REKLAMA

Maciek Gajewski: Demoscena - komputerowa sztuka przyszłości

start
Maciek Gajewski: Demoscena – komputerowa sztuka przyszłości
REKLAMA

Zapraszam do przeczytania gościnnego wpisu Maćka Gajewskiego z serwisu Chip.pl, gdzie – między innymi – prowadzi bloga Siećpospolita Polska.

REKLAMA

Komputer dla artysty to zazwyczaj rozbudowana wersja tego, co znają. Wirtualna sztaluga, czyli Photoshop. Cyfrowa kapela, czyli FL Studio czy Garage Band. Komputer to naturalna ewolucja znanych od dziesięcioleci narzędzi. Tymczasem niszowa grupka artystów wykorzystuje go w zupełnie inny sposób. Poznajcie największą awangardę cyberkultury, która zarazem jest najbardziej niedoceniana. Poznajcie demoscenowców.

Demosceną po raz pierwszy skutecznie mnie zainteresował kolega z redakcji, Bartek Dramczyk. Nie kojarzyła mi się jak dotąd za bardzo z czymkolwiek dobrym. Ot, jakieś tam fajne rendery, muzyka elektroniczna, nic specjalnego. Ale czasem tak jest, że trzeba opornego wobec danego tematu delikwenta posadzić, powiedzieć mu o co w tym wszystkim chodzi a następnie zmusić do uwagi. „Siedź, oglądaj!”. Bartkowi się udało. Wsiąkłem totalnie. Ale o co właściwie chodzi z tą demosceną?

Demo, bowiem tak nazywa się gotowe dzieło, tylko z pozoru jest wyrenderowaną animacją, jakich znamy wiele. W przeciwieństwie jednak do intr z gier czy scen z Avatara, demo nie jest liczone na superkomputerach. Demo ma być jak najmniejsze, wymagać od komputera jak najmniej. Dlatego do powstawania animacji i muzyki nie używa się 3dstudiomax, a muzyki nie składa się w Cubase’ie. To, co widzimy na ekranie, to efekt pracy programisty. Czysta matematyka. Wszystko to, co widać na ekranie i słychać z głośników nie jest efektem pracy żadnego edytora. To realizacja skomplikowanego kodu programistycznego, który komputer liczy na bieżąco. By zostać dobrym demoscenowcem trzeba mieć nie tylko artystyczną wizję, ale i niesamowicie ścisły umysł by móc ją przełożyć na zera i jedynki. I nie, nie ma tu przesady: dema są nierzadko nawet i tak pisane, by zaoszczędzić jak najwięcej mocy obliczeniowej komputera, bo, jak już wyżej wspomniałem, ma to zadziałać na twoim PC czy Maku. Które dla demoscenowca są i tak nudne, GeForce i Radeon to potężne karty. Commodore 64 stanowi dużo ciekawsze wyzwanie.

start1

Demoscena zresztą wywodzi się z 8-bitowych komputerów. W czasach, kiedy piractwo komputerowe było dużo powszechniejsze, crackerzy, łamiący zabezpieczenia gier wideo, lubili się chwalić swoimi zdolnościami koderskimi. Złamanie samej gry brzmi mało efektownie. Więc zanim piracka gra byłą uruchamiana, pojawiała się krótka animacja, najczęściej z ksywą crackera. Animacje te były nieraz ciekawsze od samej gry, a ich twórcy musieli się nieźle napocić, by ów Amstrad czy ZX Spectrum był w stanie wyświetlić to, co sobie wymyślili. Grupy crackerskie zaczęły ze sobą rywalizować, kto zrobi sobie ładniejsze intro i, jak nietrudno się domyślić, szybko osiągnięto kres udokumentowanych możliwości 8-bitowców. A co z nieudokumentowanymi? Co jeśli, na przykład, opuścić niektóre „zbędne” znaczniki kodu i inaczej czyścić bufor ramki? Tak właśnie narodziła się demoscena.

start2

Demoscenowcy piszą na Amigę i 8-bitowce do dziś. To budzi mój podziw, ale jednak nie tym chciałem się z wami podzielić. Ten sprzęt jest już zbyt ograniczony, by laicy, tacy jak ja, mogli to docenić. O to samo podejrzewam też i was. Dlatego zaproponuje wam kilka dzieł, które ostatnio na mnie zrobiły szczególne wrażenie. Jeżeli zarazicie się tematem, resztę łatwo znajdziecie sami. Jeśli nie, to i tak szkoda spamować ekranu zbyt dużą ilością multimediów.

To, co widzicie powyżej, napisane jest dla DirectX 11. Cały program zajmuje cztery kilobajty, z czego 1,2 kilobajta przypada na syntezator muzyki. Demo stworzone przez grupę Loonies.

