Grzegorz "Dakann" Barański: POKAŻ DUPĘ, czyli o ekshibicjonizmie w Sieci
Pisać o ekshibicjonizmie w sieci to trochę jak kręcić watę cukrową pod warszawskim ZOO – wszyscy wiedzą że stoiska są nielegalne, ale i tak każdy zapycha sobie mordę tym słodkim syfem. To samo z pokazywaniem się w sieci - niby gardzimy nastolatkami, które pokazują to i owo przed kamerką, ale lubimy czasami popatrzeć na „frajerki bez stanika”. No, ale nie o samej nagości w dosłownym znaczeniu dzisiaj mowa. Bo tzw. pokazywanie dupy dziś odbywa się głównie intelektualnie.
Ja sam jestem niejako mistrzem w pokazywaniu swojego życia – od prowadzenia bloga, poprzez setki fotek, kończąc na filmach video, które pokazują mnie, moje mieszkanie, niejako życie, czasami nawet rodzinę i psa. Wiele osób złapałoby się za głowę mówiąc ‘Grzesiu, przecież internet cię zje!’. Może kiedyś, na razie jestem w całości. Nie o mnie jednak mowa, ale o frajerstwie czy niesamowitej naiwności ludzi, którzy z sieci korzystają każdego dnia. Od czego zacząć… hm, zacznijmy od fejsa, bo to zawsze gorący temat.
BLING RING
Jak wiemy z hollywoodzkich produkcji, udostępnianie informacji o swoim aktualnym pobycie może doprowadzić do tego, że zostaniemy celem złodziejaszków, najlepiej nastolatków z parciem na szkło. Chciałbym tylko nadmienić, że aby być ofiarą kradzieży np. torebki Louis Vuitton, wpierw TRZEBA JĄ MIEĆ. Znam idiotów, którzy z radością dwulatka na widok Myszki Miki, wpisują swój numer telefonu na fejsie i zaznaczają „PUBLICZNY”. Można przecież i tak. Inni natomiast mają swojego rodzaju paranoidalny lęk, jakby fobię przed penis wie czym i nawet widok własnego nazwiska ustawiają na „TYLKO JA”, co swoją drogą jest niesamowicie zabawne, bo nie wiem po co komu informacje o samym sobie dostępne dla samego siebie. Cyfrowa masturbacja.
Ludzie piszą dzisiaj o wszystkim. Ale to, kurwa, o wszystkim. O życiu, o spaniu, o jedzeniu, o koleżankach, o szkole, o filmach, o urodzinach, o wakacjach, o swoich roślinkach, o zwierzaczkach, o polityce, o swoje starej i o własnej dupie. Latami produkują nieświadomie gigantyczne pamiętniki, ogromne zasoby informacji, do których dostęp często ma bardzo duża liczba ludzi. I tutaj trzeba zadać sobie dwa pytania:
1) kogo to tak naprawdę obchodzi?
2) kogo może to tak naprawdę obchodzić?
Odpowiadając na 1 pytanie – najczęściej nikogo. Znajomi lakują większość postów na takiej samej zasadzie jak kiwanie głową przy piwie, kiedy ktoś po raz tysięczny opowiada o swojej ex, która dorobiła mu rogi albo inną nędzną historyjkę, od której w żadnej sposób człowiek nie staję się bogatszy w doświadczenia. Ja sam często piszę posty o zerowej treści, o żadnym znaczeniu których jedynym efektem jest uwypuklenie mojego nudnego życia. Więc po co? Dla kogo? Że drinik fajny? No fajny, to pij a nie cykasz fotki. Smaczny kurczak? Żryj bo ostygnie, a nie że obiektyw zaparował. Krajst.
O tym, że ludzi syfią Internet swoim życiem było już miliard felietonów, tekstów i rozpraw naukowych, więc nie ma sensu się powtarzać. I tak nikt nie wyciąga z tego wniosków, i tak każdy prowadzi swoje życie w sieci w taki a nie inny sposób.
