Czy da się pogodzić naukę i religię?
Gdy przyglądam się debatom na temat nauki i religii uderza mnie jedno - ludzie nauki mówią o dowodach, a ludzie religii odnoszą się wyłącznie do wiary. Zawsze wtedy zaczynam zastanawiać się, czy faktycznie wiara i nauka mogą współistnieć.
Jakiś czas temu w Polsce rozgorzała dyskusja o katolickich lekarzach, klauzulach sumienia i deklaracji wiary. Zaczęto kwestionować to, czy lekarz religijny powinien wykonywać swój zawód jeśli koliduje on z jego wiarą. Draka o religijnych ginekologach ma swoje źródło w miejscu, które z powodów politycznej poprawności zwykliśmy często omijać - w kompatybilności nauki z religią.
Medycyna jest nauką empiryczną, czyli opartą na faktach i metodzie naukowej. Medycyna praktyczna to wcielenie w życie potwierdzonych teorii naukowych, na przykład tych o lekach działających na choroby. Tym samym medycyna jest częścią nauki, dostosowaną do rzeczywistości przez nałożenie norm społecznych, usystematyzowanie jej prawem i przy dostosowaniu jej do obowiązujących norm etycznych.
Religia natomiast to system wierzeń i praktyk. Wiara w istnienie boga lub innych nadnaturalnych sił nie jest religią. Można wierzyć, że ktoś stworzył wszechświat, że gdzieś działa jakaś tajemnicza siła i nie być związanym z żadną religią. Religia z kolei zakłada istnienie boga, który interweniuje i obserwuje, wymaga czczenia, rytuałów, modlitw, ofiar, infrastruktury i przyjęcia dogmatów, czyli twierdzeń, które członek danej religii musi uznać za prawdziwe, jeśli chce uczestniczyć w życiu wspólnot religijnych.
Nauka opiera się na dowodach. Naukowcy wysnuwają hipotezy, a następnie próbują je udowodnić i obalić. Jeśli te są falsyfikowalne a potem udowodnione, jeśli coś okazuje się prawdziwe, to mówimy o faktach. Faktem jest na przykład to, że Ziemia krąży wokół Słońca. Możemy to udowodnić obserwacjami i obliczeniami, dowodów jest mnóstwo.
Istotną cechą nauki jest odrzucanie nieaktualnych danych w oparciu o nowe informacje i dowody. Gdy w 1916 roku Albert Einstein opublikował ogólną teorię względności, według ówczesnej wiedzy wszechświat składał się z Drogi Mlecznej i gwiazd. Dopiero opublikowane w 1929 roku badania Edwina Hubble'a udowodniły, że istnieją także inne galaktyki, potwierdziły się też postulaty Georges Lemaître o rozszerzającym się wszechświecie. Lemaître wysunął przy okazji hipotezę, jakoby wszechświat pochodził od jednego atomu.
Hubble potwierdził, że wszechświat się rozszerza, natomiast teoria wielkiego wybuchu wciąż pozostaje teorią. Najbardziej naukowo prawdopodobną, z wieloma dowodami na korzyść, ale bez ostatecznego potwierdzenia. Naukowcy wciąż nad nią pracują próbując ją udowodnić lub odrzucić. Może ją kiedyś udowodnią, a może okaże się, że wszechświat powstał jakoś inaczej. To charakter nauki - decydują o niej dowody. Obalenie teorii jest wyznacznikiem i ukierunkowaniem postępu tak samo, jak ich udowadnianie.
Religia natomiast to całkiem inna bajka. Zakłada przyjmowanie teorii na wiarę. Dogmaty religijne są oparciem całej doktryny poszczególnych religii. Na przykład to, że Bóg stworzył świat i Adama i Ewę, a potem dokonał się grzech pierworodny, za który potem został ukrzyżowany Jezus.
Zmartwychwstanie Jezusa też jest dogmatem. Bez grzechu pierworodnego, historia zmartwychwstania byłaby nieco pusta, a bez Jezusa nie istniałoby chrześcijaństwo. Wiara w Jezusa i Jego odkupieńcze działania jest podstawą zbawienia.
