Już nie tylko doktor Google, ale i szeptucha z TikToka. Jak Polacy uzależniają się od leków reklamowanych w internecie

Na śniadanie garść suplementów poleconych przez tiktokerkę, na obiad dwie tabletki Solpadeine, bo w pracy dali w kość, na kolację Zolpidem na dobry sen. Polacy łykają leki na potęgę. Wpadliśmy w szał społecznej lekomanii wspieranej przez media społecznościowe.

Kolejka w aptece

23-letnia Sandra z Krakowa wrzuca na TikToka filmik, jak w szklance z wodą rozpuszcza biały proszek. To Nimesil, bardzo mocny lek przeciwbólowy wydawany tylko na receptę. Jej film z hasztagiem #girldinner ma 134 tys. wyświetleń i jest częścią tiktokowego trendu, w którym dziewczyny chwalą się, co jedzą na obiad. W komentarzu jedna z dziewczyn pisze, że to jej ulubiony lek przeciwbólowy, inna, że tylko on pomaga jej na okres, jeszcze inna, że brała codziennie przez rok, przez co ma "rozwalony żołądek". "Dziewczyny, a co polecacie, jeśli Nimesil nie działa?" – pada pytanie. 

Internet stał się miejscem, w którym nie tylko dzielimy się tym, co przygotowujemy na obiad czy w co ubieramy się w sobotę na wyjście z przyjaciółmi, lecz także tym, jakie leki bierzemy. Wysyp influencerów promujących wszelakie suplementy, pseudolekarze sprzedający magiczne ziółka, kolejna reklama leku na potencję w telewizji, aż w końcu receptomaty, które ułatwiły załatwianie sobie leków na receptę. Wszystko składa się na dość ponury obraz uzależnionego od leków społeczeństwa. 

Z farmaceutką Hanną Przeradą*, prowadzącą w mediach społecznościowych Gapownik Farmaceutyczny, rozmawiamy o tym, dlaczego Polacy wolą słuchać porad z internetowych filmów niż lekarskich przychodni.

Hanna Przerada, farmaceutka, prowadząca Gapownik farmaceutyczny
Farmaceutka Hanna Przerada, fot. archiwum własne

Barbara Erling: Polacy są uzależnieni od leków?

Hanna Przerada: Na pewno mamy problem z lekami. Pracując w aptece, mam styczność z osobami uzależnionymi od leków. Dużo osób jest uzależnionych np. od kropli do nosa z ksylometazoliną i oksymetazoliną. To substancje uzależniające, ale umiarkowanie, używane w nadmiarze mogą prowadzić np. do perforacji w nosie. 

Grozi nam scenariusz z ulic Stanów Zjednoczonych, gdzie ludzie naćpani fentanylem zachowują się jak zombie?

Małe prawdopodobieństwo. Fentanyl jest trudno dostępny w Polsce, zazwyczaj w formie plastrów trzymanych w sejfach w aptekach. Stosowany najczęściej w przypadku pacjentów onkologicznych. Słyszałam o sytuacjach, w których ludzie uzależnieni wkładali do ust plastry z fentanylem, ale to raczej nieliczne przypadki. W Polsce mamy problem z substancją z tej samej rodziny co fentanyl. 

Z czym konkretnie? 

Z kodeiną, silnym lekiem przeciwbólowym o bardzo uzależniających właściwościach. 

Ale to lek na receptę, prawda?

Większe dawki kodeiny owszem są na receptę, ale bez recepty też dostaniesz produkty zawierające kodeinę, np. Solpadeine. Jest dostępny w każdej aptece. Uzależnione od niego są zwykle kobiety, najczęściej w średnim wieku, które cierpią na bóle migrenowe. To nauczycielki, urzędniczki, sprzątaczki – to uzależnienie nie jest związane z zamożnością czy wykształceniem.