Pytanie numer 2 – kogoś faktycznie może obchodzić to, co upubliczniamy w sieci. Przypadki zwolnień lub pozwów przez prezesów firm obrażanych na profilach społecznościowych ich pracowników to nie rzadkość. Gdyby ktoś chciał zatrudnić mnie w poważnej firmie i dostał dostęp do całej historii mojego fejsa, to… najpewniej nie wszedłbym nawet do budynku firmy. Liczba postów odnoszących się do libacji, upojenia alkoholowego, niemoralnych i nieetycznych obrazków wprawiałby w zakłopotanie nawet prezesa firmy Brazzers.
Start w życiu zawodowym z taką wizytówką to niekiedy spalanie na samym starcie. Już pomijam fotki z wakacji, kiedy obracamy z uśmiechem Downa kiełbaskę na grillu pijąc kasztelana, taką cebulandię da się przeboleć. Są jednak ludzie, którzy nie widząc niczego złego w rzucaniu swoich fotek, na których leżą zarzygani obok monstrualnej pseudo kobiety, kiedy obok obrazka widnieje słodki opis „u Krzysia było grubo, nie pamiętam już koleżanki ale wiem, że wchodziłem w nią co druga fala”. Przerysowane, wiem, ale posty tego rodzaju się zdarzą. Potem tacy ludzie ubierają garniaczek, teczuszka z Lidla i jedziemy na rozmowę o pracę. I potem zdziwienie, że ktoś nazwał nas alkoholikiem albo żulem.
CYCKI ALBO WYP..
Inna sprawa to wrzucanie do sieci swoich słit foteczek z muszlą na wierzchu czy dyndającą maczugą. Wiemy jak jest – chcemy przesłać coś dziewczynie, chcemy pokazać jakiś tępy wyraz miłości dla ciacha z klasy. Bycie nastolatkiem rządzi się swoimi prawami. Oczywiście w dorosłym życiu wysyłamy jeszcze gorsze rzeczy, ale mamy już trochę poukładane we łbie. Pytanie brzmi jak bardzo ograniczonym umysłowo bądź naiwnym trzeba być, szczególnie w latach gimnazjalnych i licealnych, gdzie cała klasa pełna jest Brutusów gotowych wsadzić nam sztylet w plecy, by wysyłać komuś swoją nagą fotkę? Licząc przy tym, że absolutnie nikomu jej nie pokaże. Ja sam, gdy dostawałem tego rodzaju foty, byłem w tym samym czasie online z 3-4 innymi osobami, które od razy dostawały link do przesłanej mi fotki. Wiem - to okropne, ale tak to wygląda. Kiedyś było łatwiej - można było przynieść zdjęcie na dyskietce, a na dysku się nie trzymało bo żal miejsca. Ale przy paru terabajtowych dyskach archiwizacja nabiera nowego znaczenia. Ja sam posiadam w swoich odmętach dysku pliki kompromitującej wiele osób które zostały wykonane 15 lat temu.
Nagich fotek dostałem od swoich ‘fanek’ mnóstwo, mniej lub bardziej wulgarnych. Już pal licho, że prześlemy fotkę swojemu facetowi. Ale wysyłać to idiocie, który może wrzucić to na 40-tysięcznego fan page’a?!
