Co ty wiesz o złym designie? Czyli 10 najbrzydszych aparatów świata
Nie szata zdobi człowieka, i nie obudowa tworzy aparat. A jednak fotografowie to chyba najwięksi wzrokowcy. Kto bardziej niż fotograf potrafi docenić przykuwający oko obiekt? Dziś zajmiemy się drugą stroną medalu, czyli aparatami, których wygląd nie jest najmocniejszą stroną. Przed wami mój subiektywny wybór 10 największych brzydot, jakie widział świat fotografii.
10. Apple QuickTake 200 (1996)
Listę otwiera, ku zaskoczeniu, firma Apple. Koncern z Cupertino miał swój krótki epizod z aparatami cyfrowymi. QuickTake był najzwyklejszym, niczym nie wyróżniającym się kompaktem, który oferował szaloną rozdzielczość 640x480 pikseli. Jak na dzisiejsze standardy firmy Apple, aparat był okrutnie brzydki. Zaczynając od bryły, kończąc na tragicznym kolorze. I na tanim plastiku. Na miejscu Tima Cooka zakopałbym ten projekt gdzieś na dnie szafy w najgłębszej piwnicy i nigdy do niego nie wracał.
9. Argus Autronic 35 (1960)
O tym aparacie może śnić każdy współczesny hipster. Właściwie przypomina on współczesne aparaty nurtu Lomography. Aparat był dalmierzem na film 35mm, co jest dziwne, zważywszy na jago ogromne wymiary. Tak duży korpus z powodzenie zmieściłby film średnioformatowy. Jak widać oszczędności na designerze sprawiły, że bez przeszkód można było zużyć na korpus 2x więcej materiału, niż faktycznie było potrzeba.
8. Argus C-33 (1959)
Kolejny twór firmy Argus. Prawdziwe marzenie każdego steampunkowca. Masa zębatek i niejednolita bryła wyglądają jak połączenie części z kilku innych aparatów. Tworu tego nie powstydziłby się zapewne sam doktor Frankenstein. Sam aparat jest analogowym dalmierzem, który w swoich czasach nie wyróżniał się niczym szczególnym. Oczywiście poza wyglądem, którym można było straszyć małe dzieci.
7. Agfa ePhoto 1680 (1998)
Jest to jeden z pierwszych aparatów cyfrowych na rynku. Jego matryca miała 1,2 megpiksela. Model ten zastąpił poprzednika z roku 1997 z matrycą rozdzielczości 0,7 mpix. Pomysł na ten aparat jest dziwny i bezsensowny. Składa się on z dwóch części połączonych przegubem, z których jedna zawiera obiektyw, druga część z ekranikiem. Można je obracać względem siebie. Budowa aparatu sprawia, że nie wyobrażam sobie wygodnego fotografowania tym urządzeniem.
Można powiedzieć, że jest to protoplasta dzisiejszych aparatów z odchylanym ekranem. Całe szczęście, że Agfa już w 1999 roku ogarnęła się i zrezygnowała z tego dziwnego designu na rzecz standardowej bryły aparatu.
6. Sony F505 (1999)
Aparat dziwaczny. Wielki. Nieporęczny. Przesadnie udziwniony. Uważany był jednak za całkiem dobry sprzęt. Jego obudowa składa się z dwóch część – tylnej ścianki oraz ogromnego obiektywu. Obie części można było odchylać względem siebie, dzięki czemu można było swobodnie fotografować z biodra obserwując ekranik. Jest to pierwowzór dzisiejszych odchylanych ekraników, co prawda bardzo toporny, ale i tak w lepszym wydaniu niż aparat Agfa ePhoto.
Sony F505 zadebiutował w 1999 roku. Posiadał matrycę 2,1 megapiksela, dwucalowy ekranik i potężny obiektyw zmiennoogniskowy o pięciokrotnym zoomie, będącym odpowiednikiem 38mm - 190mm dla pełnej klatki. Użytkownicy zachwalali jakość optyki Carl Zeiss i nie ma się czemu dziwić - taka armata zmieści w sobie sporo szkła.
5. Chinon Genesis (przełom 1980/1990)
Nie wiem czym kierował się projektant tego aparatu, ale na pewno nie był to zdrowy rozsądek. Chinon to wbrew pozorom japońska marka, produkująca aparaty analogowe. Aparat Genesis był lustrzanką z przymocowanym na stałe obiektywem. Całość była zamknięta w bezkształtną bryłę przypominającą dziwnie wycięte pudełko. Aparat obsługiwało się podobnie jak kamerę. Ergonomiczny koszmar.
4. Kodak DCS (1991 – 2004; seria)
Cała seria lustrzanek Kodaka, która odstraszała wyglądem, ale przyciągała parametrami. Seria Kodak DCS, modele od 100 do 700, były pierwszymi na świecie cyfrowymi lustrzankami. Pierwsza lustrzanka serii ujrzała światło dzienne w 1991 roku, miała ona matrycę o oszałamiającej rozdzielczości 1,3 megapiksela. Lustrzanki Kodaka powstawały na bazie korpusów Nikona - Kodak brał body Nikona i umieszczał w nich cyfrowe matryce. W latach dziewięćdziesiątych i później analogowe korpusy Nikona miały już mnóstwo elektroniki. Zaczynając od autofocusa, a kończąc na monochromatycznym ekraniku na górnej ściance, który pokazywał parametry zdjęcia i umożliwiał poruszanie się po menu. W 2002 roku kodak zaprezentował pierwszą pełnoklatkową cyfrową lustrzankę – DCS Pro 14n. Powstałą na bazie korpusu Nikon F80
Na początku za korpus służył Nikon F3, później seria rozdzieliła się na półprofesjonalną półkę opartą na Nikonie F90 i F80, oraz na profesjonalną, bazującą na topowym korpusie F5. Swoją drogą, dziś „F” w nazwie aparatów wydaje się dziwne, ale takie samo było „D” (od digital) podczas cyfrowej rewolucji. Dziś wszystkie lustrzanki Canona i Nikona mają w nazwie literkę d.