Religia nie wymaga dowodów, wręcz odwrotnie - dowody często krzyżują szyki religii. Na przykład teoria Wielkiego Wybuchu nie zgadza się z dogmatem o stworzeniu świata tak bardzo, że dzieli świat na tych, którzy akceptują wybuch i kreacjonistów uważających, że świat ma około 6 tysięcy lat, zgodnie z Pismem Świętym. W 1951 roku papież Pius XII przewidział takie rozłamy i oświadczył, że nauka udowodniła kreację - że wielki wybuch jest dokładnie tym działaniem Boga, o którym alegoryczna mowa w Starym Testamencie.
Czy da się pogodzić religię z nauką?
Kopernik był katolikiem, Kepler też. Newton wierzył w obecność boga. Prawdopodobnie był deistą, ale odcinał się od kościoła. Dalton należał to Religijnego Towarzystwa Przyjaciół, Faraday należał do chrześcijańskiej sekty, Planck - ojciec mechaniki kwantowej - był zaangażowanym luteraninem, a Lemaître był katolickim księdzem. Żydzi też brylują w nauce - stanowią niemal 20% wszystkich noblistów. Muzułmanie również odznaczyli się w wielu dziedzinach nauki.
Dziś religijni ludzie wciąż zostają ważnymi naukowcami w każdej kategorii, od astronomii i fizyki, przez biologię i chemię, po bardziej humanistyczne kierunki. Nie jest więc tak, że religia wyklucza naukę. Richard Dawkins uważa, że wierzący naukowcy wykorzystują zdolności człowieka do oddzielenia sprzecznych poglądów i wiary od logiki. Wierzący naukowcy mówią, że zostawiają wiarę w domu.
Przez stulecia religie były obowiązkowe, a potem nawet stymulowano rozwój naukowych wewnątrz wspólnot religijnych. Powszechnie uważa się, że np. kościół katolicki ograniczał rozwój naukowy, z drugiej strony jednak kościół tworzył środowiska naukowe i uniwersytety, i stymulował poznanie świata.
Do XXI wieku nie było z tym większych problemów i religia z nauką dogadywały się całkiem nieźle. Nauka była - w świetle dzisiejszego stanu wiedzy - mało zaawansowana. Religia wykorzystywała naukę do tłumaczenia świat przez pryzmat dogmatów. W XII wieku zakazane było nauczanie Arystotelesa. Później cenzura nie oszczędziła Galileusza, który został uznany heretykiem. Nauka tłumaczyła to, co boskie i ukazywała genialność boskiego planu, a co nie mieściło się w tym pojęciu nie było nauką, więc zostawało zakazywane.
Gdy kościół zachodni podzielił się na wiele odłamów, a chrześcijaństwo zaczęło być zbiorem tysięcy niezgodnych ze sobą kościołów, Watykan przestał kontrolować naukę i ta zaczęła rozwijać się swobodniej.
Naginanie ewolucji
Kluczowym momentem całkowitego rozejścia się dróg nauki i religii powinny być chyba prace Karola Darwina. Ewolucja, dobór naturalny i powstawanie gatunków stanęły w początkowej sprzeczności z kreacjonizmem - twierdzeniem, że Bóg stworzył człowieka rozumnego.
Katolicyzm, choć nie zajął oficjalnego stanowiska, wspiera pogląd o tym, że dusza ludzka pochodzi od Boga i teoria ewolucji nie stoi w sprzeczności z Pismem Świętym. W latach 50. XX wieku teoria przemieniła się w fakt dzięki syntetycznej teorii ewolucji, więc przedrostek “teoria” jest krzywdzący, bo implikuje możliwą nieprawdziwość.
Ewolucja podzieliła naukę jak nic innego wcześniej. Nauka sama z siebie jest jedna. Oparta na faktach jedna biologia, fizyka, astronomia itd. Implikacje ewolucji jednak obserwujemy dziś w postaci kreacjonizmów, inteligentnego projektu i próbie dopasowania nauki do nauczania religii.