Internet to okropne miejsce. Obrzydliwe. Piękne, ale obrzydliwe. Ja kocham w nim pływać, patrzeć na te wszystkie komentarze namawiające młode laski, by pokazały kawałek ciała, żeby tylko zobaczyć sutka albo pośladek i doznać spełnienia. Że też się to ludziom nie nudzi, mając serwisy porno i tak szukają jeszcze dalej i dalej. Video prostytucja za bitcoiny to nic innego, jak bycie cyfrową galerianką. Psychologowie biją na alarm (mój ulubiony zwrot, BIJĄ NA ALARM, czyli niech inni coś zrobią, bo oni widzą problem, ale nie wiedzą co zrobić), że nastolatki mają skrzywiony obraz samych siebie, że moralne zasady są wypaczone, że brak szacunku bla bla bla, przecież wiemy jak jest. Z jednej strony to wszystkiemu winne są dzieci, a nie np. wieszanie na Smyku reklamy Warsaw Shore, które promuje tak wspaniałe wartości, że… szkoda gadać. Winne są dziewczyny, które chcą zarobić na ciuchy, ale nie 50-latkowie, którzy ostrzą pingwina, gdy żona już śpi i wysyłają grube hajsy na konta młodych dziwek.
Chamstwo i buractwo to rzecz, z którą walczyć się nie da. Wszystkie kampanie na rzecz zwalczania przemocy słownej w Internecie to walka z wiatrakami. Ludzi uczy się kultury na siłę, kiedy oni tej kultury nie chcą, gardzą nią i walka tylko ich nakręca. I co z tego, że ktoś ma pod swoim postem wpisy typu „brałbym” albo „pokaż cycki”. So what? Jest moderacja, można kasować. Oczywiście że boli, że to nie miłe, ale zamiast uczyć chamstwa kultury, lepiej uczyć ludzi odporności i twardej dupy na takie teksty.
Gdybym przejmował się każdym wpisem jaki przeczytałem na swój temat w Internecie, już parę lat temu dyndałbym na krawacie.
Wiem, że każdy ma inną wrażliwość, ale Internet wszędzie jest taki sam – brak w nim litości, szczególnie dla ludzi, którzy wybijają się z internetowego tłumu. Męczy mnie ten ciągły płacz o to, że kolejne dziecko się zabiło, bo ktoś napisał o nich w Internecie jakieś pierdoły. Gdzie byli rodzice i psychologie, chciałoby się rzec. Czemu nikt nie rozumie zagrożenia dla naiwnego umysłu, jakie czyha w sieci? Mowa tylko o pedofilach i zboczeńcach, nikt nie mówi o tam, jak wielkimi oazami hejtu i skurwysyństwa potrafią być szkolne fora. Zawsze szuka się problemu największego, pomijając te mniejsze, codzienne. Sztab gliniarzy siedzi i szuka pedofilów, ale nikt nie kontroluje oficjalnych kanałów typu facebook czy twitter. Psycholog więcej dowiedziałby się o swoich dzieciakach czytając ich wpisy, niż gadając z nimi 15 minut na szkolnej przerwie. Smutne.
Pokazywanie dupy to dziś standard, który z jednej strony jest problemem, z drugiej – rzeczą powszechną i czasami nie wartą większej walki. Koniec końców i tak każdy robi co chce. Kto chce pokazać cycki, niech potem za to płaci. Albo uczymy ludzi nie bycia naiwnymi, albo pozwalamy im uczyć się na błędach. Tak czy inaczej, w sieci czeka inny świat z zasadami, gdzie grożenie komuś obiciem ryja na niewiele się zda. Śmiem twierdzić, że prawo Internetu powoli staje się twardsze niż prawo ulicy.
Grzegorz "Dakann" Barański: Zapalony gamer, oddał duszę i ciało platformie PC i nigdy jej nie zdradził. Pada trzyma tylko kiedy musi i na ekranie odpalona jest bijatyka. Nieskończone studia, pseud celebryta internetu, wciąż bez prawa jazdy, dopiero rok temu nauczył się 'czytać' zegarek wskazówkowy. Innymi słowy, osoba idealna by mówić Wam co i jak. 7 lat tworzenia internetowego syfu dało mi deffa na hejt +200%, także możecie próbować :>
Zdjęcia „Internet maniac” i "Humorous photo of a man in his underwear, using his cellphone to send a picture of his penis." pochodzą z serwisu Shutterstock.