Porzuciłem Chrome i wróciłem do Safari, i... jest ok
Po aktualizacji do Mavericks (OS X 10.9), coś niedobrego zaczęło się dziać z przeglądarką Chrome na Maku. Do tego stopnia, że używanie jej zaczęło spowalniać moją pracę i przyprawiać o frustrację, więc postanowiłem wrócić do Safari. Przeglądarki Apple jako domyślnej używam już ponad tydzień i... na razie nie zamierzam wracać do Chrome'a, przynajmniej do czasu, aż Google zoptymalizuje jej działanie w najnowszej wersji OS X.
Historia moich głównych przeglądarek jest dość prosta. Najpierw, jak chyba większość, używałem Internet Explorera, który przez wiele lat nie miał realnej konkurencji. Potem na chwilę przesiadłem się na Firefoksa, który jednak nigdy do końca nie przypadł mi do gustu - zawsze mnie coś w nim uwierało, a najbardziej to, że łatwo go było popsuć różnymi nie do końca kontrolowanymi przez Mozillę dodatkami.
Jeszcze na Windowsie odkryłem Safari, która urzekła mnie swoją wizualną warstwą.
Jak to u Apple'a, Safari była najładniej renderującą strony internetową przeglądarką na rynku ze wspaniałymi czcionkami. Gdy w 2007 r. przesiadałem się na Maka, Safari było jedynym naturalnym wyborem.
Gdy jednak na rynku pojawił się Chrome od Google'a, to zachwyciłem się nim równie mocno, jak wcześniej Safari. Różnica w szybkości działania, a przede wszystkim otwartość Google'a na różnego rodzaju innowacje wizualno-funkcjonalne, które praktycznie z dnia na dzień rzucane były do Chrome'a, momentalnie przypadły mi do gustu. I w zasadzie do dzisiaj to moja ulubiona przeglądarka (która w międzyczasie stała się najpopularniejszą przeglądarką na świecie), tyle że w ostatnim czasie stała się nieużywalna. Przynajmniej na moim Maku.
Mój MacBook Pro nie jest może najnowszym komputerem (mid-2010), ale za to po gruntownym liftingu: zastąpieniem głównego dysku dyskiem SSD oraz upgrade'em pamięci RAM do 8 GB. W połączeniu z procesorem Intela Core i7 o taktowaniu 2,66 GHz mój Mac wciąż daje radę, więc nie myślę na razie o wymianie sprzętu, tym bardziej że ceny nowych MacBooków, szczególnie tych z ekranem Retina przyprawiają mnie o mdłości.
Jednak podobnie jak w przypadku poprzedniej aktualizacji systemu OS X, tak i przy przejściu na Mavericksa, przeglądarka Chrome niestety odmawia posłuszeństwa.
Do tego, że Chrome potrafi - przepraszam za wyrażenie - zeżreć większość dostępnej pamięci RAM w ciągu kilka minut od włączenia, to jestem w zasadzie przyzwyczajony, szczególnie, że poprzednie inkarnacje OS X dobrze radziły sobie ze "zrzucaniem" pamięci w kartach Chrome.
Tyle, że w OS X 10.9, to nie działa. Chrome zżera pamięć równie szybko, ale nie potrafi dobrze współpracować z systemowymi kontrolerami pamięci. Skutkuje to tym, co najbardziej frustruje użytkowników Maka, czyli pojawianiem się plażowej piłeczki zamiast kursora.
Ale to nie wszystko, bo problemy z dystrybucją pamięci w Chrome powodują kolejne, w tym oczywiście nadmierne grzanie się zarówno procesora, jak i dysku twardego, co z kolei prowadzi do wytężonej pracy wiatraków, a to do bardzo głośnej pracy całego komputera.
Kilka dni pracy w takich warunkach skutecznie zachęciło mnie do poszukiwania zastępczej przeglądarki, przynajmniej do czasu, aż Google naprawi Chrome'a na OS X 10.9.