Wygląda to tak, że część odłamów chrześcijaństwa, jak np. ortodoksyjni protestanci, odrzucają ewolucję w ogóle. Wynika to z dosłownego odczytywania Pisma Świętego, a jak zaznaczają naukowcy także z niezrozumienia ewolucji. Jednym z często padających argumentów jest powiedzenie, że nasi niedalecy przodkowie nie pochodzą wcale od małpy, a wszechświat nie mógł powstać z wielkiego wybuchu. Być może dzieje się tak z obawy przed utraceniem przekonania o wyjątkowości człowieka jako gatunku a także z ograniczeń ludzkiego umysłu co do postrzegania czasu. Milliony, miliardy lat, nieskończoność nawet, nie są terminami, które pojmujemy tak, jak dekady czy setki lat. Kulturowo ciężko zaakceptować fakt, że szympans gentycznie jest bliższym kuzynem człowieka niż goryl.
Oprócz całkowitego odrzucania ewolucji powstało dziesiątki odłamów kreacjonistów. Jedni uważają, że ewolucja miała miejsce, że stworzenie z Pisma Świętego to alegoria, a sześć dni biblijnych, w ciągu których Bóg stworzył świat to nawet miliony lat w odczuwalnym przez człowieka czasie. Najważniejszą ingerencją Boga jest moment, w którym człowiek dostał duszę.
Inni szukają naukowych wyjaśnień. Pojawiły się całe rzesze chrześcijańskich naukowców, którzy naukę naginają do potrzeb własnej wiary. W muzeum Stworzenia w Kentucky widać skutki tych działań - dinozaury żyły obok człowieka, a każda naukowa nieścisłośc z religią tłumaczona jest tu na korzyść religii.
Jest jeszcze inteligentny projekt - założenie, że świat w swojej przepięknej złożoności i harmonii jest tak doskonały, że musiał zostać zaprojektowany przez wyższą moc. Według tej nienaukowej teorii wyższa siła (rzadko nazywana bogiem) dała impuls do stworzenia i od początku przewidziała rozwój ewolucji. Kreacjoniści tłumaczą rzeczy, których nauka jeszcze nie wyjaśniła działaniem Boga. Neil deGrasse Tyson zauważa jednak, że religijni naukowcy - na przykład Newton - mają tendencję do nazywania rzeczy jeszcze niewyjaśnionych ingerencją Boga. Według Tyson’a to niebezpieczne, bo z takim podejściem nigdy nie doszlibyśmy do takich odkryć, jak dziś i mówi, że nie chciałby mieć w swoim laboratorium ludzi, którzy zamiast podejmować wyzwania przyjmują teorię “boga luk”. Boga, który pojawia się wtedy, gdy czegoś nie wiemy.
Kreacjoniści, naginając naukę do wierzeń, powodują powstanie całkiem nowych odłamów fizyki czy biologii. Jednak naukowo to niemożliwe - nauka oparta jest na faktach i dąży do wytłumaczenia świata. Przecież nie mogą istnieć dwie odrębne biologie, bo to zakłada, że jedna jest błędna. Nie mogą istnieć dwie fizyki, które podążają w innych kierunkach - metoda naukowa zakłada istnienie różnych, nawet wykluczających się teorii, które potwierdzane lub obalane są według ściśle określonych procedur.
W nauce nie ma miejsca na naginanie faktów czy interpretowanie ich przez dodawanie niepotwierdzonego pierwiastka wiary.
A pierwiastek boski, przekonanie, że gdzieś istnieje jakiś bóg jest, przynajmniej na razie, nie do obalenia.
To, że nie da się udowodnić nieistnienia nie oznacza istnienia
Niemożność udowodnienia istnienia boga nie oznacza, że on istnieje, tak samo jak niemożność udowodnienia jego nieistnienia. Lawrence Krauss zręcznie to zobrazował - nie możemy udowodnić, że wszechświat nie powstał 15 sekund temu. Nie oznacza to, że twierdzenie jest prawdą. Potrafimy za to udowodnić, że części wszechświata są o wiele starsze niż 15 sekund. Poza tym nawet - co nieprawdopodobne - ktoś udowodni istnienie Boga, to bóg stanie się częścią natury, możliwej do zbadania i opisania i straci swój pierwiastek wiary. Stanie się częścią nauki. Jednak teza o istnieniu Boga nie jest nawet tezą spełniającą ścisłe warunki teorii naukowej, które działają i stymulują rozwój wierzy o świecie.
