Medialny magnat, który nie radzi sobie w internecie
Rupert Murdoch ostatnio jest znów na świeczniku. Konserwatywny magnat medialny, głowa News Corp., osiemdziesięcioletni biznesmen, założył konto na Twitterze i chyba postawił sobie za cel wywoływanie jak najwięcej kontrowersji. Jeśli jednak nie jest to celem, to Murdoch po raz kolejny pokazuje, że nie rozumie internetu. I przykro (albo i nie) to mówić, ale Murdoch nie nadąża za nowymi mediami. Gigant, który stworzył wielkie imperium medialne, nie do końca odnajduje się w nowej rzeczywistości i choć ma na koncie internetowe sukcesy, to porażki, łącznie z obecnością na Twitterze, przytłaczają.
Imperium Murdocha to przede wszystkim prasa i telewizja. Jak wiadomo, wszystkie media przenoszą się do sieci i jest to naturalny, choć czasem mniej lub bardziej bolesny trend. Murdoch postanowił jednak, oprócz podążania za widocznymi trendami, wykreować nowe. Stąd wzięło się The Daily, stąd niegdysiejsze plany wprowadzenia płatności w sieci za wszystkie treści od podmiotów News Corp., stąd kupno MySpace. I nie ma co wierzyć Murdochowi, że nauczył się wiele z porażki MySpace’a. Ten człowiek to rekin “starych” mediów, który nie radzi sobie w większości z sieciową rzeczywistością.
Chociażby jego konto Twittera - zadziwiające, jak w kilkanaście dni można wystawić się na przeróżne ataki. Z zasady jest tak, że odbiorcy bardziej cenią “celebrytów”, którzy sami prowadzą profile i piszą osobiście. Nadaje to im realności i daje odbiorcom poczucie bliższego kontaktu. Jednak Rupert Murdoch jest przede wszystkim biznesmenem, a nie celebrytą, osobą publiczną, ale nie gwiazdą. Prowadzenie własnego konta jest ryzykowne, bo - nie ukrywajmy - światem rządzi w takich przypadkach PR. Murdoch już na starcie popełnił kilka błędów udowadniających, że on plus internet równa się nieporozumienie (a może to zręczny PR? jeśli tak, to bezcelowy, łatwiej uwierzyć, że osiemdziesięciolatek sam szuka rozrywki).
Najpierw napisał “Może Brytyjczycy mają za dużo świąt jak na zadłużony kraj?” zaraz po pochwaleniu się, że jest na wakacjach na jachcie. Niby nic, jednak było to mocne wejście komentowane w mediach. Murdoch usunął wiadomość o Brytyjczykach, jednak niesmak hipokryzji pozostał.
Teraz okazuje się, że oprócz nudnych pochwał własnej firmy i produktów z nią związanych krytykuje Google za to, że w wyszukiwarce zwraca linki do nielicencjonowanych materiałów, że żeruje na “pirackich” treściach wyświetlając na nich reklamy, że przez to przemysł filmowy traci pensje, no i że w samej wyszukiwarce ciężko coś znaleźć. Potem tłumaczył się, że Google to świetna firma robiąca ekscytujące rzeczy i jest słaba tylko w tej jednej kwestii, ale... ponownie niesmak pozostał.
W międzyczasie Murdoch zdążył też skrytykować Baracka Obamę i jego świtę za to, że ton oficjalnego oświadczenia Białego Domu na temat SOPA wskazuje, że prezydent nie popiera aktu, przynajmniej publicznie. News Corp. i Murdoch, jak łatwo można się domyślić, popiera Stop Online Piracy Act.
Wszystko to podszyte jest drugim, trzecim i nawet dziesiątym dnem. Tylko że to Murdoch pokazuje, jak w ciągu dwóch tygodni zrazić do siebie opinię publiczną. Opinię publiczną, która protestuje przeciw SOPA, do której należą też Bryryjczycy korzystający z dni wolnych, jak i media nie należące do News Corp., ale jednak wciąż całkiem opiniotwórcze. Może lepiej było zatrudnić specjalistę od PR i mieć kolejne, lekko nudne, ale nie wzbudzające takich emocji konto?