Wróćmy jednak do wyglądu. Kodaki oparte o mniejsze korpusy (F80) wyglądały jak buldożery. Podczas gdy Nikon F80 był bardzo ładnym korpusem, Kodak DCS Pro 14n miał nieproporcjonalnie napuchnięte gripy, które wyglądały jak twarz boksera po długiej walce. Swoją drogą, jak na pierwszą cyfrową pełną klatkę Kodak mógł poszczycić się bardzo wysoką rozdzielczością 13,89 megapiksela. Nikon do 2009 roku stosował w swoich pełnych klatkach matryce 12 mpix.
3. Hasselblad Lunar (2013)
Ten aparat jest dziwny pod każdym względem. Jest to przerobiona wersja bezlusterkowca Sony Nex 7. Hasselblad zapakował elektronikę Sony w swoje, wyjątkowo tandetne, ciuszki. Lunar lada dzień ma zadebiutować i ma być aparatem luksusowym, dla osób lubiących się wyróżniać. Hasselblad stawia na luksusowe materiały wykończeniowe i na personalizację wyglądu. Przyszły nabywca będzie mógł sam wybrać materiał poszczególnych części korpusu. Grip, przyciski i obudowę można będzie wybrać spośród najróżniejszych gatunków egzotycznego drewna, nowoczesnych materiałów typu włókno węglowe, czy metali szlachetnych.
Całość, w dowolnym zestawieniu, ocieka kiczem. Lunarem być może zainteresują się rosyjscy nowobogaccy biznesmeni, którzy lubują się w estetyce złotychh zębów i białych futer. Będzie to też dobry aparat dla posiadacza smartfona Vertu, oprawionego w skórę krokodyla, platynę i dziesiątki diamentów. Okrucieństwo!
2. Pentax K-01 (2012)
Ideą tego aparatu było połączenie bezlusterkowca z lustrzankowym bagnetem. Aparat jest klasycznym bezlusterkowcem, ale pozwala na pełną współpracę z obiektywami systemu Pentax K, czyli znanymi z lustrzanek tego producenta. Aby taki obiektyw dobrze współpracował z aparatem, musi być zachowana konkretna, ustalona odległość bagnetu od matrycy. W przypadku systemu Pentax K wynosi ona dokładnie 45,46 mm. W przypadku lustrzanek nie ma żadnego problemu – przestrzeń ta jest zagospodarowana przez komorę lustra, w której znajduje się lustro i mechanizm je podnoszący. Bezlusterkowce są z reguły bardzo cienkie właśnie z uwagi na to, że nie posiadają komory z lustrem.
Taki jednak nie jest Pentax K-01. Mimo, że jest bezlusterkowcem, zachowuje lustrzankową odległość matrycy od bagnetu. Nie ma w niej lustra, więc jest tam jedynie pusta, niewykorzystana przestrzeń. To rozwiązanie dyktuje wygląd aparatu, który jest po prostu koszmarny. Co ciekawe, zaprojektował go designer Marc Newson. Nie był on szczególnie znany przed zaprojektowaniem tego aparatu, ale sądzę, że nie jest też zbytnio rozchwytywany po premierze Pentaka K-01. Aparat wygląda jak zabawka, wielkie przyciski o różnych kolorach są bezmyślnie rozrzucone po całym body. Tragedia.
1. Nikon 1 V2 (2012)
Niekwestionowany król brzydoty. Poprzednik, 1 V1 ze swoim garbem nie należał do piękności, ale projektantom Nikona udało się wysoko podnieść poprzeczkę. Design 1 V2 jest wyjątkowo szpetny. Garb nad obiektywem urósł do karykaturalnych rozmiarów, a aparat wygląda jak transformers ubrany w czapeczkę.
Jeżeli aparat nie jest okazały pod względem wyglądu, może chociaż zaskakuje wnętrzem? Niestety. Złośliwcy mówią, że bezlusterkowiec Nikon 1 V2 to idealne połączenie aparatu kompaktowego i lustrzanki – możesz mieć jakość kompakta w obudowie lustrzanki! Zastosowano w nim malutką matrycę, której bliżej jest wspomnianym kompaktom, niż bardziej ambitnym aparatom. Mniejsza fizycznie matryca to oczywiście słabszej jakości zdjęcia. Trzeba jednak przyznać, że inżynierowie Nikona całkiem sprawnie ją oprogramowali. Mały Nikon pozwala robić niewyobrażalnie szybkie serie zdjęć, na poziomie do 60 klatek na sekundę.
Jeżeli macie swoje inne typy brzydkich aparatów, podzielcie się nimi w komentarzu.