Trudne początki Netfliksa we Francji. Mogą zatrzymać ekspansję na inne rynki Europy, w tym polski
Netflix to w USA praktycznie tzw. household name, czyli marka znana większości opinii publicznej bez względu na wiek i zainteresowania. Od końca lat 90-tych, gdy stworzył najpopularniejszą wysyłkową wypożyczalnię DVD, a charakterystyczne czerwone koperty pojawiły się w milionach skrzynek pocztowych, ugruntowywał swoją pozycję.
W tej chwili jest kojarzony z usługą streamingu filmów i seriali za stałą, miesięczną kwotę. Jednak nie zawsze tak było. Początkowo streaming był dostępny jedynie dla subskrybentów, którzy korzystają z wypożyczenia płyt DVD. Dostęp do filmów również nie był nieograniczony - był zależny od wydanej kwoty, ograniczony czasowo (przeciętnie kilka godzin miesięcznie).
Od wypożyczalni DVD do produkcji seriali
Teraz Netflix zatrudnia ponad 2000 osób, a usługa streaming jest jego głównym źródłem przychodów. Z dystrybutora treści stał się również ich producentem. Choć początkowo tradycyjne telewizje podchodziły do tego sceptycznie, okazało się, że można się obejść zarówno bez stacji, jak i bez kablówki. Do tego Netflix przełamał kolejną telewizyjną barierę - udostępniał cały sezon produkowanych przez siebie seriali naraz. Przetarł pod tym względem ścieżkę do produkcji wysokiej jakości treści z pominięciem telewizji: po nim swoje produkcje zaczęli planować Hulu oraz Amazon.
W Stanach Zjednoczonych, tak jak w wielu krajach Europy, dostawcą Internetu często jest telewizja kablowa. Kablówki amerykańskie mają jednak trochę inne umowy z dostawcami treści i same często są ich producentami. To spowodowało, że zaczęły się bronić przed tzw. cord-cutters - ludźmi, którzy płacili za sam Internet, dokupując usługę typu Netflix, Hulu+ lub oglądając najnowsze odcinki seriali za pomocą set-top-boksów typu Roku Player. Metody walki były najróżniejsze, również niezbyt czyste, czyli przez naruszenie neutralności sieci i spowalnianie pakietów pochodzących ze serwerów streamujących wideo.
Boczną drogą do Europy
Do Europy Netflix wchodził świadom różnic w rynkach na jakich ugruntowali się już inni dostawcy i rozpoczął swoją europejską ekspansję od obrzeży kontynentu. Tym razem nie oferował w ogóle wypożyczeń - europejski rynek właśnie zalewała fala bankructw sieci wypożyczalni - skupił się jedynie na usłudze streamingu wideo.
Pierwszymi krajami europejskimi, w których ją udostępniono, były w 2012 roku Wielka Brytania i Irlandia. W ciągu niecałego roku zdobył tam aż milion stałych subskrybentów. W 2013 roku podpisał umowy z brytyjskimi głównymi dostawcami treści telewizyjnej, czyli BBC, Channel 4 oraz ITV.
Kolejnymi krajami w Europie, które otrzymały dostęp do Netliksa były Norwegia, Dania, Szwecja i Finlandia. Następna była Holandia, w 2013 roku. To przy okazji otwarcia usługi w tym właśnie kraju media obiegł cytat z wiceprezesa Netfliksa, mówiący, że w pierwszej kolejności będą udostępnione te seriale i programy, które są popularne w sieciach peer-to-peer.
Kolejna "paczka" krajów, dla których Netflix przygotował swoją ofertę, pojawiła się w tym miesiącu. Piętnastego września usługa zaczęła być dostępna w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Francji, Belgii, a cztery dni później w Luksemburgu.
Już teraz możemy powiedzieć, który z nowych krajów będzie dla firmy najtwardszym orzechem do zgryzienia.
Francja się broni
Kraj z najbardziej chyba uregulowanym państwowo rynkiem telewizji, czyli Francja. Netflix był tam potraktowany jak telewizja, która chce wykupić swoje pasmo - musiał starać się o rządowe zezwolenie na nadawanie i dostosować się do panujących we Francji reguł. Na przykład, musi zapewnić, że będzie dbał o francuską kulturę i twórczość telewizyjną. Nie jest w tej chwili jasne, czy obowiązywać będzie Netfliksa inny przepis: posiadania w swojej ofercie co najmniej 40 procent treści pochodzenia francuskiego, bo teoretycznie jego europejska siedziba znajduje się w Holandii.
Właśnie w celu "udobruchania" francuskich urzędów, amerykańska firma zobowiązała się do sfinansowania francuskiego serialu "Marsylia" - nieco podobnego w swojej koncepcji do dramatu politycznego House Of Cards. Nie obroniło to Netfliksa przed zarzutami ze strony (subsydiowanych przez państwo) lokalnych nadawców, wyrażających swoją obawę przed "niszczeniem francuskiej kultury" i unikaniem przez zamorskiego giganta płacenia podatków we Francji.
Jedynie na komputerze?
W USA bardzo duży procent odbiorców ogląda ofertę Netfliksa za pomocą urządzeń takich jak dekodery, Roku Box, Amazon Fire TV, konsol do grania z odpowiednimi aplikacji, lub Apple TV. Tym sposobem mogą odbierać program za pomocą telewizora, a nie na ekranie komputera, co jeszcze bardziej upodabnia ofertę do zwykłej kablówki. We Francji zaś operatorzy Orange, SFR i inni odmówili Netfliksowi umieszczenia ich aplikacji na swoich dekoderach. Jak mówią, Netflix zaoferował im zbyt mały procent swoich przychodów i wygląda na to, że francuscy telewidzowie będą oglądać Netflix głównie na komputerach.
Bez House Of Cards
Jakby gorzkich pigułek, które musi przełknąć amerykańska firma, było mało, największy jej konkurent, czyli posiadający własną usługę VOD gigant Canal+, posiada już wyłączne prawa do flagowego produktu Netfliksa, czyli House Of Cards, a na dodatek szykuje własną umowę z HBO. Do tego usługa on-demand od Canal+ czyli CanalPlay już jest obecna na dekoderach Orange, Free, SFR i Bouygues, które są największymi dostawcami w kraju. Jak się ocenia, Netflix zaoferował Francuzom 2950 godzin seriali, podczas gdy CanalPlay w swojej ofercie ma ich aż 3800 godzin.
Czy Netflix znajdzie sposób, aby przekonać do siebie francuskich telewidzów, i czy ewentualna porażka na tym ogromnym przecież rynku, nie zaważy na dalszej ekspansji w pozostałych krajach europejskich? Innymi słowy, czy francuskie przeszkodzy nie przełożą się na brak tej usługi np. w Polsce, gdzie liczy na jej przybycie wielu miłośników legalnego i wygodnego oglądania filmów i seriali? Odpowiedź przyniosą zapewne najbliższe miesiące.
źródła: CNET, Wall Street Journal, USA Today