Na ulicy nie rozpoznamy osoby uzależnionej od kodeiny. Wyglądają schludnie, nikt by nie powiedział, że to człowiek uzależniony. Ba! Nawet w domu może być trudno. Ja wiem, bo pracuję w aptece i sprzedaję im tę kodeinę.

Próbowała Pani z nimi rozmawiać?

Niejednokrotnie, ale rozmowa z uzależnionym pacjentem przy aptecznym okienku to zdecydowanie za mało. Więcej zrobię, jeżeli nie będę polecać leków z kodeiną osobom, które zmagają się z bólem migrenowym lub menstruacyjnym. Często bowiem uzależnienie od kodeiny zaczyna się od tego, że to farmaceuta polecił ten lek na ból.

A mogłaby Pani odmówić? 

Mogłabym, ale i tak pójdą do innej apteki, żeby tę swoją dzienną dawkę przyjąć.

Jakie efekty wywołuje kodeina? 

Kodeina to substancja z tej samej grupy co morfina, fentanyl. To lek opioidowy, szybko łagodzi ból, a dodatkowo u niektórych powoduje euforię. Czyli nie tylko nie masz po niej migreny, ale jeszcze zyskujesz dobre samopoczucie. Co ciekawe, kodeina w ogóle jest przeciwwskazana w leczeniu migren, bo może powodować polekowy ból głowy. Ale nikt nic z tym nie robi, a w mediach społecznościowych roi się od poleceń kodeiny na bóle migrenowe.

Co się z nami dzieje, kiedy przewlekle bierzemy kodeinę? 

Stajemy się narkomanami. Kodeina jest bardzo uzależniająca, przy przewlekłym przyjmowaniu będziemy potrzebować coraz większej dawki. Aż w końcu całe życie będzie się kręcić wokół tego, że trzeba wziąć kodeinę. Wtedy lecimy w dół. 

Jak rozpoznać uzależnionego? 

Mam przykład z własnego podwórka, kiedy przez chwilę w okolicy brakowało nam Solpadeiny, czyli produktu bez recepty zawierającego kodeinę. Pacjentka, która była uzależniona, miała problem, żeby dostać ten lek, zaczęła więc prosić rodzinę, żeby sprawdzali w swoich aptekach, czy tam jest. Rodzina zorientowała się, że coś jest nie tak i wysłała ją na leczenie. W przypadku uzależnienia od kodeiny najczęściej trzeba zasięgnąć pomocy z zewnątrz, uzależnieni trafiają do ośrodka zamkniętego. 

Jeśli ktoś w porę nie dostrzeże problemu, możemy się doprowadzić do dramatycznego stanu. Kodeina w bardzo dużych dawkach może spowodować zatrzymanie oddychania. Poza tym wspomniana Solpadeina zawiera paracetamol, więc jeżeli notorycznie zwiększamy dawkę, w końcu i wątroba wysiada, a my trafiamy do szpitala.

Kobieta i leki
fot. vicova/Shutterstock.com

Nie lepiej, gdyby tego typu leki były na receptę?

Dostęp do leków jest w Polsce bardzo łatwy. Nie trzeba mieć znajomego lekarza, żeby załatwić sobie receptę. 

W jaki sposób? 

A chociażby przez receptomat. Wypełniasz formularz, w którym piszesz, jaki lek na receptę chcesz, płacisz 50 złotych i idziesz do apteki po lek. Jest to legalne, receptomat prowadzą lekarze. 

I można dostać każdy lek na receptę?

Ten formularz jest na tyle prosty, że każdy jest w stanie dostać lek, którego potrzebuje. Nie trzeba uzasadniać, dlaczego o ten lek prosisz ani pokazywać historii medycznej. Są osoby, które mają leki psychotropowe z receptomatu. Na przykład Zolpidem, uzależniający lek nasenny jest nadużywany. 

