Wyłącz robota, włącz myślenie. Oto nowy, bezmyślny świat
Pokusa wyzbycia się trudu myślenia jest silna, ale czy wtedy nie staniemy się tylko pasażerami zamiast pilotami naszego życia? Czy oddamy robotom ostatnie bastiony człowieczeństwa?

Pokusa wyzbycia się trudu myślenia jest silna, ale czy wtedy nie staniemy się tylko pasażerami zamiast pilotami naszego życia? Czy oddamy robotom ostatnie bastiony człowieczeństwa?
Uwaga! Felieton zawiera liczne spoilery.
"Don’t think" – nie myśl. Plakaty z takim hasłem reklamowym pojawiają się już w pierwszych scenach francuskiego filmu "Wspaniały świat" (Un monde merveilleux), który właśnie wszedł na ekrany polskich kin.
Owe plakaty zachęcają do kupna humanoidalnego robota kolejnej generacji. Nowszy model ma wyręczyć człowieka we wszystkim. Posprząta mieszkanie, ugotuje obiad, odrobi z dzieckiem pracę domową, ba, nawet się z nim pobawi, żeby dorośli mieli więcej czasu na robienie niczego i oddawanie się błogim przyjemnościom. Z robotem mogą pozbyć się wszelkich trosk życia codziennego. I przymusu myślenia.
Tylko czy decydując się na oddanie myślenia maszynom, nie pozbawiają się tego, co czyni nas ludźmi? Owszem, myślenie jest wymagające. Czasem boli, ale może to znak, że żyjemy?
Wprawdzie pokusa wyzbycia się tego trudu jest silna, ale czy bez myślenia nie staniemy się tylko pasażerami zamiast pilotami naszego życia? Taka podróż może być przyjemna, beztroska, bo zamiast trudu "prowadzenia pojazdu" spotka nas miłe patrzenie w okno i podziwianie widoków. Jednak jako pasażerowie będziemy bez wpływu na to, dokąd leci nasz samolot, który prowadzi ktoś inny. Ten, komu oddaliśmy władzę o decydowaniu o sposobach i celu podróży. A konkretnie firmom, które te "wybawiające" nas od myślenia roboty sprzedają.
Ale po kolei.
Francuska komedia "Wspaniały świat" rozgrywa się w całkiem niedalekiej przyszłości. Miasta nie przypominają tych z filmu "Blade Runner 2049" ani tym bardziej z "Cyberpunka 2077". Wyglądają zupełnie zwyczajnie i podobne są do tych, w których dziś żyjemy. Jedyna różnica to wszechobecne roboty. Są na tyle powszechne, że prawie każdy człowiek ma swój egzemplarz i wykorzystuje go praktycznie do wszystkiego.
Wyjątkiem jest główna bohaterka, Max, sterana życiem, zmagająca się z depresją kobieta około czterdziestki. To mieszkająca w Paryżu aktywistka i zagorzała przeciwniczka robotów, uczestniczka antyrobotowych strajków.
Protesty, jak możemy się domyślić, nie są zbyt skuteczne, skoro humanoidy są wszędzie, a Max jest bezrobotna. Straciła pracę nauczycielki języka francuskiego właśnie na skutek pojawienia się maszyn, które coraz powszechniej zastępują ludzi w obowiązkach zawodowych. Nie mając pracy ani specjalnych na nią perspektyw, Max wraz z córką zajmuje się drobnymi oszustwami i kradzieżami jedzenia czy robotów. Te ostatnie z pomocą zaprzyjaźnionego sklepikarza sprzedaje na części na czarnym rynku. Zdobyte w ten sposób pieniądze pozwalają jej prowadzić skromną egzystencję i utrzymać się na powierzchni.
Jednak pewnego razu łupem Max oraz jej córki Pauli pada robot pierwszej generacji imieniem Theo. Okazuje się, że jest zbyt stary, by dało się go sprzedać. Chcąc nie chcąc, robot zaczyna towarzyszyć obu w codziennych zmaganiach, a więc i kradzieżach. I choć maszynę zaprogramowano, aby pomagała właścicielom, to na skutek niekorzystnych okoliczności, a przede wszystkim gadatliwości i szczerości robota, Max wpada w tarapaty, a jej dziecko trafia do rodziny zastępczej.
Tak zaczyna się wspólna podróż Max i Theo, aby odzyskać Paulę. I choć w filmie nie brakuje zabawnych momentów, to z czasem przeradza się w dramatyczne i nieco dystopijne kino drogi, pokazujące niepokojącą wizję świata, do którego technologia weszła za mocno.
