REKLAMA

Rekordowa kara finansowa dla Microsoftu rodzi kilka pytań na temat wolnego rynku w UE

28.06.2012 07.00
Rekordowa kara finansowa dla Microsoftu rodzi kilka pytań na temat wolnego rynku w UE
REKLAMA
REKLAMA

Sprawa Microsoft kontra Unia Europejska toczy się już osiem lat. Ostatecznie wygrała federacja, ale czy mamy się z czego cieszyć? Ponad miliard dolarów to druga najwyższa grzywna jaką kiedykolwiek nałożyła UE. Microsoft został ukarany za brak interoperacyjności. Skuteczna regulacja rynku, czy pozbawienie rynku wolności? Sprawa jest bardzo delikatna.

Konflikt między Unią Europejską a Microsoftem zaczął się już w 1998 roku i definitywnie kończy się wczorajszego dnia. Gigant z Redmond odniósł w nim gigantyczną porażkę, będzie musiał zapłacić karę, która zaboli nawet jego. Sąd odrzucił wszystkie argumenty Microsoftu, podtrzymał wszystkie dotychczasowe wyroki kolejnych instancji, obniżył tylko nieznacznie karę o 39 milionów euro. Oznacza to, że Microsoft będzie musiał zapłacić, łącznie ze wszystkimi „bonusami”, 1,64 miliarda euro do skarbu federacji. Wyższą karę otrzymał jak dotąd tylko Intel. O co poszło?

Microsoft otrzymał polecenie udostępnienia do 2004 roku interfejsów API niezbędnych do funkcjonowania open-source’owego oprogramowania w środowisku roboczym opartym platformę Windows. Gigant tylko częściowo zastosował się do nakazu, na dodatek z opóźnieniem. Wtedy otrzymał pierwszą, gigantyczna karę.

W międzyczasie miało miejsce zamieszanie z uwagi na list, jaki Komisja Europejska wysłała firmie Microsoft. Oświadczyła w nim, że Microsoft nie ma obowiązku udostępniania API i kodu, który nie został opracowany przez niego, z uwagi na to, że może to być sprzeczne z umową z licencjodawcą. Był on napisany w sposób niejednoznaczny, stąd obniżenie kary o 39 milionów euro.

Pierwotna kara, z 2004 roku, to „tylko” 497 milionów euro. Microsoft wkrótce potem udostępnił wersję Windows bez dołączonego odtwarzacza multimedialnego i wymaganą przez Unię dokumentację. W 2006 roku została nałożona kolejna kara, w wysokości 280,5 miliona euro. Unia stwierdziła, że dokumentacja nie jest wystarczająca. Microsoft poprawia braki. W 2007 roku władze Unii Europejskiej dalej nie były zadowolone. Stwierdziły, że cena za dokumentację systemów i usług Microsoftu jest dla programistów za wysoka. Microsoft obniżył jej cenę, wprowadził jednorazowe opłaty za pełen dostęp do wszystkich dokumentów, ale to nie przekonało władz unijnych. Na dodatek Opera Software dodała oliwy do ognia, skarżąc się, że Microsoft bezprawnie wykorzystuje swoją „monopolistyczną pozycję” oferując razem z systemem Windows przeglądarkę Internet Explorer. W 2008 nałożono więc następną grzywnę, w wysokości 899 milionów euro. W 2009 roku strony konfliktu doszły do, wydawać by się mogło, ostatecznego porozumienia. Microsoft udostępnił wszystkie niezbędne API, wprowadził do sprzedaży wersje oprogramowania bez dołączanego Internet Explorera i Windows Media Playera, zobowiązał się też do promowania przeglądarek internetowych konkurencji w systemie operacyjnym Windows. I uruchomił procedurę apelacyjną.

Wczorajszego dnia sąd orzekł, że faktycznie, Microsoft spełnił wszystkie żądania Unii, ale poprzednie wyroki pozostają prawomocne. Wniosek apelacyjny zostaje odrzucony. Unia skupia się teraz na Google’u. Nic nie jest przesądzone, ale patrząc na politykę regulacyjną naszej federacji, podejrzewam, że gigant z Mountain View podzieli los Intela i Microsoftu.

Cała sprawa ma bardzo delikatny charakter i ciężko tu o definitywną opinię. Jako hardkorowy wolnorynkowiec jestem zbulwersowany. Ale rozumiem też problem, jaki powstał na rynku. Zostawmy na razie Intela i Google’a, skupmy się na Microsofcie, bo to on jest „antybohaterem” wczorajszego dnia. A ten od dawna utrudniał konkurencji życie jak tylko się da. Oprogramowanie Microsoftu na platformie Microsoftu działało lepiej niekoniecznie / nie tylko dlatego, że było lepiej napisane. Ale też dlatego, że korzystało z metod niedostępnych dla firm trzecich i niezależnych deweloperów. Czy to jest etyczne? Nie. Ale czy to jest nielegalne?

Tu mam już pewne wątpliwości. Rzecz jasna, nie podważam legalności wyroku sądu. Zastanawiam się tylko, czy samo prawo unijne ma sens. Ma ono chronić słabych przed wielkimi. Ale jest też niejednoznaczne. Powiedzmy, że opracowałem system operacyjny o zamkniętym kodzie. Nie chcę korzystać z pomocy społeczności, wierzę, że opracowane przez moich deweloperów rozwiązania są na tyle dobre, że mają szanse konkurować z liderami rynkowymi. Nie chcę, by ci wiedzieli dlaczego ono jest tak dobre. Więc kod źródłowy pozostawiam niejawny. Postępuje całkowicie zgodnie z prawem. Nie łamię żadnego paragrafu. Wydaję produkt na rynek. Sukces przekracza moje przewidywania. Mój system w przeciągu kilku lat podbija rynek i miażdży konkurencję. Ten sam system, aktualizowany tylko o nowsze wersje, o tych samych założeniach, nagle staje się obiektem zainteresowania urzędników. To samo oprogramowanie, które dotychczas było legalne, nagle musi być modyfikowane. Po co? By pomóc mojej konkurencji. Jeżeli nie zechcę współpracować, łamię prawo. Bez zmiany żadnej ustawy legalny produkt okazuje się produktem nielegalnym. A jego winą jest jego sukces rynkowy. Czujecie ten absurd? To nie jest motywacja do dążenia do sukcesu. To nie jest motywacja do wprowadzania na rynek innowacji.

Ktoś mógłby odpowiedzieć, że dominacja jednego produktu jest szkodliwa dla rynku. Zgoda. Konkurencja jest niezbędna. Ale niech konsumenci ją wykreują. Swoimi portfelami i wyborami, a nie za pomocą regulacji. Potęga Microsoftu się chwieje. Dostaje w kość, od Google’a i Apple’a. Obie firmy nie zagroziły firmie Gatesa poprzez pozwy sądowe i regulacje. Zaproponowały produkty, które miliony konsumentów uznały za lepsze. Czy otwarta, darmowa przeglądarka Firefox zaczęła odbierać rynek Internet Explorerowi na skutek regulacji rynkowych? Nie, po prostu była zdaniem milionów lepsza.

Moim zdaniem prawo powinno być jasne i jednoznaczne, a rynek niepodatny na decyzje możliwych do skorumpowania urzędników. Jestem jednak laikiem. Chętnie poznam wasze opinię i jeszcze chętniej wysłucham krytyki mojego stanowiska.

Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA