Dziś każdy może mieć drona, czyli wszystko, co musisz wiedzieć o zdalnie sterowanych maszynach
Dawno już minęły czasy, kiedy o dronach mogliśmy jedynie przeczytać w artykułach poświęconych nowym technologiom wojskowym. Dziś zdalnie sterowaną, latającą maszynę w niewielkim opakowaniu, w jednej z wielu form, może mieć praktycznie każdy, nawet nie wydając na to równowartości kilku miesięcznych pensji. Równocześnie znajdują one zastosowanie w wielu cywilnych dziedzinach i już niedługo ich obecność, nawet w teoretycznie najbardziej nietypowych miejscach, nie będzie dziwić nikogo.
Czym jest właściwie dron?
Słownikowa definicja drona jest dość ogólna – jest to bezzałogowa, zdalnie sterowana maszyna latająca lub pocisk, choć już i na tym poziomie pojawiają się sprzeczne informacje na temat tego, czy faktycznie aby nosić nazwę dron, omawiany obiekt powinien być zdalnie sterowany, czy też powinien być zdolny do w pełni autonomicznego lotu (np. zgodnie z wyznaczoną wcześniej trasą).
Tej drugiej teorii zdają się trzymać użytkownicy dronów i fani modelarstwa, dodając do definicji chociażby większy niż w przypadku sporej części zwykłych modeli zasięg (choć i to nie zawsze jest prawdą) oraz obecność zaawansowanych czujników. Jeśli więc po prostu sterujemy naszym samolotem (czy innym latającym modelem) np. za pomocą dedykowanego kontrolera, jest to po prostu RPV (Remote Piloted Vehicle), kiedy dołożymy do tego kamerę (a więc możemy spuścić go z oczu i widzieć to, co widziałby pilot) dodajemy jeszcze FPV (First Person View), natomiast w momencie, kiedy możemy sterować nim zupełnie zdalnie, np. z poziomu naszego komputera, uruchamiamy autopilota lub gdy nasze urządzenie posiada w ogóle taką opcję, mamy już do czynienia z UAV (Unmanned Aerial Vehicle), czyli właśnie naszym dronem (który również może być FPV). W ramach UAV można także wyróżnić podgrupę aUAV, czyli maszyn całkowicie sterowanych przez komputer, bez opcji ręcznego sterowania (np. wykonuje wyłącznie trasy po zaplanowanym obszarze).
Kwestię tego, czy RPV z kamerą pozwalającą na latanie w trybie FPV można zaliczyć do kategorii UAV jest raczej trudno rozstrzygnąć. Z jednej strony, w momencie kiedy wylatuje on poza zasięg naszego wzroku, według naocznych świadków (którzy nie widzą przecież pilota znajdującego się w pobliżu) może być uznany za spełniający warunki, natomiast jeśli będziemy trzymać się faktów, nadal nie jest to dron.
Zgodnie z tak doprecyzowaną definicją, zdalnie sterowany samolot na standardowy kontroler z doczepioną kamerką nie jest dronem. Podglądając sąsiadkę przez okno za pomocą modelu helikoptera z doklejonym aparatem też niestety nie możemy tłumaczyć się tym, że wpadliśmy w szpony uzależniającego nałogu zwanego dronami. To nadal zwykły model.
Czy oprócz słownej definicji, istnieje bardziej „wizualna” charakterystyka drona? Cóż, w tym przypadku nie ma praktycznie żadnych ograniczeń, zarówno jeśli chodzi o kształt, jak i o rozmiar. Czy musi być mały? Nie. Czy musi być rozmiarów normalnego samolotu? Też nie. Czy może mieć w ogóle kształt samolotu? Oczywiście. Czy może mieć dowolny inny kształt? Zdecydowanie tak. Panuje tutaj pełna dowolność – niektóre drony mają cztery, niektóre więcej albo mniej silników. Niektóre przypominają kształtem znane nam maszyny latające, niektóre nawiązują wyglądem do ptaków, niektóre do pojazdów rodem z filmów S-F, a jeszcze inne są podobne… zupełnie do niczego.
