Skasował grę, którą kochały miliony. Teraz grożą mu śmiercią
Spóźniony, nieoczekiwany sukces, niesamowita popularność, setki tysięcy lub nawet miliony dolarów i gwałtowny koniec, którego nikt nie mógł się spodziewać. Nie, to nie scenariusz nowego filmu, tylko historia prostej gry i młodego programisty, który z niewiadomych powodów zdecydował się sam zabić swój największy hit.
Skąd wzięła się moda na Flappy Bird (pierwotnie Flap Flap) – tego prawdopodobnie nie dowiemy się nigdy. Wprowadzona do najpopularniejszych mobilnych sklepów ponad pół roku temu (możliwe, że pomysł powstał nawet w 2012 roku), zaczęła trafiać na telefony użytkowników dopiero na przełomie listopada i grudnia i od tego czasu wokół niej zapanowało prawdziwe szaleństwo.
Sukces z przypadku
Początkowe słabe wyniki (kilka, kilkanaście tysięcy pobrań) wyglądały przy tym jak najbardziej naturalnie. Gra nie wyróżniała się niczym szczególnym pod żadnym względem – grafika była zdecydowanie lata wstecz w stosunku do tego, co serwują nam niektórzy producenci dziś, a pomysł na grę nie był w jakikolwiek sposób oryginalny. W podobne tytuły mogliśmy grać już lata temu, na długo zanim pojawiły się urządzenia mobilne zdolne zapewnić nam taką rozrywkę, a także długo po tym momencie.
Nowy nie był też wysoki poziom trudności ani ogólnie frustrująca rozrywka – wszystko to, czy z ptaszkiem czy z helikopterem albo innym obiektem, kiedyś już było. Część osób jednak tutaj właśnie upatrywała powodu sukcesu „głupiej gry”, jak sami ją zresztą określali. W AppStore i Google Play pojawiały się dziesiątki tysięcy komentarzy, z których spora część dotyczyła właśnie tego, jak bardzo… denerwuje ich gra w FB, a mimo wszystko grali nadal. Trudno jednak założyć, że wystarczy stworzyć trudną grę, aby stała się ona hitem. Tym bardziej, że autor zarzekał się, że nie zdecydował się w żadnym momencie na jakąkolwiek promocję gry.
Mówiąc wprost – gra była trudna, brzydka, bezcelowa, nieoryginalna, niepromowana i przez długie miesiące przebywała w trybie uśpienia. Mimo wszystko pobiła popularnością wszystkie inne aplikacje ostatnich miesięcy.
Jeśli więc pominąć wszystkie wątpliwości, jakie mieli niektórzy użytkownicy, Dong Nguyen, twórca Flappy Bird, miał po prostu niesamowite szczęście, którego – jak sam mówi – ani się nie spodziewał, ani też nawet nie chciał.
Potem już wszystko potoczyło się z górki – darmową grę pobrano ponad 50 milionów razy, pisały o niej wszystkie największe media, a przychód autora z tytułu umieszczonych w programie reklam wynosił nawet do 50 000 dolarów dziennie. Jak na grę, która została napisana w ciągu jednego weekendu dla czystej zabawy, to jest to raczej genialny rezultat.
W ostatnim czasie pojawiła się nawet aktualizacja, która nieco obniżyła poziom trudności, pozwalając użytkownikom zdobyć nieco więcej punktów, ale jak mówił twórca, żadnych kolejnych nowości nie mieliśmy zobaczyć – gra dotarła bowiem do takiego poziomu, gdzie jakiekolwiek zmiany po prostu całkowicie by ją zniszczyły.
Nie była to przy tym pierwsza, ani ostatnia (o ile deklaracje okażą się prawdą) produkcja Nguyena. Wietnamskie studio .GEARS, które udostępniło jego grę w AppStore i Google Play, ma w swojej ofercie jeszcze co najmniej cztery tytuły – Smashing Kitty, Droplet Shuffle, Shuriken Bloc i Ninjas Assault. Wszystkie stworzone w HTML5, wszystkie z grafiką niemal identyczną jak Flappy Bird i wszystkie opisane tak samo – jako propozycje, które pomogą zabić kilka czy kilkanaście minut podczas gry na smartfonie czy tablecie.
Niektóre z nich są dostępne w sklepach AppStore i Google Play, część była wprowadzone do nich wcześniej niż Flappy Bird, ale żadna z nich nie odniosła porównywalnego sukcesu, nawet pomimo tego, że udało im się sporo zyskać na popularności w ostatnich dniach.
