Tomek Wawrzyczek: Z pamiętnika “Młodego Technika”, marzec 1986, czyli historia pewnego rewolwera
San Francisco. Siedzący w małej knajpce inspektor policji Harry Callahan jest świadkiem napadu na bank. Wyciąga broń, wychodzi na ulicę, zabija dwóch z trzech napastników, trzeciego rani. Postrzelony bandyta pada na ulicę, obok niego ląduje jego broń. Inspektor policji powoli podchodzi do leżącego mężczyzny, celuje mu prosto w głowę i przez zaciśnięte zęby cedzi: “Wiem, co myślisz: ‘Wystrzelił sześć razy czy tylko pięć?’ Cóż, mówiąc szczerze w całym tym podnieceniu sam się trochę pogubiłem. Ale skoro to jest Magnum .44, najpotężniejsza broń ręczna na świecie, który może rozwalić ci głowę, musisz zadać sobie pytanie ‘Czy mam dziś szczęście?’ Cóż śmieciu, masz?”.
Inspektor Callahan - ironicznie sportretowany przez Clinta Eastwooda “wyalienowany gliniarz” o twarzy pokerzysty, łamiący wszelkie punkty i podpunkty regulaminów służbowych i pozasłużbowych, łapiący przestępców metodą zabicia z osobistej broni - gigantycznego rewolweru Magnum kaliber 44, który dzięki serii filmów o Brudnym Harrym stał się ikoną popkultury.
O tym właśnie rodzaju broni - rewolwerze - można było przeczytać w marcowym “Młodym Techniku” z 1986 roku
Nazwa tej popularnej broni pochodzi od łacińskiego słowa “revolvere”, co oznacza “znowu” albo “z powrotem”. Rewolwer to - zgodnie z definicją - krótka, powtarzalna, nieautomatyczna, wielostrzałowa broń palna, w której naboje znajdują się w magazynku bębnowym ułożyskowanym w szkielecie broni. Gniazda nabojowe w magazynku są jednocześnie komorami podczas wystrzału. Bęben obraca się ręcznie, przez napinanie kurka albo podczas strzałów za pomocą cyngla. Skuteczność pocisku wystrzelonego z rewolweru wynosi około 50 metrów. Wystarczająca, żeby choćby na takim Dzikim Zachodzie kłaść równo trupem tych, którzy w pojedynkach nie wykazywali się odpowiednim refleksem.
Pierwsza broń strzelecka o konstrukcji rewolweru powstała już w XVI wieku w Norymbergii. Była to jeszcze dość prymitywna konstrukcja w porównaniu ze współczesnymi rewolwerami, ale skutecznie rozwiązywała podstawowy problem ówczesnej broni palnej - szybkostrzelność. Pierwszy wyprodukowany rewolwer to bardzo długi pistolet kawaleryjski i karabinek z jedną lufą i bębenkiem o sześciu komorach nabojowych, z których każda miała panewkę prochową i otwór zapłonowy. Bęben obracany był ręcznie. Późniejsze konstrukcje wyposażone były w zamki lontowe i kołowe, później zastąpione zamkami skałkowymi - bardziej niezawodnymi i zapewniającymi większą szybkostrzelność. Pierwsze rewolwery były bardzo kosztownymi konstrukcjami, na które mogli pozwolić sobie tylko zamożni rycerze.
Poszukiwania poprawienia szybkostrzelności broni palnej podążały różnymi ścieżkami. Obok rewolwerów, pojawiły się konstrukcje wielolufowe, w których umieszczano ładunek prochowy i pocisk. Bęben z lufami obracało się ręcznie, a kurek był wspólny dla wszystkich luf. Inną konstrukcją była broń, w lufie której umieszczano kilka ładunków - ułożonych na przemian porcji prochu i kul. Ładunków było maksymalnie siedem. Odpalenie pierwszego ładunku inicjowało zapłon drugiego i tak dalej. Była to broń niepewna i niebezpieczna - zbyt szybkie odpalenie ładunków, które zdarzało się całkiem często, mogło rozerwać lufę i zranić strzelca.
W XVIII wieku popularne były konstrukcje czterolufowe z dwoma kurkami. Strzał odbywał się z dwóch luf na raz. Po wystrzeleniu ładunków z pierwszej pary luf, druga para podchodziła na miejsce pierwszej. Pod koniec XVIII wieku w Anglii dużą popularnością cieszyły się tak zwane “skrzynki z pieprzem” - jednozamkowe pistolety o sześciu krótkuch lufach ułożonych wokół osi, na której umieszczona była siódma lufa.
