REKLAMA

Jak zarżnąć Windowsa, czyli o pewnej traumie

Ja zasadniczo nigdy z systemem Windows nie miałem większych problemów - dlatego też często z pewnym zdziwieniem patrzyłem, jak to ludzie na najróżniejszych forach i w komentarzach wieszają psy na "nieużywalnych" i non stop wieszających się Oknach. Ale od kilku dni już wiem, o co im chodziło - miałem wątpliwą przyjemność obcować z produktem o nazwie "Windows 7 preinstalowany na nowym komputerze". To było traumatyczne przeżycie.

Jak zarżnąć Windowsa, czyli o pewnej traumie
REKLAMA

Okazało się, że od dobrych 5 lat - bo mniej więcej od tego czasu nie miałem okazji oglądać komputera z Windows prosto ze sklepu - żyłem w błogiej nieświadomości, bo nie wiedziałem, z jakim produktem musi obcować przeciętny nabywca peceta. Jakoś tak się złożyło, że albo korzystałem z komputerów firmowych, na których zwykle był Windows + MS Office + kilka innych niezbędnych aplikacji, albo prywatnych, na których system instalowałem sam.

REKLAMA

W miniony weekend ochronna bańka padła - znajoma przyniosła mi całkiem zgrabnego netbooka (markę litościwie pominę, bo opisany problem nie dotyczy tylko tej jednej firmy), na którym ponoć nie dało się pracować. "No jak to się nie da, myślę - mamy w domu netbooka, nawet nieco wolniejszego (jednordzeniowy Atom), na którym ten sam Windows 7 działa całkiem przyjemnie?". Włączam, system startuje... i faktycznie pracować się nie da.

Policzyłem - w komputerze zainstalowanych było oprócz systemu 11 najróżniejszych aplikacji w wersjach demonstracyjnych (nie liczę tu aplikacji autorstwa producenta komputera, służących do zarządzania maszyną), z których... 5 zaraz po starcie systemu wyświetlało okno pop-up, domagające się przetestowania, kupienia, zarejestrowania, pobrania albo skonfigurowania. Okna zasłaniały się nawzajem, a większość była większa niż ekran, bo nikt nie pomyślał, że warto je przeskalować z myślą o niewielkim wyświetlaczu netbooka. "Świeży" użytkownik odpada w tej chwili, bo nie jest w stanie w ogóle dostać się do właściwego interfejsu systemu. Masakra. Nie dziwię się, że po doświadczeniu czegoś takiego ktoś biegnie do sklepu, oddaje "to coś" z Windows i kupuje pierwszego z brzegu Macbooka, gdzie wszystko jest na miejscu, czytelne i działa.

Danie producentom praktycznie wolnej ręki w dostosowywaniu komputerów do ich widzimisię było chyba największym błędem, jaki w dziedzinie Windows popełnił Microsoft. Możemy się spierać, czy Windows 7 jest lepszym systemem niż Ubuntu czy Mac OS X - ale ta koszmarna hybryda, która bywa preinstalowana na komputerach przenośnych wielu producentów (nie chcę generalizować, mam nadzieję, że ktoś się wyłamuje z tego trendu) na pewno jest od konkurentów znacznie gorsza.

REKLAMA

Ja wiem, że taki system oczywiście da się naprawić - zajęło mi to może ze 30 minut, licząc z restartami. Ale przecież te komputery kupują również ludzie, którzy przez pierwsze dwa lata boją się zdjąć folię z wyświetlacza, a co dopiero grzebać w Panelu Sterowania i usuwać jakieś oprogramowanie. Najwyraźniej zdaniem niektórych producentów komputerów oni nie zasługują na "czystego" i sprawnie działającego Windowsa...

Najciekawsze jest to, że problem dostrzegł nawet sam Microsoft - ale niestety koncern niewiele robi, by go rozwiązać. Owszem, w USA kupić można specjalną serię komputerów MS Signature, czyli starannie wybrane modele komputerów, na których zainstalowany jest tylko odpowiednio skonfigurowany Windows i podstawowe, naprawdę niezbędne narzędzia zabezpieczające i multimedialne... i nic więcej. Ale ta oferta nie jest szczególnie intensywnie promowana. Zresztą, dużo bardziej pomogłoby poważne porozmawianie na ten temat z producentami komputerów - bo wygląda na to, że teraz wyczyniają z komputerami, co chcą. Rozumiem, że na etapie budowania pozycji rynkowej Microsoft musiał być elastyczny i pozwalać partnerom sprzętowym na więcej... ale teraz koncern mógłby z powodzeniem wymóc na nich, by nie psuli Windowsów dziesiątkami zbędnego śmiecia. Pytaniem pozostaje, czemu tego nie robi.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA