskoczę i muszę nadal odbierać pocztę z głównego adresu oraz mnóstwa skrzynek pomocniczych, które na tego głównego Gmaila przekazują pocztę.
Dopiero z tego miejsca wszystko co odbiorę leci na skrzynkę iCloud (gdzie miałem szczęście swego czasu podczas testów iOS 5.0 uzyskać adres kończący się krótko @me.com). Do tej pory działa to dobrze, ale później nie jest już tak prosto i przyjemnie.
Z racji braku narzędzia pozwalającego na przeniesienie całej poczty z Gmaila na iCloud i ograniczeń pojemności dysku w chmurze Apple, postanowiłem przenieść wiadomości tylko z ostatniego miesiąca i w rezultacie nie mam dostępu z Mail.app do swojego wieloletniego archiwum poczty. Jeszcze większą niedogodnością jest to, że wszystkie wysłane maile od teraz dochodzić będą z adresu @me.com.
Te wszystkie wyrzeczenia były jednak potrzebne, żeby z poczty na iOS korzystać tak, jak do tej pory bez problemu korzystałem w Androidzie.
Największym problemem jest to, że podpinając Gmaila jako IMAP do aplikacji poczty od Apple na iOS nie ma tego nieszczęsnego pusha. Z tego prostego powodu musiałem obmyślić cały system odbierania poczty, któremu nadal daleko od ideału. Aż dziw bierze, że z takimi problemami z obsługą poczty elektronicznej spotykamy się w 2014 roku.
Wszystko rozchodzi się oczywiście o to, że Apple i Google za nic się nie dogadają, a klienci dostają rykoszetem. Twórcy Gmaila wyłączyli możliwość dodania swojej usługi pocztowej jako konto Exchange, co kilka wersji iOS temu rozwiązywało problem pusha. Google się jednak przeliczyło, bo teraz nie dość, że z Gmaila korzystam na okrętkę, to nawet nie mam już ochoty i możliwości sprawdzić usługi Inbox.
W pojedynku Apple - Google wynik w moim przypadku to solidne 4:1.
Po przesiadce na system OS X 10.10 Yosemite porzuciłem po latach nie tylko Gmaila, ale też przeglądarkę Chrome, a idąc za ciosem przeniosłem do Cupertino również Kalendarz i Kontakty. Przeglądarka Apple jest znacznie lepiej zoptymalizowana, a usługi kalendarza i listy kontaktów odświeżają się teraz tak błyskawicznie jak poczta, bez czekania na 15-minutowy “fetch”. Korzystanie z usług online producenta iPhone’ów i iPadów ma po prostu zbyt wiele zalet, by trzymać się kurczowo usług firmy z Mountain View.
Oprogramowanie Apple wykorzystywane mobilnie i stacjonarnie rozwija skrzydła i mamy do czynienia z efektem synergii. Apple robi przy tym świetną robotę w oduczaniu z korzystania z usług innego giganta, a Google w moim przypadku się przeliczyło. Gmail, Kalendarz i Kontakty to tylko początek mojego rozstania z Google. Społecznościówka Plus i Hangouts też nie są mi niezbędne do życia, poczta systemowa mimo kilku błędów i niedoróbek sprawdza się dobrze, a Safari da się lubić; nawet w przypadku Map powoli zaczynam przekonywać się do systemowego rozwiązania zamiast Google Maps.
Jedyną usługą Google, z której faktycznie nie potrafię zrezygnować, to wyszukiwarka. Od tego się zaczęło i jak widać na tym się kończy.
PS. Jeśli z kolei ktoś z Was myśli o przesiadce na Mail.app i iCloud Mail, to trzeba wiedzieć o kilku potencjalnych problemach i niedogodnościach:
- Na iOS nadal nie da się załączyć pliku w odpowiedzi i trzeba tworzyć nowy wątek z poziomu innej aplikacji (np. Zdjęcia, Dropbox)
- Zdarza się, że nie da się przenieść maila do innego folderu bez restartu aplikacji (czasem nie znikają też powiadomienia)
- Czasem aplikacja mobilna głupieje i pobieranie wiadomości kończy się niepowodzeniem (nie ma tu żadnej reguły)
- W wersji na OS X zabrakło niektórych animacji (przenoszenie odpowiedzi do nowego okienka wygląda świetnie, ale pojawianie się i znikanie skrzynek “wysyłane” jest już skokowe)
- Załączniki w OS X pobierane są automatycznie na dysk (a poczta współdzieli przestrzeń w chmurze z innymi aplikacjami)
- Powiadomienia mobilne i stacjonarne nie przychodzą w tym samym czasie (zwykle na komputerze jest kilka sekund opóźnienia)
- Nie da się dodać alternatywnych adresów, z których wysyła się wiadomość jednocześnie na iOS i OS X (a przynajmniej ja tego nie znalazłem).
* Część grafik pochodzi z serwisu Shutterstock.