Czyli diagnozę wydaje wujek Google…

… albo influencerka z TikToka. Takie polecenia nawet bardziej do ludzi przemawiają. Trochę marketing szeptany, ale na ogromną skalę. Wszystkie te durne porady niosą się w milionowych wyświetleniach. Nie jest to hamowane w żaden sposób. 

Zgaduję, że takie receptomaty były zbawieniem dla dziewczyn, które przez ostatnie 8 lat potrzebowały tabletki dzień po. 

To mit, że te tabletki są niedostępne w Polsce. Ona były dostępne cały czas, tylko trzeba było zapłacić za receptę na nie. Dlatego największe korzyści z tego, że antykoncepcja była na receptę, mieli lekarze, którzy wystawiali te recepty. Rozbój w biały dzień. Zdarzało się, że lekarze litowali się nad dziewczynami i wypisywali Ella One za 10 zł, ale to nie była standardowa praktyka. Normalnie za receptę trzeba zapłacić 50 zł. 

Z jednej strony receptomat rozwiązywał problem tego durnego zakazu, z drugiej pogłębiał brak edukacji w społeczeństwie, bo przez to, że te tabletki były zakazane, ludzie myślą, że to środek wczesnoporonny. Nawet jak wyjaśniałam na swoim koncie instagramowym, część odsądzała mnie od czci i wiary. 

Ostatnio na TikToku bardzo popularnym trendem jest #girldinner, do tej pory wrzucono już ponad 230 tys. postów z tym hasztagiem. Dziewczyny pokazują filmy z tego, jak przygotowują swój posiłek. Zwykle nie jest skomplikowany. Wydawać by się mogło, że nie ma w tym nic szkodliwego, jednak trend ewoluował i został przejęty przez złą część TikToka. Dziewczyny wrzucają wideo, że ich główny posiłek to red bull, coca-cola czy papierosy z kawą. Polskie tiktokerki chwalą się, że ich girl dinner jest Nimesil, czyli bardzo mocny lek przeciwbólowy wydawany tylko na receptę. 

Z tych tiktoków wnioskuję, że to nowy trend leczenia bóli menstruacyjnych w Polsce. Okazuje się, że to duży problem, ale nie z nadużywaniem leków, tylko z tym, że dziewczyny cierpią co miesiąc i nikt ich nie diagnozuje. 

To, o czym Pani mówi, można połączyć z międzynarodowym ruchem #medicalgaslighting na TikToku, w ramach którego głównie kobiety opowiadają o tym, że lekarze ignorują objawy często nawet poważnych chorób, twierdząc, że "taka twoja uroda". 

To ogromny problem. Dziewczyny boją się iść do lekarzy, bo zostaną wyśmiane. Wiele lekarzy starszego pokolenia patrzy z góry na pacjentów, robią wykłady, wymądrzają się. Sama doświadczyłam nieprzyjemnych rozmów z lekarzami podczas ostatniej ciąży. A taki zniechęcony, straumatyzowany pacjent jest łatwym kąskiem. 

Dla kogo?

Chociażby dla sprzedających w internecie magiczne ziółka albo inne specyfiki, które zachwalają tłumy na facebookowych grupach. Ludzie prędzej zasugerują się opiniami o działaniu leku nieznanych osób bez wykształcenia niż lekarzy.  

To brzmi jak przypadek opisywany w cyklu podcastowym "Podziemie" Michała Janczury, gdzie ludzie wpadają w sidła grupy, który wmawia im boreliozę. Później przez lata leczą się antybiotykami na chorobę, której nigdy nie mieli. W procederze biorą udział nawet lekarze, którzy przepisują im leki, mimo że nie ma takiej potrzeby. 

Ludzie nie zdają sobie sprawy, że nie wolno nadużywać antybiotyków, bo cierpi na tym całe społeczeństwo. Bakterie przez to stają się odporne, a w konsekwencji nie ma ich czym leczyć. 

Jednak nie zawsze to wina lekarzy, czasem są bezradni wobec wymagającego pacjenta, który sam się zdiagnozował i wymaga od lekarza przypisania konkretnego leku. 

