Nie zadzieraj z Google bo cię wytnie
Rzecz dzieje się w Belgii, małym ale krzykliwym kraju od dawna rozdartym wewnętrznie odnośnie tego, czy dalej chce być jednym małym krajem, czy może jednak dwoma jeszcze mniejszymi krajami, gdzie w 2006 r. konsorcjum gazet oskarżyło Google'a o bezprawne linkowanie do ich tekstów w Google News żądając za to zapłaty i/lub oficjalnej ich zgody na to. Tak - dobrze czytacie - oskarżyli Google'a o to, że linkował do ich stron zamieszczając zajawki. Google sprawę przegrał i wyciął rzeczone gazety belgijskie nie tylko z Google News, ale również z wyników wyszukiwania. I zaczął się lament.*
Drukowana prasa tonie - o tym nie trzeba nikogo przekonywać, bo to widać gołym okiem: sprzedaż spada z kwartału na kwartał, z miesiąca na miesiąc, a rozpaczliwe próby zamknięcia treści prasowych w internecie za tzw. paywallem są na razie domeną szalenie bogatych ludzi (vide Rupert Murdoch i polski Rupert Murdoch). Ale przy okazji strzela sobie straszne samobóje tam, gdzie powinna szukać pomysłów na rewitalizację swojego biznesu, czyli w sieci. No bo jak inaczej nazwać skarżenie Google'a o to, że linkuje do źródeł prasowych.
Google News to nie jest wielki hit. Nigdy nie był, także i w Polsce. Ale żyje sobie ten produkcik w sieci, a Google przypomina o nim raz na jakiś czas aktualizacją wyglądu czy lekkim usprawnieniem. Ale bycie linkowanym w Google News ma swoje zalety - przede wszystkim dane źródło staje się 'ważne', a jego treści traktowane odpowiednie by je promować szerszej publiczności. Na dodatek jakiś tam ruch przekierowuje - nie gigantyczny, ale tu znowu: lepiej go chyba mieć niż nie mieć.
Belgijskie gazety jednak wiedziały swoje i zaskarżyły Google'a. Wygrały zarówno w pierwszej instancji, jak i w drugiej. Google przystąpił do realizacji postanowień sądu w sposób, jaki go zrozumiał - usunął belgijskie dzienniki z Google News, a przy okazji z wyników wyszukiwania swojej wyszukiwarki. Według słów jednego z rzeczników Google'a, Wiliama Echiksona, firma nie miała innego wyboru…, bo narażała się na 25 tys. euro kary za każdy dzień potencjalnego złamania postanowienia belgijskiego sądu. Oczywiście Google 'bardzo żałuje i jest otwarty na współpracę z konsorcjum belgijskich gazet w przyszłości'…
Gazety zapłakały rzewnie - jak to, przecież chcemy żeby nasze treści pojawiały się w wyszukiwarce - wydają się krzyczeć. W emocjonalnym artykule w "La Libre" tłumaczą: konieczne jest rozróżnienie pomiędzy usługami wyszukiwania Google'a a usługą Google News. Redakcja nie ma nic przeciwko temu by ich treści pojawiały się w silniku wyszukiwania Google'a. Przeciwstawia się tylko temu, by ich treści informacyjne pojawiały się w Google News.
Wszystko rozchodzi się o interpretację postanowień sądu w Belgii. Kluczowy wyciąg z tego postanowienia znalazłem na HuffingtonPost - "sąd nakazuje Google'owi usunięcie z należących do niego stron Google.be oraz Google.com, w szczególności linków widocznych w Google Web oraz usłudze Google News, wszystkich artykułów, zdjęć oraz grafik gazet publikowanych we francuskim i niemieckim języku należących do belgijskich wydawców… pod groźbą kary w wysokości 25 tys. euro za każdy dzień". Można go interpretować różnie - Google zapewne z premedytacją zrozumiał, że ma treści belgijskich gazet wyłączyć w całości. I wyłączył.
Ta sprawa dobitnie pokazuje jak bardzo wydawnictwa prasowe nie rozumieją współczesnego internetu opartego na filozofii klików, dzielenia się linkami, polecenia, lubienia, dawania plusa danemu linkowi, dyskutowania z czytelnikami w sieci, itd. Reakcji Google'a trudno się dziwić - w końcu albo jedno albo drugie. Jak mówi popularne porzekadło: nie można jednocześnie zjeść ciastko i mieć ciastko. Do sytuacji belgijskich gazet pasuje idealnie.
* obraz przy tytule pochodzi z głośnej reklamy prasowej agencji Artegence z 2008 r., opublikowanej w "Press" oraz "Marketing & More".