No, ale w końcu Rupert Murdoch ma prawo i może prowadzić swojego Twittera jak chce, nawet jeśli nie wiadomo po co to robi, tym bardziej że nie ma wyczucia mediów społecznościowych. Za to jedna z wiadomości Murdocha była bardzo ciekawa - dotyczyła MySpace’a i tego, że koncern dał ciała na całej linii z tym serwisem i wyciągnął z tego lekcje. Ciężko w to uwierzyć. MySpace w momencie, gdy kupił go News Corp. w 2005 roku był w szczytowej formie. Jako wiodący serwis społecznościowy ery web 2.0 miał szansę stać się tym, czym dzisiaj jest Facebook. Jednak koncern Murdocha nie potrafił patrzeć perspektywicznie - z jednej strony wprowadzano usługi, na które było za wcześnie (TV), z drugiej nie zadbano o skupienie się na daniu użytkownikom jednego podstawowego powodu do korzystania z MySpace’a. Zabrakło wizji, koordynacji i pomysłu. Murdoch wiedział, że społeczności to przyszłość, ale wiedza nie przełożyła się na aktywność. I wnioski można wyciągać, można uczyć się na własnej lekcji, ale tak naprawdę czego? Że nie podołali?
O kolejnym głośnym projekcie Murdocha dotyczącym nowych mediów pisaliśmy już nieraz. Chodzi o “The Daily”, czyli dziennik na iPada (a niedługo także tablety z Androidem), który póki co ciężko nazwać sukcesem (Przemek Pająk ładnie to wyliczył). Murdoch fałszywie założył, że skoro prasa drukowana odchodzi powoli, choć coraz widoczniej do lamusa, to wystarczy przenieść jej podstawowe założenia na na grunt internetu, dodać trochę multimediów i sprzedawać każdego dnia osobno, jak papier. Nie przewidział jednak, że w sieci konkurencja jest większa, że odbiorcy oczekują dostarczania newsów, informacji i artykułów na bieżąco i że to opóźnienie druku względem internetu jest jednym z większych powodów spadku zainteresowania prasą. Nie zauważył też, że internauci wciąż niechętnie płacą w sieci zwłaszcza, że mają darmowe, mimo że gorsze jakościowo alternatywy. Prawdę mówiąc “The Daily” można porównać do aplikacji serwisów internetowych z jedną, zasadniczą różnicą - “The Daily” nie jest autualizowane na bieżąco. Rewolucji więc nie było - “The Daily” nie ma do końca przemyślanej formy, na dodatek na model płatnych, kupowanych chętnie subskrypcji na masową skalę jest wciąż za wcześnie.
To jest właśnie Murdoch w internecie. Chociaż “paywall” Wall Street Journala, należącego do News Corp., radzi sobie całkiem dobrze, chociaż Hulu, w którym podmioty należące do Murdocha mają 31% udziałów ma mocną pozycję, to jednak nie są to rewolucje lecz raczej pójście z prądem. Murdoch na razie udowadnia, że nie potrafi wykreować nic w sieci. A jeśli zamknie darmowy dostęp do wszystkich swoich serwisów w najbliższym czasie, to boleśnie przekona się, że internet jest zdradliwy i nie działa, jak “stare” media.
A tymczasem Rupert Murdoch cały czas pokazuje nam, że pewnym osobom nie wypada z racji pozycji i branży pisać na Twitterze co palce na klawiaturę przyniosą. Czasy się zmieniły i chociaż masami wciąż łatwo manipulować, to jednak dzięki internetowi łatwej dojść do tego, że krytykowanie powodowane jest na przykład własnym interesem i goryczą, że próba stworzenia konkurencji pochłonęła miliony i się nie udała. Czasem lepiej milczeć.