Mój wzrok naturalnie powędrował do Safari, szczególnie że czytając o zmianach w najnowszej wersji OS X można było być podekscytowanym.
Przy okazji zmiany domyślnej przeglądarki naszła mnie refleksja, że mimo faktu, że przeglądarka to dziś kluczowy program komputerowy, w zasadzie substytut całego komputera, i w związku z tym ma kolosalne znaczenie dla głównych dostawców usług technologicznych na świecie, to jednak przejście z jednej przeglądarki na drugą nigdy nie było prostsze.
Pełen transfer danych - zakładki, hasła do rozlicznych kont - trwa dosłownie moment, po którym da się odtworzyć pełen stan pracy oraz komunikacji/historii z witrynami, usługami i aplikacjami dosłownie jeden do jednego.
Wspaniałe to jest, chociaż nie wiem, czy nie bardziej dla nas użytkowników aniżeli dla producentów przeglądarek. Dziś nie mają praktycznie miejsca sytuacje, w których popularne usługi krzyczałyby, że wolą pracować w innej przeglądarce.
Od przeglądarek oczekujemy dzisiaj (choć w zasadzie od zawsze, przy czym teraz drobne różnice w odczytach mają kluczowe znaczenie) trzech rzeczy:
- szybkości działania
- stabilności
- wygodnej nawigacji.
O ile szybkość działania głównych przeglądarek jest dziś na bardzo porównywalnym poziomie, a przynajmniej różnice pomiędzy nimi są na tyle małe, że nawet lekko wolniejsza przeglądarka jest bardzo szyba, o tyle w obu pozostałych punktach: stabilności oraz nawigacji różnice potrafią być bardzo duże. Choć warto mieć na uwadze fakt, że stabilność pracy przeglądarek powinno się oceniać po kilku miesiącach, gdy napchamy do nich dziesiątki wtyczek, rozszerzeń, aplikacji i konfiguracji różnych serwisów.
Po kilku dniach używania Safari jako domyślnej przeglądarki odczuwam znacznie większe zadowolenie ze stabilności jej działania, niż wcześniej w przypadku Chrome po aktualizacji do OS X Mavericks.
Mówiąc konkretnie Safari nie cierpi na żadną z chorób Chrome'a: nie zagarnia dla siebie pamięci RAM, znacznie lepiej zarządza pamięcią i nie grzeje komputera. Mogę potwierdzić, że przechwałki Apple o znacznej oszczędności energii oraz wydajniejszym zarządzaniu procesami każdej z aktywnych kart mają swoje potwierdzenie w rzeczywistości.
Świetnie sprawdzają się także nowości w siódmej wersji Safari na czele z paskiem bocznym, który zapewnia m.in. dostęp do statusów Twittera z linkami. Szybko nauczyłem się z tego efektywnie korzystać, co świadczy o tym, że to przemyślane narzędzie.
Ale żeby nie było, że Safari bije dziś Chrome'a we wszystkim, to muszę zaznaczyć, że kilku rzeczy z przeglądarki Google'a bardzo mi brakuje, na czele z moimi ulubionymi rozszerzeniami, których próżno szukać w wersji na Safari (np. Google Analytics, Instagram, AnyDo, Hola czy Chromecast).
Nie wiem też czemu Apple broni się przed wprowadzeniem usprawnień wizualno-funkcjonalnych do Safari. Aktywne karty Safari wciąż nie pokazują favoticonów stron internetowych, co znacznie przyspieszyłoby identyfikację, a także nie wprowadziło aktywnego hovera kursora dla folderów z zakładkami, co z kolei znacznie przyspieszyłoby nawigację.
To spore wady, ale mimo wszytko znaczna przewaga w stabilności działania Safari nad Chrome zdecydowanie przechyla szalę na korzyść przeglądarki Apple'a.
Dajcie proszę znać kiedy Google naprawi Chrome'a na Maku. Do tego czasu nie zawracajcie mi nim głowy.