To nigdy nie miał być hit
Flappy Bird stał się fenomenem na ogromną skalę. Nad powodami jego sukcesu zastanawiano się w co najmniej kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset artykułach i prawdopodobnie dziesiątkach tysięcy rozmów. Próbowano wymyślać różne uzasadnienia dla takiego stanu rzeczy. Miał on wynikać z „sympatycznej retro-grafiki”, prostoty, możliwości wygodnego współzawodniczenia ze znajomymi, poziomowi trudności, który skłaniał nas do zaczynania w kółko na nowo, aby tylko nie zostać z kompromitującym rezultatem i „marketingowi szeptanemu”. Żadne z tych wytłumaczeń nie było jednak w stanie w pełni wytłumaczyć tego zjawiska i pewnie jeszcze długo będzie zastanawiać się nad tym, dlaczego właśnie ta gra, a nie np. Smashing Kitty.
Podobną drogę przebył kilka lat temu inny tytuł – Angry Birds. Nieco atrakcyjniejszy graficznie, mocniej wypromowany, ale również oparty na mocno zgranym pomyśle i również niezrozumiały jako fenomen. Z jedną tylko różnicą – autorzy Wściekłych Ptaków chcieli podbić świat. Nguyen najwyraźniej nie miał najmniejszego zamiaru.
Im popularniejszy stawał się Flappy Bird, im większą uwagę użytkowników i mediów na siebie zwracał, tym bardziej przytłaczało to jego twórcę. Wystarczy prześledzić kilkadziesiąt ostatnich dni aktywności Nguyena na Twitterze i jego interakcji z użytkownikami. Początkowo starał się odpowiadać wszystkim, tym bardziej, że większość wpisów była raczej pozytywna lub przynajmniej utrzymana w żartobliwym tonie. Z czasem jednak, a szczególnie po ostatniej aktualizacji, pojawiało się coraz więcej i więcej negatywnych tweetów – jednym nie podobało się to, innym tamto, inni chcieli kontynuacji, jeszcze inni rozbudowana aktualnej gry, a część – nazywając rzeczy po imieniu – była po prostu trollami. Czasem prawdopodobnie zazdrosnymi o sukces, pieniądze, a czasem pewnie całkowicie bezinteresownymi. Ot, zwykłe koleje losu.
Prasa również dała się we znaki nieznanemu do tej pory twórcy. Jak sam napisał, była do tego stopnia uciążliwa, że utrudniała i opóźniała jego prace m.in. nad wydaniem swojego hitu na platformę Windows Phone. Nguyen odrzucał przy tym wszystkie sugestie zatrudnienia kogokolwiek do obsługi PR – jego zdaniem sprawiłoby to, że nie byłby już prawdziwym niezależnym deweloperem i zacząłby dryfować w kierunku normalnej komercjalizacji. Nie miał też tego komfortu, jaki mają pracownicy dużych firm lub przynajmniej kilkuosobowych zespołów - nie było na kogo zrzucić winy, nie było z kim dzielić odpowiedzialności. Musiał więc wszystko przyjmować bezpośrednio na siebie.
Zawiść, rzecz ludzka czy rzecz... internetowa?
A było tego niesamowicie dużo, także w kwestiach negatywnych opinii. Zarzucano wykorzystanie starego schematu, kopiowanie grafik z innych gier (np. Super Mario, co okazało się potem nieprawdą) czy psucie rynku, poprzez wprowadzanie na niego kiepskich pod względem graficznym gier czy po prostu frustrująco wysoki poziom trudności. Dyskusji na takie i podobne tematy było sporo, wliczając w to także duże media. Tak nagłośniona sprawa musiała spowodować, że po raz kolejny potwierdziło się powiedzenie, że im większy sukces odniesiesz, tym więcej osób będzie cię nienawidzić. Nawet jeśli jedynym co zrobiłeś, jest banalna gra, o której prawie zdążyłeś zapomnieć.
Żyjemy przy tym w czasach internetu, gdzie z każdym, zawsze da się skontaktować. Czy kilkanaście lat temu dało się tak bezpośrednio okazać komuś nienawiść, nie wychodząc nawet z domu, drugim okiem oglądając pocieszne kotki? Czy autor kiepskiej książki te kilkanaście lat temu otrzymałby 10 000 listów od niezadowolonych lub po prostu zazdroszczących czytelników w ciągu kilku minut? Nie. Teraz to kwestia sekund, często bez najmniejszej refleksji.
W końcu coś zaczęło pękać – na samym początku lutego twórca Flappy Bird na Twitterze poprosił media, aby dały mu „święty spokój”, po czym przestał odbierać telefony i odpowiadać na jakiekolwiek próby kontaktu w celu przeprowadzenie wywiadów. Minęło zaledwie kilka kolejnych dni i Nguyen najpierw nazwał Flappy Bird „swoim wielkim sukcesem, który przy okazji zniszczył jego proste życie, przez co teraz go [Flappy Bird] nienawidzi”, aby zaledwie kilka godzin później ogłosić światu zaskakującą informację – w ciągu 22 godzin najpopularniejsza ostatnio gra mobilna, przynosząca dziesiątki tysięcy dolarów dziennie za samo swoje istnienie, zostanie usunięta z AppStore i Google Play. Nie z powodów prawnych czy jakiejkolwiek innej siły wyższej. Tak po prostu zniknie, bo „autor ma już tego dość”.