Ludzie religii zarzucają nauce, że nie daje odpowiedzi na pytania o celowość ludzkiego istnienia, które dają święte księgi i religia. Naukowcy odpowiadają, że świat, wszechświat, człowiek nie musi mieć celu, a same pytania “dlaczego (istniejemy, powstaliśmy, żyjemy” "po co" czy "jaki jest sens", implikują odpowiedź zakładającą, że jakiś cel i sens jest.
Według religii świat bez boga jest chaosem i traci piękno, jest brutalny i bezcelowy. Naukowcy odpowiadają, że piękno złożoności jest takie samo z bogiem i bez niego, złożoność jest taka sama. I że wszystko wciąż jest niesamowicie poetyckie - oto przez nieprawdopodobny przypadek powstało wszystko to, co nas otacza, powstaliśmy my. Że w jednej ręce masz atomy jednej gwiazdy, w drugiej innej, że gwiazdy te zakończyły swoje istnienie, by mógł powstać człowiek i przyroda, wszystko co nas otacza.
Religie obawiają się, że bez zbioru zasad człowiek jest tylko niemoralnym zwierzęciem. Nauka broni się i mówi, że człowiek nie musi wierzyć, by żyć w zgodzie ze światem, tak samo jak wierzący nie zawsze czynią dobro.
Takie przepychanki nabierają ostrości w ostatnich latach, bo podważane zostają podstawy nauki. Panuje coraz powszechniejszy pogląd, że nauka jest w sumie jak religia, oparta na dogmatach faktów. Naukowcy podkreślają jednak jedną zasadniczą różnię. Clue religii jest akceptowanie nieudowodnionego, na wiarę, niezmienianie światopoglądu. W wielu religiach umiejętność wierzenia bez zastrzeżeń i wbrew dowodom jest cnotą. Nauka natomiast weryfikuje swoje podstawy w oparciu o nowe dowody. Tak przecież dowiedzieliśmy się, że wszechświat to nie tylko Droga Mleczna. Trzeba było rozszerzyć poprzedni stan wiedzy i jednocześnie udowodnić błędy wielu badaczy.
Weryfikowanie błędów rozwija naukę. Naukę, która coraz bardziej obawia się religijności, bo religijność powoduje coraz większy chaos. Coraz więcej osób nie wierzy w fakty, dzieci uczone są niezgodnych ze sobą faktów i teorii, czasem nawet pomieszania nauki i dogmatów religijnych i odrzucania empiryzmu jako podstawy poznania świata.
To starcie pomiędzy faktem a nieudowodnionymi twierdzeniami przybiera na sile pierwszy raz w historii na taką skalę. Prawdopodobnie dlatego, ze jeszcze kilka wieków temu raczkująca nowoczesna nauka nie zagrażała religii i nie ukazywała błędów logicznych i nieścisłości doktryn jak ta dzisiejsza.
Skutki takiego starcia dwóch coraz mocniej wykluczających się dziedzin widzimy na przykład w medycynie. Nieakceptowanie ewolucji przez medycynę byłoby w dłuższej perspektywie katastroficzne. Mutacje bakterii, które uodparniaja się na leki to odprysk ewolucji właśnie. Czy astronom, który nie wierzy w Wielki Wybuch i rozszerzanie się wszechświata potrafi przekazywać wiedzę naukową dalej?
Obserwując kontrowersje wokół deklaracji wiary zaczynam mieć wątpliwości, czy mariaż nauki i religii w kolejnych latach będzie możliwy. Niewiara w zdobycze nauki, takie jak badania prenatalne i wiedzę o bólu oznacza niewiarę w nowoczesną technikę, wynalazki naukowe i podstawy medycyny jako takie. Wbrew twierdzeniom religii nauka też stymuluje rozwój etyki i moralności. Dzięki niej wiemy więcej o bólu i jego unikaniu, o wzajemnym współistnieniu, by nie zagrażać sobie i innym, o skutkach działań człowieka, również tych niszczących.
Być może w przyszłości będziemy potrafili naukowo opisać dokładnie procesy, które prowadzą do istnienia świadomości, sumienia i wiary w rzeczy nadprzyrodzone, nie do udowodnienia.
Czy to będzie oznaczało koniec religii?
*Grafiki pochodzą z serwisu Shutterstock