W XIX wieku rusznikarze konstruowali różne rodzaje broni wielostrzałowej, niektóre tak dziwne, że nie przypominały swym kształtem rewolwerów, były nieporęczne i niepraktyczne w użyciu. Jedna z nich miała na przykład bęben umieszczony pionowo! Niektóre konstrukcje co do budowy i zasady działania przypominały jednak dzisiejsze rewolwery. W 1818 roku Amerykanin Collier skonstruował rewolwer z zamkiem skałkowym i o gładkiej, niegwintowanej lufie. W 1820 roku Francuz Leonorman skonstruował 5 strzałowy rewolwer o napinanym automatycznie zamku kurkowym.
W 1847 roku Samuel Colt przedstawia światu konstrukcję, nad którą pracował od 1835 roku, a która zdeklasowała wszystkie wymyślone do tej pory. Był to przełom - powstała broń, która szybko, masowo się rozpowszechniła i stała się pierwowzorem dla wielu późniejszych konstrukcji. O doskonałości rewolweru Colta świadczyć może fakt, że założona przez konstruktora fabryka w pierwszych 15 latach działalności sprzedała 325 000 egzemplarzy tej broni.
Pierwsza konstrukcja Colta był ważącym półtora kilograma rewolwerem kapiszonowym, sześciostrzałowym
Broń miała gwintowaną lufę o kalibrze .44 (ok. 11,2 mm). Bęben ładowany był od przodu - najpierw umieszczało się w komorze nabojowej proch wysypywany z papierowego ładunku, potem pocisk, na końcu przybitkę z papieru po ładunku prochowym. Wszytko się to ubijało stęplem umieszczonym pod lufą. Z tyłu komory nabojowej umieszczało się kapiszon, rodzaj spłonki. Kurek napinany był ręcznie - podczas napinania obracał się bęben i ustawiał komorę nabojową na wysokości kurka. Wystrzał następował po zwolnieniu kurka przy pomocy cyngla.
Konstrukcje oparte na rozwiązaniu Colta produkowano do lat 60-tych XIX wieku. Później zostały wyparte przez nowocześniejsze rewolwery opracowane przez samego Colta, Smitha-Wessona i Webleya, w których używano metalowych nabojów scalonych. Od końca XIX wieku do konstrukcji rewolweru nie wniesiono większych istotnych zmian. Rewolwer zdominował rynek krótkiej broni ręcznej. Dopiero w XX wieku pojawił się jego konkurent - pistolet automatyczny. Nie zdołał on jednak wyeliminować i zastąpić rewolweru.
W “Młodym Techniku” z marca 1986 roku poza historią rewolweru można było znaleźć też historię i sposoby wytwarzania obuwia, prezentację pojazdów z napędem mięśniowym, ówczesne nowości pochodzące z koncernu Fiata, w tym Ferrari Testarossa, Lancia Ypsylon Y10 oraz Fiaty Thema, Tipo i Topolino, poprzednika Fiata Cinquecento. No i komputery. A jakże. Choćby te, które wykorzystywano w tamtym czasie w przemyśle filmowym.
Oglądając współczesne filmy trudno ocenić, jaka część obrazu została nakręcona kamerą, a jaka powstała we wnętrzu komputerów. Można doznać zdziwienia, jeśli okaże się, że nie tylko laserowe miecze i pojazdy kosmiczne są generowane komputerowo, ale zwykłe ulice współczesnych miast też. Okazuje się, że komputery dziś nie tyle służą do tworzenia efektów specjalnych w filmach, ale również do radykalnego obniżenia kosztów produkcji i skrócenia jej czasu. Zamiast rezerwować fragment ulicy w na przykład Nowym Jorku, wstrzymywać ruch, wynajmować morze statystów, wystarczy odtworzyć w studio filmowym architekturę najbliższego kamerze planu, a resztę stworzyć komputerowo: budynki, pojazdy, ludzi.
W latach 80-tych komputery dopiero wkraczały do przemysłu filmowego
W 1977 roku George Lucas w swoich “Gwiezdnych Wojnach” pierwszy raz w historii kina stosuje efekty specjalne na niespotykaną wcześniej skalę. Sceny w filmie nie powstawały jednak tworzone przez komputery, a były kręcone przy użyciu żmudnie skonstruowanych modeli. Komputery stosowano wyłącznie do korekty gotowych obrazów przy pomocy cyfrowych systemów obróbki sygnału wideo. Dopiero pojawienie się superkomputerów - maszyn o bardzo dużej mocy obliczeniowej, jak np. Cray 1/M - umożliwiły wykorzystanie komputerów do cyfrowej syntezy obrazu.