Jednym z symptomów tej sytuacji jest technologiczne bezrobocie. Wskutek postępu i innowacji ludzka praca jest zastępowana pracą maszyn, urządzeń, programów i tak dalej. Ten wątek w filmie pojawia się kilkukrotnie, a nie jest to kino społeczne w stylu Kena Loacha. Z odebraniem pracy przez maszyny mierzy się więc filmowa bohaterka Max, która aby przetrwać, musi kraść. Widzimy też bezrobotnego poetę, który pracuje nadal, bo tworzy i pisze wiersze, ale bez obietnicy zapłaty. O pieniądze musi prosić współpasażerów metra, którym – czy tego chcą, czy nie – recytuje swoje utwory.
Oba te przykłady pokazują, że postęp był prawdopodobnie niekontrolowany i zbyt szybki. Może wprowadzono go bez refleksji nad tym, co stanie się z ludźmi, którzy zostaną bez pracy i środków do życia? Może władze państwowe uległy podszeptom i presji firm, które tworzyły tę rzekomo przełomową technologię? Tym, które podpowiadają, aby nie wprowadzać żadnych regulacji, choć wcześniej same o nie prosiły, i nie zastanawiać się nad skutkami, lecz przeć do przodu, aby "nie ominęła nas historyczna szansa". A dla kogo jest to szansa, prawie nikt już nie pyta. Brzmi znajomo?
Wreszcie jak na dłoni widać, że brakuje opieki państwa nad tymi obywatelami, którym ów postęp technologiczny odebrał możliwość samodzielnego wypracowania dobrobytu. Lub chociaż legalnego życia na godnym poziomie dzięki swojej pracy.
Dla tych osób rozwiązaniem mogłaby być gwarancja zatrudnienia. Już słyszę, jak wielu z Was teraz wzdycha i mówi: O, Jezu komunis!
Ale dajcie mi szansę. A właściwie nie mnie, lecz profesor ekonomii Pavlinie R. Tchernevej z Bard College, która tę ideę opisała w książce "W sprawie gwarancji zatrudnienia" wydanej przez Wydawnictwo Ekonomiczne Heterodox.
Czym jest ta gwarancja? To rozwiązanie, zgodnie z którym każda osoba poszukująca pracy powinna otrzymać możliwość jej wykonywania, niezależnie od swojej sytuacji czy stanu gospodarki. W myśl tej idei urzędy pracy miałyby zapewniać dobrowolne, wykonywane w interesie społecznym zatrudnienie w projektach związanych choćby z opieką czy ochroną środowiska. Badaczka przekonuje, że gwarancja zatrudnienia, czyli publiczny program zapewniający miejsca pracy, mógłby rozwiązywać szereg problemów społecznych i gospodarczych, także tych wywołanych przez niespodziewane kryzysy (jak pandemia), ale też technologiczne skoki. Mógłby – uważa ekonomistka – pełnić funkcję amortyzatora wstrząsów i skutecznego narzędzia stabilizacji. Uważa ona bowiem, że bezrobocie nie jest nieuniknioną koniecznością czy "naturalnym" zjawiskiem. A we wspomnianej książce przekonuje, że państwo, jeśli tylko zechce, może zapewnić swoim obywatelom dobrą, godną, a nawet "zieloną" pracę, która przyniesie korzyści naszej planecie.
O pracy to tyle. Ale film przedstawia także wiarygodną – i w tym jego siła - projekcję naszej przyszłości bez konieczności myślenia. To też obiecują wspomniane reklamy. Kuszą: kup robota i "nie myśl", a wszystko będzie proste.
Potęga krzątania, banalności i powtarzalności
Nam bliższa od humanoidalnych robotów (jak w filmie) jest generatywna sztuczna inteligencja. Wszelkiego rodzaju duże modele językowe, które potrafią wyręczać nas w prostych, żmudnych i nudnych zadaniach, ale też tych, które nas rozwijają, pomagają wyrazić się jako ludziom.
Ów rozwój, uczenie się, stawanie się lepszym wynika często z podejmowania wielokrotnie tych samych prób. Ćwiczeń, powtórzeń, praktyki, która, jak rzecze przysłowie, czyni mistrza. A w szerszym ujęciu pozwala kolejnym pokoleniom stawać szczebel wyżej na drabinie ewolucji. Doskonale w eseju w "New Yorkerze" zobrazował to Joshua Rothman. Pisał on – i uważam, że to celna obserwacja – że życie składa się w większości z powtarzalnych czynności. Budzimy się, jemy, pracujemy, śpimy. Każdy dzień może wydawać się niezbyt przyjemną pętlą. Ale to powtarzanie, robienie każdego dnia tego samego, ale nieco lepiej, stale nas udoskonala. Sprawia, że nasze z pozoru takie same dni nie są okręgami, lecz spiralą.