Pojawia się więc pytanie, dlaczego i od kiedy wszystko co lata i jest w stanie rejestrować obraz zaczęliśmy nazywać właśnie tak. Tutaj sprawa jest dość oczywista – wszystkiemu „winne” wojsko, stosujące drony coraz częściej w akcjach militarnych, oraz media nagłaśniające wszystkie tego typu wydarzenia. I choć historia maszyn zgodnych z definicją UAV jest bardzo, bardzo długa, zainteresowanie ze strony zwykłych użytkowników pojawiło się dopiero stosunkowo niedawno, a i dość szybko niezbyt oczywisty i atrakcyjny skrót został zastąpiony przez o wiele nowocześniej brzmiące słowo-klucz – dron. Wystarczy spojrzeć na historię wyszukiwani w Google – pierwsze wyraźne „piki” pojawiły się w okolicach 2010 roku, wraz z wiadomościami o ofiarach ataku drona w Pakistanie i od tego czasu niemal bez przerwy rośnie. W tym samym czasie popularność hasła „UAV” regularnie maleje i obecnie jest na poziomie prawie sześciokrotnie niższym niż „drone”. Co ciekawe, żaden z najpopularniejszych newsów na temat dronów i UAV nie dotyczył zastosowań cywilnych – wszystkie były związane z wojskiem i trudno się dziwić, że wiele osób kojarzy zdalnie sterowane latające maszyny raczej z narzędziem zagłady niż z czymś, co może się nam przydać w życiu.
Gdzie stosuje się drony
Drony już teraz możemy jednak odnaleźć niemal w każdej dziedzinie życia, w której mają one jakikolwiek, nawet najmniejszy sens (wtedy zamiast sensu ich przydatność mierzy się po prostu tzw. cool factor). Pomijając już wspominane wielokrotnie wojsko i niemal dosłownie setki militarnych zastosowań, drony doskonale odnajdują się obecnie chociażby w reklamach i marketingu. W USA takie maszyny zaczęto wykorzystywać chociażby przy sprzedaży nieruchomości do fotografowania i nagrywania wideo oferowanych budynków.
Skoro można w ten sposób fotografować budynki, można sfotografować praktycznie wszystko – szczególnie w miejscach trudno dostępnych czy z perspektywy, której uzyskanie w normalnych warunkach byłoby niemożliwe. Takie projekty nie mają na celu często wyłącznie artystycznych dokonań i przenikają się z marketingiem, jak chociażby w przypadku drona Nokia Copter, który służył do promocji możliwości fotograficznych Lumii 1020. Niektórzy eksperci twierdzą nawet, że to właśnie drony są kolejną „wielką rzeczą”, która zmieni podejście do wykonywania zdjęć i będzie to doskonały biznes zarówno dla fotografów, jak i firm, które dostarczą najlepszych do tego celu rozwiązań. Dron może być także nie tyle głównym bohaterem reklamy, co szarym pracownikiem – coraz więcej reklam kręconych jest właśnie z wykorzystaniem kamer zamontowanych na tych niewielkich latających obiektach.
Nieco bardziej ekstremalną odmianą drono-fotografii jest fotografia sportowa, często sportów naprawdę wyczynowych. Wspinaczka górska, spływy kajakowe czy rowery górskie – do tej pory rejestracja w takich przypadkach była mocno ograniczona, niemożliwa lub też nie dawała satysfakcjonujących efektów, jeśli chodzi o jakość. Dodatkowo, w przypadkach naprawdę trudnych wypraw, był to dodatkowy, zbędny ciężar, a doświadczeni filmowcy nie zawsze byli równie doświadczonymi sportowcami. Dzięki dronom mogli spokojnie nagrywać wszystko siedząc w bazie, trzymając w ręku kontroler, a obraz z kamery oglądając na specjalnych goglach.
Tak samo z dronów skorzystać mogą dziennikarze. Nie tylko są w stanie nagrywać obraz z lotu ptaka, ale też nie muszą znajdować się w samym sercu akcji, aby wykonać najważniejsze zdjęcia czy zarejestrować materiał wideo. Wszystko mogą robić nawet bezpośrednio z oddalonego o sporą odległość, bezpiecznego wozu transmisyjnego lub pobliskiego budynku, a w przypadku dronów o większym zasięgu – nawet z siedziby redakcji.
Nietrudno tym tropem dotrzeć do kolejnego potencjalnie niesamowicie istotnego zastosowania dla dronów – ratowania ludzkiego życia. Wyposażone w odpowiednie czujniki niewielkie obiekty latające mogą bez problemu dostać się tam, gdzie dotarcie ekipie ratunkowej mogłoby zająć dużo więcej czasu, w poszukiwaniu np. zaginionych osób. Wysłanie kilku lub kilkunasty dronów np. z czujnikami temperatury i opcją przekazywania obrazu termowizyjnego mogłoby umożliwić o wiele łatwiejsze, tańsze i wygodniejsze zlokalizowanie ludzi zagubionych np. podczas wyprawy w góry.
Skoro mogą dbać o nasze życie i zdrowie po ewentualnym wypadku, dlaczego nie stosować ich prewencyjnie? Już teraz planuje je wprowadzić chociażby Deutsche Bahn (choć na taką obserwacje w nocy w tym przypadku nie zezwala prawo), dzięki czemu będzie mógł na gorącym uczynku łapać grafficiarzy, australijska policja zamierza za ich pomocą śledzić przestępców, a w innych krajach testuje się przydatność tego rozwiązania podczas rejestracji przebiegu wydarzeń w czasie zamieszek ulicznych.
Swojej radości z popularyzacji dronów nie kryją także naukowcy, którzy dzięki temu, bez konieczności ponoszenia wysokich kosztów, organizowania wypraw i borykania się z towarzyszącymi samej wycieczce np. do centrum dżungli czy źródła rzeki problemami, mogą zarejestrować interesujący ich materiał. Poglądowe zdjęcia, zliczanie osobników danego gatunku czy monitorowanie zachowania zwierząt – to wszystko jest już możliwe dzięki dronom, tak samo jak dotarcie do miejsc, do których wcześniej nie dało się dotrzeć. Nie da się przy tym ukryć, że – o ile zachowa się odpowiedni umiar – takie rozwiązanie jest o wiele mniej inwazyjne i szkodliwe dla środowiska niż np. wjazd kolumną ropożernych jeepów.
Gdzie jeszcze doskonale odnajdują (lub mogłyby) się odnaleźć drony. Pomysłów jest sporo. Od dłuższego czasu korzysta się z nich m.in. do badań i monitoringu środowiskowego oraz oprysku pól (choć są to oczywiście większe maszyny). Dronów używa się do polowań, kontroli na autostradach, nadzoru budowlanego, tworzenia modeli 3D wybranych obiektów, ostrzegania przed burzami i huraganami czy po prostu fotografowaniu określonych obszarów i tworzenia na tej podstawie map (choć nie są to oczywiście mapy idealne).
Oprócz tego część firm zdecydowała się na wykorzystanie dronów w celach dostawczych, choć obecnie trzeba te działania zakwalifikować raczej jako posunięcia nie tyle faktycznie usprawniające dostawę, co raczej czysto marketingowe. Pizza Domino może wprawdzie dotrzeć do nas niedługo dronem, tak samo jak piwo, sushi czy burrito, ale w dalszym stopniu jest to tak mała skala, że nie można tego uznać za faktyczne wejście dronów do biznesu.
Szansę na rozpoczęcie prawdziwej rewolucji ma natomiast Amazon, który niedawno ogłosił plan wprowadzenia drono-dostawy, w ramach której, osoby mieszkające w określonej maksymalnej odległości od magazynów firmy, będą mogły otrzymać swoje zamówienie właśnie za pomocą UAV, w ciągu 30 minut od jego opłacenia.
Tak czy inaczej, nie we wszystkich dziedzinach życia drony znajdą swoje miejsce, choć z całą pewnością ich zwolennicy będą starali się zatrudnić je absolutnie wszędzie. Gdzie zagrzeją miejsce na dłużej – okaże się w ciągu najbliższych lat.
Ile kosztuje taka zabawa?
Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby w dronowanie pobawić się we własnym zakresie – czy to tylko po to, aby postraszyć sąsiadów, czy żeby wykonać edukacyjny lot dookoła naszej dzielnicy. Problem jest jednak ten co zawsze – pieniądze oraz, o ile mieszkamy w Polsce, dostępność.
Jeśli chcemy mieć coś, co bardzo drona przypomina, ale w rzeczywistości nim nie jest, możemy już za około 200-400zł kupić „efektowny” Quadrocopter i dokupić do niego miniaturową kamerę. Niestety, wbrew informacjom umieszczanym na aukcjach nie jest to to, czego tak naprawdę szukamy – nie odlecimy nim dalej niż poza zasięg wzroku (bo po prostu będziemy się mogli z nim pożegnać) i nie możemy w żaden sposób kontrolować nagrywanego przez niego materiału.
Za 800zł możemy sprawdzić, jak sprawdzilibyśmy się w roli pilota i wypróbować Hubsan H107D z opcją transmisji obrazu na żywo, czyli FPV.
Jeśli chcemy zasmakować przygody z bardziej zaawansowanym (i spełniającym definicję) dronem, musimy niestety znacznie zwiększyć nasz budżet i przygotować około 1300-1500zł na zestaw Parrot AR.Drone 2.0. Nie jest to wprawdzie dron doskonały, ale na pewno jeden z popularniejszych „gotowców”, oferujący przy tym szereg ciekawych opcji (a nawet gier) i sterowanie z poziomu tabletu lub smartfonu.
Jeśli poszukujemy czegoś jeszcze bardziej zaawansowanego, czeka na nas DJI Phantom, który jednak niebezpiecznie zbliża się do granicy 2000zł. Za tę cenę otrzymamy jednak maszynę o o wiele większym zasięgu niż AR.Drone 2.0. W przeciwieństwie do propozycji Parrota jest on także w stanie przenosić niewielkie ciężary (np. aparat lub kamerę), co w przypadku AR.D grozi uszkodzeniem urządzenia.
I jak zwykle we wszystkich dziedzinach obowiązuje zasada – górnej granicy cenowej nie ma. Możemy równie dobrze kupić drona lub produkt drono-podobny za 200-300$, ale możemy też wydać na niego 5000$, po czym „dozbroić” go za kolejne 3000$. Mamy 30 000$? Również znajdziemy drona w tej cenie. 40 000$? Nie ma najmniejszego problemu.
A gdyby tak złożyć samemu?
Gdybyśmy jednak uznali, że zakup gotowca nie jest godny prawdziwego modelarza, koszty te mogą być o wiele mniejsze. Po pierwsze sami decydujemy o tym, co ma znaleźć się wewnątrz naszego drona, sami ustalamy jego formę i rozmiar, co może ułatwić nam jego późniejszą rozbudowę.
Dróg do osiągnięcia celu jest przy tym całkiem sporo. Możemy zdecydować się na zakup zestawu do samodzielnego złożenia – w przypadku np. Techpoda kosztuje on 225$ zamiast 799$ za wersję gotową. Musimy wprawdzie dokupić na własną rękę kilka elementów, ale i tak wyjdzie nam to ostatecznie taniej, a i satysfakcja ze złożenia będzie o wiele większa.
Możemy także kupić lub pobrać z internetu sam projekt i całkowicie samodzielnie wykonać wszystkie elementy obudowy, a potem skompletować na własną rękę niezbędne części. Niestety to rozwiązanie ma kilka wad – przede wszystkim części, choć nie należą raczej do specjalnie drogich, czasem trzeba zamawiać najczęściej poza granicami naszego kraju, co wiąże się z tym, że koszt transportu przekroczy wartość zamówionego sprzętu. Do tego dochodzi jeszcze długi czas oczekiwania.
Nie zmienia to jednak faktu, że prawdopodobnie prawdziwi pasjonaci zdecydują się właśnie na takie rozwiązanie – w końcu budowa własnej maszyny latającej potrafi być czasem nawet większą zabawą niż samo latanie.
Zasięg i sterowanie
Nie każdy dron pozwoli nam niestety na w pełni kontrolowaną wycieczkę dookoła miasta czy dłuższy zaprogramowany lot. Przede wszystkim akumulatory w większości gotowych produktów poniżej 2000zł (czyli Parrot i DJI) wystarczą nam na zaledwie kilkanaście minut pracy. Specjalne wydanie AR.Drone 2.0 oznaczone jako Power Edition pozwoli nam na nieco więcej (ponad 35 minut), ale jest też wyraźnie droższe od wersji podstawowej.
Mamy więc w podstawowych (a i tak nie tanich) modelach jedno ograniczenie. Co dalej? Kolejnym co może nas ograniczyć jest zasięg. W przypadku sterowanego przez WiFi AR.Drone jest to zaledwie około 60 metrów, podczas gdy DJI jest nam już w stanie zapewnić realny zasięg do około 300m. Co innego, jeśli zdecydujemy się zaprogramować naszemu dronowi trasę, po której będzie miał się poruszać – wtedy jednak tracimy szansę na jego kontrolę i musimy cierpliwie czekać aż wróci z zarejestrowanym materiałem.
Bardziej zaawansowane modele, takie jak Techpod, mogą natomiast latać bez przerwy nawet do dwóch godzin i przy sterowaniu na 433 MHz lub 2 GHz i transmisji wideo na 5 GHz uzyskujemy dość imponujący zasięg - około 30 km, który z całą pewnością deklasuje wcześniej wymienione propozycje.
Dron w świetle polskiego prawa
Jedną z większych zalet (i jednocześnie wad) drona jest fakt, że przy całej swojej funkcjonalności, nie wymaga on żadnych zezwoleń, uprawnień czy zgód. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy całkowicie bezkarni i nic nas nie ogranicza. Nie możemy chociażby wynosić drona na wysokość powyżej 50m, ponieważ wtedy zostanie on zakwalifikowany jako statek powietrzny i niezbędne będzie zgłoszenie planu lotu. Poza tym, regulacji takich jak w USA czy Niemczech w sprawie dronów nie ma, chociaż według ankiety przeprowadzonej przez DI, sporo osób opowiada się jednak za wprowadzeniem odpowiednich przepisów.
