18 supersamochodów, a w dłoni nowa pełna klatka Sony A7. Relacja z fenomenalnych warsztatów Kotlina Mocy
Ciemny i zimny wieczór ostatnich dni października. Po 10 godzinach podróży marzę już tylko o wygodnym łóżku. Nagle przeszkloną ścianę restauracji Zamku na Skale przecinają fantazyjne LED-owe ślepia 18 potworów. W tle słychać basowy pomruk rozbudzonych silników. Są głodne, tak jak my. A ja już wiem, że było warto. Tak przywitała mnie Kotlina Mocy, czyli samochodowe warsztaty fotograficzne zorganizowane przez Sony i legendę polskich sportów motorowych, Piotra R. Frankowskiego. Piotr jeżeli już coś robi, robi to z rozmachem. Jest to człowiek, który wprowadził do Polski magazyn TopGear, a obecnie jest redaktorem naczelnym ekskluzywnego kwartalnika Ramp.
Do Kotliny Kłodzkiej Piotr Frankowski sprowadził 6600 koni mechanicznych i 10 milionów złotych pod postacią 18 unikalnych aut.
A właściwie unikalnych wersji unikalnych aut. Jeżeli Audi, to nie „zwykłe” R8, a w wersji z silnikiem V10, a dodatkowo w edycji Spyder, bez dachu. Jeżeli Porsche, to najnowszą i najszybszą, tegoroczną edycję 911 Turbo S. Jeżeli Chevrolet Camaro, to w limitowanej edycji Hot Wheels. I tak dalej… Sony z kolei zapewniło całe sprzętowe zaplecze, oddając w nasze ręce swoje najnowsze pełnoklatkowe bezlusterkowce A7 i A7R. Sony zaprosiło także osobę dla mnie niezwykłą, można powiedzieć – mojego fotograficznego guru. Gawędziarza, podróżnika, laureata Grand Press Photo i człowieka odpowiadającego za zdjęcia w polskiej edycji magazynu National Geographic – Tomasza Tomaszewskiego.
Czy można wymarzyć sobie lepsze warunki do testów aparatów?
Zaczynamy od krótkich warsztatów z Tomaszem Tomaszewskim i z Foto Teamem Sony. T. Tomaszewski opowiadał o pladze dzisiejszych czasów, którą są zdjęcia doskonałe technicznie, a jednak pozbawione jakiejkolwiek wartości. Pogoń za brakiem szumów i perfekcyjną ostrością gdzieś po drodze przysłoniła główną wartość - treść. Po warsztatach rozpoczyna się dyskusja o tym, co w fotografii jest naprawdę ważne i co będziemy pamiętać po 20 latach. Być może będzie to najzwyklejsze zdjęcie u cioci na imieninach, a nie piękne zdjęcie trawki z rozmytym tłem, takiej samej jak na tysiącu innych zdjęć.
Foto Team Sony, czyli niezastąpiony duet Rafał Wylęgała i Krzysztof Szablisty (panowie spokojnie mogliby prowadzić swój własny stand-up, powaga to ostatnia rzecz, którą można znaleźć na ich prezentacjach. Obejrzyjcie wideo, żeby się przekonać) zaprezentował nam nowości, które od tej pory gościły w naszych rękach przez 3 dni. Mowa o aparatach Sony A7 i A7R. Na sali gdzieś jeszcze był najnowszy kompakt Sony RX10, ale obecny był raczej tylko duchem. Był to jedyny egzemplarz tego aparatu w Polsce i był na wyposażeniu Foto Teamu Sony. RX10 gościł w moich rękach przez jakiś czas i potwierdzę tylko to, co usłyszałem na sali – Sony chyba nie do końca rozumie, jak dobry aparat stworzyło. Ta premiera zginęła gdzieś w cieniu nowych pełnych klatek, ale ten aparat zmusi do przemyślenia zawartości torby fotograficznej niejednego fotografa. Obiektyw 24-200 mm ze stałym światłem f/2.8 to unikalna propozycja.
Po warsztatach, podczas luźniejszej rozmowy w barze, zapytałem pana Tomasza Tomaszewskiego o nurtującą mnie rzecz, mianowicie o słynny bressonowski decydujący moment. Na ile jest to faktycznie złoty strzał, a na ile strzelanie serią z myślą, ze uda się coś złapać i wybrać. Tomaszewski odpowiedział, ze robi dwa zdjęcia. To pierwsze i to dobre.
Detal i panning
Drugiego dnia o poranku uzbrojeni w nowe Alfy 7 udajemy się na dziedziniec zamku, na którym czekają auta. Tematem fotografii jest detal. Sony Alfa 7 swoją szczegółowością jest w stanie uchwycić więcej, niż potrzeba. Sony A7R pod tym względem jest jeszcze lepsze, o ile ma założone dobre szkło. Matryca 36 megapikseli i brak filtra dolnoprzepustowego stawia obiektywom poprzeczkę bardzo wysoko – lepiej nie zbliżać się ze zwykłym kitem. Obiektyw Sony 28-70mm f/3.5-5.6 świetnie spisał się podłączony do Sony A7, zaś do A7R zdecydowanie lepiej jest wybrać Zeissa 35 mm f/2.8.
Po lunchu wsiadamy do aut. Jedziemy peletonem wzbudzając zainteresowanie wszystkich i wszystkiego. Ruch uliczny staje, przechodnie nie mogą uwierzyć w to, co widzą. Kolumna osiemnastu błyszczących supersamochodów w agresywnych kolorach nie może być niezauważona. Ani nieusłyszana. Ryk silników szczelnie wypełnia wąskie uliczki poniemieckich miasteczek.
Dojeżdżamy na miejsce i dzielimy się na grupy. Część z nas ma przyjemność przeżycia niezapomnianego wjazdu po serpentynach jednymi z najszybszych samochodów świata, zaś druga część ma okazję uwiecznić to na fotografiach. Trudny wybór. Na szczęście w połowie warsztatów role się odwracają.
Wybieram piękne czarne Audi R8, tym razem ze złożonym bordowym dachem. Siadam w kubełkowym fotelu, chociaż przy tej pozycji bardziej pasowałoby określenie „kładę się”. Obok mnie, niezwykle doświadczony kierowca już zaciera ręce. Mam wrażenie, że tuż za naszymi plecami widlaste V10 robi dokładnie to samo. Widzę sygnał z zewnątrz. A zaraz po nim do kabiny wdziera się ten zwierzęcy, narwany, pierwotny ryk. To 525 koni mocy robi wszystko, żeby wywrócić moje wnętrzności do góry nogami. 3,9 sekundy później przekraczamy prędkość 100 km/h. Wskazówka obrotomierza prawie nie spada poniżej 5000 obr/min.
Tematem sesji foto jest panning, czyli rozmycie tła za jadącym autem. Technika jest wymagająca zarówno od sprzętu jak i od fotografa. Autofocus aparatów poradził sobie z tym bez problemu. W grę wchodził wyłącznie tryb manualny, zatem w akcji bardzo przydały się cztery pokrętła na korpusie. Pod palcami mamy wszystkie potrzebne parametry, każdy przypisany do innego kółka: przysłona, czas, czułość ISO i korekta ekspozycji. W porównaniu do linii NEX jest pod tym względem ogromny progres. Uwaga należy się pionowemu kółku nastaw na tylnej ściance, wokół przycisku OK. Domyślnie steruje ono czułością ISO. Zmienia ono czułość bezpośrednio po przekręceniu kółka, nie musi to być poprzedzone kliknięciem odpowiedniego przycisku, jak ma to miejsce w Nexach. Działa to szybciej, ale przez takie rozwiązanie zdarza się przestawić ISO kciukiem niechcący. Mimo wszystko, w tym jednym pierścieniu wolę jednak rozwiązanie z kliknięciem poprzedzającym obrót. Wieczorem wracamy do hotelu, a następnego dnia wyruszamy na ostatnią część warsztatów.
Zakręty i osiadanie
Jedziemy z Piotrem Frankowskim Mercedesem E63 AMG S, na samym przedzie długiej kolumny. 585 koni mechanicznych aż się prosi o wciśnięcie pedału gazu. Piotr nie mógł sobie odmówić tylko raz, wykonując efektowną jazdę bokiem na szerokim zakręcie. 15 minut później wjeżdżamy w przepięknie wyglądające o tej porze roku szpalery drzew, które oznajmiają, że wjeżdżamy do świątyni polskiego sportu rajdowego. Piotr jednak nie dociska gazu. Nie chce, żeby na śliskich leśnych serpentynach reszta peletonu nas goniła i jechała powyżej swoich umiejętności. Bezpieczeństwo ponad wszystkim. To tutaj dwadzieścia lat temu zginął podczas rajdu jeden z największych polskich kierowców - Marian Bublewicz.
Warsztaty polegały na fotografowaniu samochodów na zakrętach, kiedy auta są maksymalnie wychylone i widać pracę podwozia. To zadanie było szalenie ekscytujące i jednocześnie niepokojące, biorąc pod uwagę, że błąd kierowcy mógł kosztować fotografów życie. Wszystkie styczne zakrętów obstawione były fotografami ubranymi w widoczne, pomarańczowe kurtki.
Zrobiłem tu jedne z najlepszych zdjęć w moim życiu.
Po tylu emocjach udajemy się do hotelu.
To już ostatnia przejażdżka supersamochodem. Naszą rozmowę z Piotrem urywa krótkofalówka: „Piotr, opowiedz coś”. Po dwóch minutach monologu o tutejszych podziemnych fabrykach, architekturze i kopalniach wzbogaconego uranu z radia pada pytanie: „czy jest jakaś dziedzina, na której się nie znasz?”. Po chwili zastanowienia Piotr odpowiada: „Taniec”. Silnik auta zdaje się twierdzić co innego.
To już koniec przygody z autami i pełnymi klatkami Sony A7 i A7R. Aparaty dały radę. Nie czułem się ograniczony pod żadnym względem. Po warsztatach pozostały piękne zdjęcia i jeszcze piękniejsze wydruki. Wydruk 90 x 60 cm z aparatu Sony A7 (mniejsza o 1/3 liczba megapikseli w stosunku do A7R) wygląda przecudownie. A dodatkowo był wykadrowany do jakichś 2/3 pierwotnego kadru. Aż nie chcę myśleć jak pod tym względem sprawuje się A7R. Niskie temperatury i ciągła praca aparatem wysysały jednak baterię w zawrotnym tempie. Na szczęście Sony miało tonę zapasowych akumulatorów. 2 lub 3 zapasowe ogniwa w torbie w przypadku tych aparatów powinny być standardem. Magnezowe szkielety i uszczelniane korpusy w wilgotnym lesie pozwalały zachować pewność siebie.
Jeszcze tylko wymiana wizytówek i żegnamy się z Piotrem. Jego mocny, stalowy uścisk dłoni idealnie komponuje się z chłodnym metalem aut. Zaczynam się zastanawiać, czy ten człowiek także nie ma pod skórą magnezowego korpusu.
Więcej zdjęć w moim albumie na Google+. Wszystkie zdjęcia w tekście i albumie są mojego autorstwa.