Nieco więcej kodu zajmuje powyższe We Crave Substance od grupy PlayPsyCo. Powinno przypaść szczególnie do gustu fanom dubstepu. Czemu więcej kodu? Wiedzieliście, że postać w demie jest kadrowana w rytm muzyki i w jej rytm się porusza? Jeżeli ktoś by chciał zaprogramować (sic!) własny soundtrack, demo będzie się różnić. Informacji o objętości nie mogłem znaleźć, więc pewnie jest to już potężne demo. Pewnie z megabajt danych będzie.

Imponujące jest również Chaos Theory. Ten cały utwór, jeśli tak to można nazwać, to program, który zajmuje raptem 64 kilobajty.

Nie mogłem pominąć tego dema. Jest potężne, program zajmuje aż 40 MB, ale wynagradza nam to hipnotyczna, pięcominutowa feeria kształtów i barw. Raz jeszcze przypominam: to nie jest tworzone żadnym znanym rendererem. To efekt pracy chorych umysłów, przy których Neo widzący kod źródłowy Matriksa to leszcz.

To ostatni klip, który chciałbym tu wam pokazać. Tym razem nie jest on szczególnie widowiskowy. Ot, fotorealistyczne góry. O wiele ciekawsze pejzaże widać chociażby we Władcy Pierścieni. To teraz mały prztyczek: owo demo zajmuje ni mniej, ni więcej, tylko 4 kilobajty. Tak, tyle informacji wystarczyło, by zakodować film HD z pięknym, górskim krajobrazem. Dla porównania: fotka zrobiona najprostszym aparatem VGA (jedna klatka animacji) zajmuje około 15 kilobajtów. Ufff.

Mógłbym podawać przykłady bez końca, ale skończyłoby się to tak, że notka ładowałaby się pół godziny a do wyświetlenia wszystkich zaembedowanych filmików na YouTube’ie trzeba by było równie potężnej maszyny, co do wyrenderowania poniższych dem. A nie o to chodzi. Jeżeli jesteście zaciekawieni, polecam dwa linki. Najważniejszy to pouet.net. To właśnie tu znajdziecie wszystkie dema, zarówno w wersji wyrenderowanej za was, w postaci linków do filmików, jak i „surowe” dema, które możecie uruchomić na swoich komputerach (niestety, wymagane są dość mocne, najczęściej z Windows i kartą marki Nvidia). Natomiast jeżeli szukacie przewodnika po demoscenie i odstrasza was spartański layout poueta, najlepszym będzie blog wyżej wspomnianego Bartka Dramczyka, chyba największego polskiego ewangelisty demosceny.

Jednego jestem pewien: jeżeli wcześniej nie interesowaliście się tematem, to nie mieliście pojęcia o demoscenie. Nie jest ona rozumiana, nie jest promowana przez żadne media czy fundacje. Jak dla mnie to właśnie dema powinny być wystawiane w galeriach sztuki nowoczesnej. To najbardziej niedoceniona dziedzina artystyczna, jaką tylko można sobie wyobrazić. Nieco na życzenie samych demoscenowców. Podobnie jak ich sztuka, są również… nazwijmy to, alternatywni. To punkowcy XXI wieku, tyle że ich mózgi, zamiast taniego wina (a raczej oprócz, biorąc pod uwagę to, co się dzieje na demoscenowych imprezach) wypełnione są niesamowitą, programistyczno-matematyczną wyobraźnią. Czy ich talent się marnuje?

Na szczęście, nie do końca. Firma Remedy Entertainment, odpowiedzialna za gry Alan Wake czy Max Payne wywodzi się z fińskiej demosceny. Will Wright, twórca gier The Sims czy Spore również zatrudnił do współpracy nad drugim tytułem demoscenowców, dzięki którym powstały algorytmy proceduralnego generowania treści, bez których Spore nie mógłby istnieć. Z demosceną romansuje również Futuremark, znany z PCMarka i 3DMArka, które mają za zadanie wycisnąć siódme poty z twojego komputera tylko po to, by oszacować jak bardzo jest on wydajny (wiele redakcji, w tym nasza, używa tego typu oprogramowania do testów porównawczych sprzętu.

Na deser, zrzut ekranu z gry .kkrieger, która zajmuje 96 kilobajtów. Duke Nukem Forever ma się czego wstydzić.

start3
REKLAMA
gajewski

Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga, Siećpospolita Polska. Współtworzy również jeden z największych fanklubów zespołu Metallica, Overkill.pl. Jedyny geek na świecie, który jest z tego dumny. Uzależniony od Internetu, gier komputerowych i Gwiezdnych Wojen. Wie, że ma zawsze rację.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA