Zapraszam na spacer po Little India w Singapurze
Z głośników lecą taneczne dźwięki Bollywood, a lekką mgiełkę w powietrzu tworzą zapachy rozpalanych kadzideł uzupełniane flakonami perfum. Ludzie brzęczą złotymi bransoletkami noszonymi na rękach i nogach i przeciskają się pomiędzy milionami zwieszających się z góry, kwiecistych wianków. Zapraszam do Little India!
Singapur jest etniczną mieszanką ludów z całej Azji. Przeważają tu Chińczycy, skupieni w najczystszym na świecie Chinatown, gdzie papierek na ulicy jak zjawiskiem tak częstym jak minusowe temperatury w klimacie tropikalnym. Rytm życiu miasta nadają także Hindusi, których przepełniona tańcem, kwiatami i płynnymi ofiarami składanymi bogom kultura jest szczególnie widoczna w Little India.
Można tu spotkać Hindusów dwóch typów – tych, których rodziny przed kilkoma pokoleniami osiedliły się w Singapurze i już nieco zżyły z tym miejscem, a także tych, którzy dopiero przecierają szlaki emigracji. Podobno te dwa typy można nawet od odróżnić. A to dlatego, że ci, którzy przebywają w Singapurze dłużej zdążyli już wymieszać swoją krew z innymi narodowościami. Widać to po twarzach, które są mniej hinduskie, a posiadają wygląd nieco malajski czy chiński. Przedstawiciele tej grupy to bardzo często ludzie zamożni, którzy z Półwyspem Indyjskim nie mają już nic wspólnego.
Rozpocznijmy naszą wycieczkę po Little India. Na początek przejdźmy się Waterloo Street – ulicą prowadzącą do Little India. Znajduje się na niej synagoga Maghain Aboth wybudowana w 1878 roku, która jest najstarszym żydowskim domem modlitwy w Azji Południowo-Wschodniej. Synagoga przypomina dom, gdyż stylem architektonicznym nie wyróżnia się spośród innych zabytków ery kolonialnej.
Im dalej tym więcej hinduskich świątyń, które swobodnie można zwiedzać, jeśli nie jest to akurat czas przeznaczony na sprzątanie. Hindusi składają swoim bogom niezwykle bogate ofiary. W czasie ceremonii wylewają na posągi cielców hektolitry mleka, miodu i innych cennych substancji, które później rozpływają się po całej podłodze. Po skończonych obrzędach trzeba ją dokładnie oczyścić, aby bosych zwiedzających nie spotkała niemiła klejąca się niespodzianka. Wychodzimy ze świątyni, trafiając wprost na buddystów, modlących się w skupieniu i pochylonych z nadpalonym, drewnianymi patyczkami w dłoniach. Aby każdy miał blisko do swojego miejsca kultu, przed śikharami (tak nazywa się hinduskie świątynie) umieszcza się elementy przestrzeni charakterystyczne dla buddyzmu, gdzie praktykować można Dhammy.
Gdzie miejsca religijnego kultu, tam niedaleko musi być i jarmark – zupełnie jak w Polsce przy okazji pielgrzymek prowokujących powstanie handlowych mini-miasteczek. Przejdźmy się więc kilka kroków w kierunku targu. Spotkamy nietypowych masażystów-szamanów, którzy za niewielką opłatą zgodzą się użyć swoich paranormalnych zdolności, aby wypędzić z ciała złe duchy, albo rozmasować nieco bolące ramię. Kto wie, może to właśnie w nim zamieszkał demon Wrytra?
Tuż obok spotkamy przepowiadaczki przyszłości. Wystarczy, że oddamy im na kilka chwil swoją dłoń, najlepiej dzierżącą kilkanaście dolarów, a w zamian poznamy datę ślubu piątego dziecka, drugiego męża siostry, albo czy jutro spotkamy miłość naszego życia. Wszystkie te informacje zapisane są w liniach papilarnych, które przecinając się ze sobą stanowią o najważniejszych w życiu ludzi.
Trafiamy wreszcie do właściwej części Little India, której początki sięgają XIX wieku i brytyjskiego panowania w tym rejonie, które oficjalnie zakończyło się dopiero w latach 60 kolejnego stulecia. Poniżej możecie zobaczyć tablicę wmurowaną w filar jednego z najstarszych budynków dzielnicy, gdzie dziś znajduje się m.in. sklep 7/11. Została ona zapisana w języku Tamilów, niemal tak starym jak sanskryt. Piątka symboli na samej górze oznacza pięciu hinduskich bogów – wcieleń jednego Brahmana.
Dekoracje Little India zasłaniają nieco ścianki umieszczone dla osłonięcia terenów budowy centralnej linii metra, która ma odciążyć zatłoczone autobusy.
Kiedy zostawimy je za swoimi plecami hinduska dzielnica ukaże się w całej przepięknej, wielokolorowej okazałości. Na początku września ulice zostały przystrojone łańcuchami, girlandami i pomniejszymi figurkami z okazji Festiwalu Światła. Zostaną one z hindusami aż do listopada.
Okres ten bywa nazywany Diwali i symbolizuje zwycięstwo dobra nad złem, światła nad ciemnością i nadziei nad rozpaczą. W czasie jego trwania w Little India odbędzie się mnóstwo procesji i koncertów z tamilską muzyką.
Wchodzimy do serca Little India – niekończących się, meandrujących korytarzy z rozstawionymi po obu stronach straganami. Już za kilka dolarów możemy stać się posiadaczami koszulki wykrzykującej miłość do hinduskiej dzielnicy albo całego Singapuru. Znacznie ciekawsze są jednak zwisające łańcuchy, o które obijają się wszyscy przechodnie wyżsi niż 1,6 metra. Schodząc z chodnika zauważymy, że smaki kuchni możemy wzbogacić o wszystkie przyprawy Indii, pozamykane szczelnie w małych plastikowych woreczkach. Bardziej zamożni mogą przystroić swoje salony pozłacanymi figurkami wszystkich hinduskich bogów – od malutkich 5-centymetrowych figurek, po ogromne 2-metrowe statue. Szczególnym powiedzeniem cieszy się Genesa – bóg mądrości z głową słonia.
Wiąże się z nim ciekawa legenda. Ganesa nigdy nie osiągnął dorosłości, gdyż jako dziecko został zamordowany przez własnego ojca. Przed tym tragicznym wydarzeniem wybrał się z matką do lasu, na którego krańcach położone było jezioro z krystalicznie czystą wodą. Kobieta nabrała ochoty, aby orzeźwić się nieco po podróżny i wykąpać. Poleciła synowi aby pilnował ścieżki i nie przepuszczał nikogo, gdyż będzie pływała nago. Synek przyrzekł wypełnić polecenie.
Po kilku chwilach na trasie pojawił się pokłócony z matką ojciec, który śledził dwójkę podróżników. Chłopak zastąpił mu drogę i nie chciał ustąpić. W przypływie gniewu ojciec wyciągnął nóż i odciął mu głowę. Dopiero później zdał sobie sprawę z makabrycznego czynu, jakiego dokonał i postanowił, jakoś naprawić wyrządzone krzywdy. W okolicy znalazł pasące się małe słoniątko, które zabił. Odciął mu głowę i przyszył do ciała syna. Zabieg się powiódł i Ganesa ożył.
Figurki kobiet w hinduizmie nie przypadkowo mają dość ponętne kształty. Mają symbolizować płodność.
Każda z mniejszości narodowych zamieszkujących Singapur prowadzi działalność charytatywną. Na ulicach wystawiane są skarbony, a zebrane pieniądze nie są wysyłane wprost do Indii czy Chin, dla tamtejszych potrzebujących, ale trafiają do funduszy pomocy najbiedniejszym imigrantom na wyspie.
Jesli już o pieniądzach mowa to w Little India można kupić najtańsze ubrania w całym Singapurze. Koszulki za 10 dol. można zobaczyć na każdym kroku, a niekiedy łowcy okazji mogą trafić na jeansy za piątka – niestety prosto z ulicy, dosłownie i w przenośni. Jakości taki wyrobów nie można być pewnym praktycznie nigdy.
Znienacka ze straganów wyrasta budynek, który nie pasuje do pozostałych – jego bryła jest chłodna i modernistyczna. To będące w budowie centrum kultury hinduskiej. Wybrano najtańszy projekt, który w mojej opinii nie mógł być w wyglądzie dalszy od hinduskiej kultury. To zwyczajny, czarny sześcian z nieco futurystycznymi wzorami na powierzchni, który bardziej szpeci krajobraz niż jest jego wizytówką. Być może Hindusi chcieli w ten sposób pokazać swoją nowoczesność?
Przechadzkę po Little India kończymy w jednym z niezwykle popularnych wśród Hindusów sklepów ze złotą lub srebrną biżuterią. Tamilowie wprost uwielbiają obwieszać się wszelkiego rodzaju bransoletkami, bądź pierścionkami i mimo, że zwyczaj ten nieco już zanika, to nadal każdy z nich ma w pamięci swój szlachetny kamień, który został mu przydzielony w dniu urodzin. Najpopularniejsze wśród mężczyzn jest złoto, a wśród kobiet diamenty.
Przed powrotem do biznesowej, centralnej części Singapuru dobrze jest nieco się posilić. Ja wybrałem jajeczny placek – roti prata, do którego wedle uznania można jeszcze dorzucić wieprzowinę, ser, cebulę i inne warzywa. Wszystko to, za 2,5 dol., a do picia świeżo wyciskany – na oczach kupujących – sok z trzciny cukrowej – 2 dolary.
Roti Prata – typowe hinduskie jedzenie, lepsze niż nasza jajecznica! Do tego popite świeżo wyciśnietym sokiem z trzciny cukrowej :) #LittleIndia #foodporn
Little India w Singapurze jest enklawą jedyną w swoim rodzaju. Pełną odniesień do Indii, ale jednocześnie przepuszczoną przez restrykcyjną maszynkę miejscowego prawa, które wymaga bezwzględnego podporządkowania się. Wielu zarzuca Singapurczykom rasizm i trudno z tymi oskarżeniami się nie zgodzić widząc jakie ograniczenia i kontrole nałożono na Hindusów po grudniowych zamieszkach.