Agata Kukwa: Zagubieni w cyfrowym wszechświecie
Pamięta ktoś jeszcze czasy, kiedy w Google wystarczyło wpisać tylko jedno lub dwa słowa kluczowe, aby już na pierwszej stronie pojawił się cały zestaw najważniejszych informacji na dany temat?
Wyobraźmy sobie, że łysiejący mężczyzna postanawia dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej przypadłości. Wystukuje na klawiaturze swojego komputera „wypadanie włosów”, po czym Google wyrzuca mu 1,840,000 wyników. Na pierwszej stronie, może jeden będzie miał wartość merytoryczną, podczas gdy pozostałe są jedynie zakamuflowaną próbą naciągnięcia go na zakup jednego z magicznych środków przeciw łysieniu. Przez ile stron wyników przebrnie? Trudno powiedzieć, ja zazwyczaj kończę na 5 - 10 przy poważnym researchu.
O prawach, jakimi rządzą się wyszukiwarki Internetowe można by napisać oddzielny artykuł, jednak w sieci zaczynamy borykać się z dużo większym problemem – tracimy kontrolę nad informacją. Oczywiście, zawsze można sięgnąć po „szukanie zaawansowane”, ale powiedzmy sobie szczerze, kto z tego korzysta? Na pewno nie osoby, które ciągle nie odróżniają paska przeglądarki od paska wyszukiwarki. A przecież każdy, niezależnie od poziomu internetowych umiejętności ma prawo do równego dostępu do danych w sieci.
W Internecie ciężko nawet wyszukać informacje o tym, jak szukać informacji. Zdecydowanie łatwiej znaleźć poradniki dla webmasterów na temat tego, jak dać znaleźć swoją stronę www. Zwykli internauci pozostawieni w otchłani informacji muszą radzić sobie sami.
Cyfrowy wszechświat - tak naukowcy i eksperci od zarządzania informacją nazywają wszystko, co w tej chwili znajduje się w Internecie. Każdy artykuł, film, infografika, a nawet fotka pstryknięta przed lustrem telefonem, jest informacją. Według International Data Corporation (IDC) już 2010 roku przekroczyliśmy próg jednego zettabajta danych, czyli 1 000 000 000 000 000 000 000 bajtów. Do roku 2020 ma ich być 40.
Dla porównania, na wszystkich plażach świata jest około 700 500 000 000 000 000 000 ziarenek piasku. Danych w sieci wychodzi około 57 razy więcej.
Każdy może zamieścić w Internecie co chce i kiedy chce, a wartość dla ogółu może być znikoma lub żadna. Dawniej informacje mogły być zamieszczane w Internecie tylko przez wybranych. Wtedy jeszcze nie spodziewano się, że każdy z nas będzie mógł dorzucić tutaj swoją cegiełkę. Budowanie treści przez zwykłych użytkowników nikogo już nie dziwi.
Weźmy na przykład Facebook’a. 800 milionów użytkowników plus 900 milionów fanpage’y, grup i wydarzeń. Przeciętny użytkownik generuje miesięcznie średnio 90 pojedynczych treści, a wszyscy razem dzielą się ich 30 miliardami. Wszystko co znajdzie się na Facebooku jest gdzieś zapisywane i przetrzymywane oraz może zostać wyszukane, a także przeanalizowane, co zresztą firma Marka Zuckerberga robi chętnie. Liczby robią wrażenie, a to tylko jeden serwis, którego użytkownicy stanowią mniej niż jedną trzecią wszystkich internautów.
Oprócz treści ogólnodostępnych dla przeciętnego Internauty, w sieci znajduje się też ogromna ilość danych służbowych wykorzystywanych przez przedsiębiorstwa i korporacje. Coraz więcej uwagi przykłada się do zarządzania nimi tak, aby optymalizować sposób i czas ich wyszukiwania. „Big Data” to slogan, który kryje pod sobą niezmierzone zasoby informacji, których ciągle nie umiemy wykorzystać. Pojawił się w 2007 roku, kiedy odkryto, że gwałtowny przyrost danych mija się z przyrostem osób pracujących przy ich analizie. Wtedy zaczęto szukać rozwiązań software’owych.
Niestety wygląda na to, że świat IT kompletnie zapomniał o tak zwanych end-userach. Wiadomo, że za korporacyjnymi danymi idą też korporacyjne pieniądze, ale nie da się ukryć, że na pojedynczych internautach też można nieźle zarobić. Umiejętnie w tym obszarze porusza się Google, oferując klientom kampanie reklamowe typu Ad Words. Jak to wygląda z punktu widzenia niedoświadczonego użytkownika? Wpisuje w Google wspomniane już „wypadanie włosów” i pierwsze wyniki to oczywiście linki, których właściciele zapłacili odpowiednią kwotę za umieszczenie ich dokładnie w tym miejscu, właśnie wtedy kiedy szuka tych konkretnych informacji.
Inną sprawą jest tak zwane pozycjonowanie stron. Oprócz SEO istnieje cały szereg metod, które pozwalają pewnym stronom pojawiać się wyżej w wynikach wyszukiwania i z całą pewnością nie ma to nic wspólnego z jakością treści.
Pamiętam kiedy mówiło się, że Internet to jedyne, niezależne medium gdzie można znaleźć rzetelne, niezmanipulowane czynnikami zewnętrznymi informacje. Od pewnego czasu jednak jest to możliwe tylko jeśli dokładnie wie się jak i gdzie szukać. Mimo że umiejętnego poszukiwania informacji wymaga ode mnie nie tylko praca dziennikarska, ale też naukowa, nie raz mam wątpliwości, czy na 30-tej stronie wyników w Google nie ma czegoś lepszego.
Od pewnego czasu mówi się w środowisku data minerów, że należy przeorganizować porządkowanie informacji umieszczanych w Internecie. System tagów przestał już dawno działać, a do tej pory nie zaproponowano nic lepszego. Pytanie jednak, w czyim interesie miałaby leżeć taka rewolucja?