Synteza obrazu to nic innego, jak znany dziś z programów do tworzenia grafiki 3D modeling i rendering obiektów i scen. Trzydzieści lat temu maszyna Cray potrzebowała na wygenerowanie jednej klatki na ekranie o rozdzielczości 1024x1024 piksele od 10 do 1200 sekund, w zależności od stopnia złożoności sceny. Synteza całych ujęć w czasie rzeczywistym była przy takiej szybkości tworzenia obrazu niemożliwa. Komputer generował ujęcie klatka po klatce, które były następnie fotografowane z monitora i montowane w tradycyjny, niecyfrowy sposób.
Aby umożliwić wykonanie tzw. zdjęć próbnych, pozwalających sprawdzić zaprojektowane efekty specjalne i umożliwić stworzenie ostatecznej wersji scenariusza, komputer generował uproszczony obraz o rozdzielczości 256x256 pikseli, na który nakładano próbną ścieżkę dźwiękową. Gdy reżyser uznał, że scena jest zadowalająca, tworzony był obraz “wysokiej” rozdzielczości.
Komputery wykorzystywano w filmach sci-fi jeszcze w jeden sposób - były używane jako element scenografii, choćby jako stanowiska komputerowe na statkach kosmicznych. Ekrany wypełniało się kolorową, atrakcyjną treścią, obracało o 90 stopni, dodawano kilka rekwizytów i gotowe! W takim dajmy na to futurystycznym centrum dyspozycyjnym bazy kosmicznej takich ekranów było niejednokrotnie kilkadziesiąt, a każdy wyświetlał co innego: wykres, tabelę, jakiś schemat, obracający się model pojazdu. Te obrazy tworzyli najczęściej młodzi pasjonaci, hobbyści, którzy później mieli niezłą frajdę widząc swoje dzieło w słynnym filmie.
W “Młodym Techniku” z marca 1986 roku znalazł się cały duży dział wyłącznie przeznaczony dla miłośników komputerów i programowania - “Informik”. W jednym z zamieszczonych tam artykułów nieodżałowany Roland Wacławek, guru IT w miesięczniku, przedstawiał rozwój komputerów osobistych na przykładzie skoku jaki nastąpił między popularnymi komputerami 8-bitowymi jak Commodore C64, Atari 800XL czy ZX Spectrum, a ich następcami z kolejnej generacji: Commodore Amiga, Atari ST, Sinclair QL czy wreszcie Lisa i Macintosh. W tamtych czasach przesiadka z Commodore C64 na Amigę to, posługując się słynnymi słowami wypowiedzianymi przez Neila Amstronga po wylądowaniu na Księżycu, “wielki skok dla ludzkości”. Choćby już dlatego, że taki C64 posiadał interfejs znakowy, Amiga już graficzny, “okienkowy”, obsługiwany myszką. Podobnie było z Atari ST i komputery firmy Apple. W niektórych modelach pierwszy raz pojawiają się pamięci bardziej masowe od dyskietek: twarde dyski i odtwarzacze CD.
Między producentami komputerów domowych trwał nieustanny wyścig i walka o klienta. Prowadziło to do pojawiania się coraz to lepszych konstrukcji, atrakcyjniejszych dla użytkownika. Z boku stały komputery typu IBM - były przeznaczone “dla biznesu”. Amigi, Atari i komputery Apple były “dla każdego”. Musiały minąć lata, by granica między maszynami biurowymi i domowymi niemal się zatarła.
Roland Wacławek w 1986 roku pisał w “Młodym Techniku”: “Nowa generacja sprzętu [...] ukazuje stopniowe zacieranie się granicy między sprzętem domowym a profesjonalnym. Odzwierciedla to dążenia do przeniesienia stanowisk pracy z biur i urzędów do mieszkań pracowników, połączonych siecią przesyłu danych z centralnym ośrodkiem informatycznym”. Biorąc pod uwagę choćby fakt, że niniejszy artykuł powstaje w domu jego autora (czyli w moim domu), na komputerze który równie świetnie nadaje się do pracy biurowej jak i do tworzenia grafiki, słuchania muzyki, oglądania filmów, grania, który połączony jest z redakcją Spider’s Web siecią Internet, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że prognozy redaktora Wacławka były niemal prorocze - sprawdziły się w 100%. Niby tak, ale nie wszystkie, jak choćby ta ze zdania: “Przyszłość komputerów domowych leży w procesorze 68 000”. Coż - przewidywanie przyszłości to w końcu jakby wróżenie z fusów.
Tym żył świat techniki i nauki popularnej w marcu 1986 roku.
Tomasz Wawrzyczek - rocznik 1969, z wykształcenia informatyk, z zawodu projektant GUI, z zamiłowania fotograf, dumny ojciec, szczęśliwy mąż, miłośnik bardzo, bardzo starych aparatów fotograficznych.