"Ten sposób bycia, dla którego nie mamy nawet nazwy, jest częścią tego, co sprawia, że czujemy, że naprawdę żyjemy swoim życiem, a nie tylko przez nie przechodzimy, wykonując powtarzalne ruchy" – pisał Rothman, zastanawiając się nad tym, czy sztuczna inteligencja nie sprawi, że w przyszłości utracimy ludzkie cechy samodzielnego próbowania i ulepszania. Bo może to być wygodne i przynieść również sporo korzyści.
To może być uwalniające. Myślenie – potwierdzają to badania – wymaga wysiłku, który jest z natury awersyjny, czyli nie sprawia przyjemności. A powtarzanie tego trudu jest jeszcze mniej przyjemne. Wie o tym każdy, kto napisał już e-mail i skasował go zamiast wysłać. Generatywna sztuczna inteligencja może nas przed tego rodzaju przykrościami uchronić. Chętnie, bez dyskomfortu i najmniejszego zmęczenia może wykonać za nas sporo różnego rodzaju pracy umysłowej – od odpisywania na powtarzające się e-maile po odkrywanie nowych leków.
"Jednak tak, jak wysiłek fizyczny i ćwiczenia na siłowni zmieniają nasze ciała, tak wysiłek umysłowy zmienia nasze umysły, a zatem naszą tożsamość i nas samych" – pisze dalej Rothman i swoje refleksje ilustruje przykładem dwóch kucharzy.
Jeden postępuje w tradycyjny sposób. Gotować uczy się przez lata prób i eksperymentów, przechodząc od prostego opanowania przepisów do bardziej intuicyjnego wyczucia tego, jakie składniki i smaki do siebie pasują.
Drugi polega na generatywnej sztucznej inteligencji, która wypluwa jeden przepis za drugim, polegając na tym, co akurat jest w lodówce. Może to zrobić, bo została wytrenowana na niezliczonych sprawdzonych przepisach, korzysta z ludzkiego doświadczenia, czyli wiedzy pierwszego kucharza.
Drugi kucharz czerpie więc wyłącznie z zasobów pierwszego, na wiedzy którego wyszkolono AI. Nie rozwija własnych umiejętności, intuicji, pozostając na podstawowym poziomie wykonywania przepisów. Ostatecznie więc spośród trzech kucharzy – pierwszego, drugiego i sztucznej inteligencji – jest on najmniej wyszkolony.
Różnice między dwoma kucharzami mogą powtórzyć się w wielu dziedzinach życia i pracy intelektualnej. Część osób, tam gdzie wymagana jest praca umysłowa, będzie samodzielnie rozwiązywać problemy, myśląc. A część skorzysta z pomocy sztucznej inteligenci, zastanawiając jedynie nad tym, jak zadać chatbotowi odpowiednie pytanie.
"Byliby to zupełnie inni ludzie. Jeden byłby myślicielem, drugi konsumentem. Jeden miałby umysł ukształtowany przez naukę; drugi przez preferencje. Jeden miałby szeroki zakres rozwiniętych kompetencji; drugi wyczucie tego, o co prosić" – pisze Rothman, zastanawiając się, w jakim stopniu naszego życia myślowego będziemy wspomnianymi "pasażerami, a nie kierowcami czy pilotami".
Oczywiście jest też trzecia możliwość. Niektórzy z nas dzięki generatywnej sztucznej inteligencji poszerzą swoje kompetencje, nauczą się czegoś nowego, pogłębią analityczne myślenie. W końcu dobrze wyszkolony kucharz może wykorzystać AI do wymyślenia spektakularnych przepisów. Tyle tylko, że ten optymistyczny scenariusz zakłada istnienie dobrze wyszkolonych kucharzy.
Film "Wspaniały świat" również przedstawia pozytywny scenariusz i tego rodzaju współpracę człowieka z maszyną dla dobra tego pierwszego.
W scenie finałowej – uwaga, spoiler alert! – robot poświęca swe istnienie, by nie rzec "oddaje życie", aby główna bohaterka mogła odzyskać córkę i uciec. Ucieka jednak do sąsiedniej Hiszpanii, która w filmie zakazała już robotów. Hasta mañana, AI.