Adam Hofman przekonał się na własnej skórze, że kupowanie obserwujących na Twitterze nie ma sensu
Każda osoba publiczna chce być nie tylko rozpoznawalna na ulicach, ale także (a może przede wszystkim) mieć wielu obserwatorów na Facebooku i Twitterze. Zwłaszcza to drugie medium w wielu krajach, w tym naszym, uchodzi za wyznacznik tego, czy dany polityk/dziennikarz/celebryta liczy się w mediach społecznościowych.
Sam muszę przyznać, że Twitter doprowadza mnie do szewskiej pasji, bo liczba osób śledzących mój profil rośnie w ślimaczym tempie. Może nie piszę ciekawie, może udzielam się za mało, może nie jestem targetem dla większości osób. Pomimo tego i braku zrozumienia dla formy wypowiedzi mającej jedynie 140 znaków, staram się aktywnie korzystać z Twittera i wrzucać tam większość swoich publikacji, a także rozmawiam z czytelnikami.
Wiem, że zanim będę miał duże grono odbiorców, minie bardzo dużo czasu, nic na to nie poradzę. Wiem za to, że gdy już tak się stanie, dookoła mnie zgromadzę społeczność ludzi z którą będę mógł rozmawiać na poruszane przeze mnie tematy. A jak nie, to przynajmniej będę próbował, bo co innego mam zrobić? Wbrew pozorom jest kilka innych opcji, lecz żadna z nich nie jest warta wykorzystania.
Niestety wiele osób próbuje iść na skróty i po prostu dokupić sobie fanów, chociażby po to, żeby w rankingach być najbardziej poczytną osobą w swojej kategorii. W ten sposób postąpił poseł Adam Hofman, którego profil 13 czerwca śledziło ponad 27 000 osób, zaś dwa dni później ponad 127 000 osób. Nie mam zamiaru poruszać tu tematu partii, z ramienia której występuje poseł Hofman, gdyż nie jesteśmy blogiem zajmującym się polityką.
Warto jednak potępić kupowanie kont duchów, gdyż nie tylko wprowadzają one w błąd nie tylko stacje telewizyjne i tradycyjne media, ale też sprawiają, że nasze tweety będą rzadziej się pokazywać u innych. W końcu oprócz liczby śledzących wyjątkowo ważne jest, czy reagują oni na nasze wpisy. Jak łatwo można się domyśleć, konta-słupy niezbyt aktywnie angażują się w naszą sieciową działalność i paradoksalnie obniżają wartość naszego konta i naszego internetowego „ja”.
Jestem przekonany, że albo poseł Hofman sam sobie kupił fanów, albo ktoś mu zrobił niewybredny dowcip z kilku prostych powodów. Po pierwsze, 100 000 fanów w dwa dni, zwłaszcza w Polsce, nie jest raczej możliwe. Po drugie, nawet jeśli byłoby możliwe, to nie u osoby, która tweetuje nieregularnie, niekiedy raz na kilka dni.
Jednak trzecim, koronnym dowodem na to, że fani to po prostu słupy jest reakcja Twittera, który regularnie kasuje konta wątpliwego pochodzenia. Przykładowo, profil posła Hofmana obecne obserwuje 55 tysięcy osób, a liczba ta jeszcze może spaść. Krótko mówiąc, póki co grubo ponad połowa followersów posła Hofmana wyparowała, czyli najprawdopodobniej była kupiona.
I tak dobrze, że Twitter nie ma w zwyczaju banowania kont za kupowanie swoich fanów. Jak dobrze wiecie z naszych tekstów, Ewa Lalik kiedyś spróbowała kupić sobie wyświetlenia na YouTube, na co obsługa serwisu zareagowała wręcz momentalnie. Po jeszcze jednej takiej próbie wszystko skończyłoby się blokadą konta. Twitter jest w tym mniej rygorystyczny. Dużo większym zmartwieniem dla osoby publicznej jest wstyd, którego możę się z tego powodu najeść.