Początkowo zastanawiano się, czy nie jest to przypadkiem sprytny zabieg marketingowy, mający spowodować, że wszyscy nagle rzucą się do pobierania Flappy Bird i grania, póki tylko będzie to możliwe (tak, niektórzy uwierzyli, że zniknie także z ich telefonów, ale to inna historia). Groźba nie okazała się być jednak jak najbardziej prawdziwa. W nocy 9.02.2014 Flappy Bird zniknął na dobre z obydwu sklepów, w których był dostępny. Nie został odsprzedany, nie został ukryty do momentu udostępnienia jednej wersji dla wszystkich platform. Po prostu odszedł.
Biorąc pod uwagę reakcje użytkowników na to posunięcie, sposób, w jaki w większości przypadków zostało ono skomentowane oraz przypominając fakt, że Nguyen nigdy nie planował stworzyć takiego hitu, a przy tym wszystko brał „na klatę”. Nie jest trudno dziwić się takiej, a nie innej decyzji kogoś, kto nie chciał niczego innego niż święty spokój. Mówiąc wprost, reakcje graczy były przerażające, nawet dla kogoś, kto stoi absolutnie z boku.
W momencie pisania tego tekstu, od wycofania gry ze sprzedaży minęło już kilka godzin. Mimo wszystko nowe tweety pojawiają się z prędkością kilkunastu lub kilkudziesięciu na sekundę i właściwie żaden z nich nie jest czymś, co chciałby przeczytać młody programista. Ba, nikt nie chciałby ich przeczytać pod swoim adresem.
Sugestie, że autor popełnił samobójstwo, groźby, posądzanie o niedojrzałość, niestabilność czy wręcz nawet czyste szaleństwo, głupotę, wpisy obrażające go i jego bliskich czy nawet obietnice morderstwa – to tylko niewielki wycinek tego, co można znaleźć na samym tylko Twitterze, pomijając całkowicie inne kanały komunikacyjne. I nie są to pojedyncze przypadki – takich wpisów są setki, tysiące. Udało mi się przejrzeć 100 najnowszych – naliczyłem 5, w których autorzy rozumieli decyzję Nguyen lub nie rozumieli, ale mimo wszystko życzyli mu wszystkiego dobrego. Reszta do woli używała sobie na programiście, który nie zrobił im przecież nic złego. Stworzył grę, która nie miała nigdy wyjść poza wąskie grono użytkowników, a kiedy stało się inaczej, postanowił ją wycofać i spróbować przynajmniej powalczyć o spokój.
Przerażające, prawda? Tym bardziej, że - po raz kolejny przypominam - chodziło tylko o głupią grę, o nic wielkiego. I mimo wszystko nie przeszkodziło to hordom użytkowników internetu grozić jej autorowi śmiercią, tylko za to, że zdecydował się ją usunąć. Czy grozili na poważnie - raczej nie, bo jak wiadomo, mało która tak odważna w internecie osoba zdecyduje się opuścić swój przytulny kąt przed komputerem, a i pewnie nie pozwolą mu na to rodzice, ale tak czy inaczej - czy stworzenie trudnej gry albo jej usunięcie z jakiegokolwiek powodu, usprawiedliwia takie zachowanie? I najważniejsze - czy każdy z nas jest w stanie coś takiego wytrzymać?
Być może zatrudnienie agencji PR byłoby najlepszym rozwiązaniem, ale z drugiej strony, czy Flappy Bird nie stało się dla jego autora obciążeniem na tyle dużym i skojarzeniem na tyle złym, że nie chciał mieć już z nim nic do czynienia?
Ucieczka czy zagrywka?
Czy Dong Nguyen jest po prostu przytłoczonym przez sławę skromnym programistą, czy - jak sugeruje m.in. Robert Scoble - genialnym strategiem (w końcu ma nadal wydawać gry), tego nie dowiemy się jeszcze przez jakiś czas. Być może faktycznie nie odpowiadało mu tak wielkie zamieszanie wokół niego, a ogromne pieniądze, które zarobił przez krótki czas pozwolą mu jeszcze długo żyć w spokoju. Być może wszystko to jest tylko elementem większego planu, mającego zbudować napięcie przed ewentualnym kolejnym tytułem?
Tak czy inaczej, jeśli prawdziwa okaże się pierwsza z opcji, trudno się Nguyenowi dziwić - niezależnie od tego, jak wielkie pieniądze zarabiamy, niektóre sytuacje są w stanie zmusić nas do rezygnacji z nich i ucieczki od ich źródła. Szczególnie, jeśli Twoim wrogiem staje się nagle spora część internetu - część zawistna, bezlitosna i nieznająca żadnych ograniczeń ani zasad.
PS Niezależnie od tego, czy historia Nguyena jest w pełni prawdziwa, czy może nie do końca, chyba warto jednak czasem zastanowić się nad komentarzami, jakie zostawiamy w sklepach z aplikacjami czy nawet pod artykułami w internecie...