Przyszłość?
Na razie drony nie są produktem pierwszej potrzeby i prawdopodobnie jeszcze długo nim nie będą. Wystarczy tylko spojrzeć na to, gdzie sprzedaje się ich najwięcej – ponad 80% trafia do przemysłu rolniczego, czyli daleko im do ról, w jakich chcielibyśmy je widzieć. Nie przeszkadza to jednak dotychczasowym graczom tej branży snuć wizje, w których za jakiś czas każdy z nas ma swojego własnego drona – tego zdania jest m.in. Chris Anderson z 3D Robotic. W jakiej postaci i z jakimi zadaniami? Tego jeszcze nikt nie jest pewien – wszystko zależy od tego, czego rynek będzie wymagał od dronów.
W niektórych zastosowaniach drony z pewnością wyprą inne maszyny, czy czasem nawet ludzi, będąc rozwiązaniem tańszym, efektywniejszym i bardziej uniwersalnym. Kto wie, jak szybko uda się zautomatyzować jak największą liczbę funkcji dronów, ich podstawowych zachowań i reakcji? Nie będą one wtedy ograniczone wyłącznie do wykonania określonych krok po kroku czynności – będą… wiedziały co mają zrobić, oczywiście w obrębie jakiegoś ogólnego programu.
Na razie na kolejny poważny krok w historii dronów musimy poczekać do 2015 roku, kiedy w USA drony zostaną dopuszczone do ruchu w strefie powietrznej (NAS), co prawdopodobnie będzie wiązać się z eksplozją popularności tego typu zabawek, próbom ich komercyjnego wykorzystania i wprowadzenia do służby publicznej.
Zagrożenia
Chwilowo jednak na drodze dronów do jakiegokolwiek sukcesu stoi sporo przeszkód. Przede wszystkim nie wiadomo jak ich użytkowanie zostanie ograniczone przez prawo, które w pewnym momencie będzie musiało uregulować tę kwestię. Co stanie się w momencie, kiedy wraz z dalszym obniżaniem cen na coraz lepsze latające maszyny, pojawi się moda na nie i przynajmniej kilka procent społeczeństwa zapragnie je mieć? Jak szybko będziemy obserwować coraz więcej dronów na niebie i jak szybko latający w mieście niedoświadczeni piloci zaczną powodować (oczywiście mowa o przypadkach ekstremalnych) wypadki związane np. z upadkiem drona na jezdnię lub samochód? Kiedy pierwszy dron spadnie komuś na głowę i zrobi mu poważną krzywdę? Kiedy będzie mógł posłużyć do wybicia okna nielubianemu sąsiadowi albo straszenia jego psa/kota? Potencjalnie drony, pierwotnie wykorzystywane głównie do niesienia zniszczenia, stanowią rozwiązanie wielu trapiących nas problemów. Jak to jednak bywa w przypadku technologii, mogą one wyrządzić równie wiele, albo nawet i więcej szkód, nawet jeśli nie będą traktowane dosłownie jako broń.
Aktualizacji wymaga także prawo związane z prywatnością – w końcu jak mamy obecnie zareagować na latającego np. nad naszym trawnikiem drona, drona przelatującego nad naszym oknem lub nad nami podczas spaceru po mieście? Skąd wiemy kto i po co robi te zdjęcia oraz gdzie ostatecznie trafią?
Jeszcze innym problemem jest bezpieczeństwo… samych dronów, zwłaszcza jeśli będą miały pełnić funkcje publiczne i/lub dostawcze. Co będzie powstrzymywać niektórych przed polowaniem na drony, jeśli pojawi się chociażby najmniejsze podejrzenie, że mogą przenosić wartościowy ładunek? Co powstrzyma ich przed próbami strącenia drona z nieba (biorąc pod uwagę opowieści dotychczasowych użytkowników dronów, ludzie już próbują to robić)? Co powstrzyma ich przed zniszczeniem napotkanego drona „bo tak”? Do tego dochodzi kwestia faktycznej „inteligencji” dronów, które mogą po prostu nie poradzić sobie w gęsto zabudowanym mieście i po prostu rozbijać się w trakcie lotów. Jest już kilka projektów mających rozwiązać ten problem, ale raczej nie są one szczególnie przekonujące.
Pozostaje nam więc jak zwykle – czekać co faktycznie przyniesie nam przyszłość. Tyle, że podczas tego czekania lepiej jest teraz zasłaniać rolety w oknach, nawet jeśli mieszkamy naprawdę wysoko…
Zdjęcie Illustration of a combat drone flying over barren mountains pochodzi z serwisu Shutterstock.