U nas w przychodni jest dwóch pediatrów. Jeden na przeziębienie przepisuje dwie recepty leków, do tego maść robioną na miejscu w aptece. Drugi mówi: dziecko jest przeziębione, więc postępowaniem jest leczenie objawowe. Przepisuje paracetamol w razie gorączki. Zgadnij, który jest uważany za dobrego lekarza?

Pewnie ten pierwszy.

Bingo! Mamy silnie zakorzenioną potrzebę przyjmowania jakichkolwiek leków. A na końcu i tak nie ma jak zweryfikować, co pomogło, bo pacjentowi, któremu lekarz nic nie przepisał, przeszło, i temu, co się nafaszerował lekami, też przeszło. Tyle że wydał mnóstwo pieniędzy i jeszcze osłabił swój organizm. 

A jak inaczej funkcjonować, jeśli stale jesteśmy zarzucani informacjami o coraz to nowych lekarstwach. Co roku największe budżety na reklamy w mediach przeznaczają firmy farmaceutyczne. W przerwach między programami telewizyjnymi reklamy stanowią przeważającą część. 

Nie inaczej jest w mediach społecznościowych. Tam przekaz różni się tym, że produkty są reklamowane nie przez aktorów, tylko osoby, które są popularne, którym ufamy. Ale social media są dokładnie tym samym dla młodych, czym telewizja dla seniorów. 

Prowadzi Pani farmaceutyczne porady online. Czego zwykle dotyczą rozmowy z pacjentami?

Są to zwykle porady geriatryczne. Polegają na tym, że seniorzy opowiadają, jakie leki przyjmują, a ja analizuję, czy mogą one być ze sobą brane. Dla przykładu: jeśli senior leczy się na nadciśnienie tętnicze i narzeka na suchy kaszel i chrypkę, może się okazać, że lek na nadciśnienie, który przyjmuje, wywołuje te schorzenia i zamiast je leczyć kolejnymi lekami, wystarczy zmienić ten, który te dolegliwości powoduje. Zresztą starsi to zwykle osoby samotne, szukające złotego środka, który pomoże im utrzymać sprawność. To zwykle sieroty porzucone przez swoje dzieci. Zostają sami na starość i jakoś próbują przetrwać. Wydaje im się, że jak wezmą ten czy inny lek, będą zdrowi. 

A z czym przychodzą do Pani młodzi pacjenci? 

Ich jest zdecydowanie mniej, ale pamiętam, jak kiedyś zgłosił się do mnie chłopak, który brał kilkanaście suplementów diety dziennie. Okazało się, że trener go na to namówił. To było straszne, bo on nie zdawał sobie sprawy, że większość z tych suplementów w ogóle nie działa. 

Czyli nie powinniśmy brać suplementów w ogóle?

Niektóre suplementy są jak najbardziej potrzebne, jak witamina D3 czy żelazo. Oczywiście lepiej przyjmować lek, bo w przeciwieństwie do suplementów jest przebadany. Jednak trzeba pamiętać, że suplementujemy niedobory w organizmie, które najpierw zdiagnozowaliśmy, czyli wyszły w badaniach. Często jest tak, że skoro wypadają mi włosy, wezmę biotynę. Biotyna jest bardzo rzadko w niedoborach, więc nie trzeba jej suplementować.

Suplementy
fot. VectorMine/Shutterstock.com

Skąd to się bierze?

Szukamy szybkiego rozwiązania swojego problemu, a skoro z podobnym boryka się znana osoba, to musi działać. Influencerki nie rozumieją, że okłamują swoich followersów, bez refleksji reklamując konkretny produkt, co do którego nie ma dowodów, że działa. 

Niektóre preparaty brane bez kontroli mogą wejść w interakcję z innymi przyjmowanymi substancjami.

Dokładnie, w czasie świąt aktor Maciej Musiał dostał kalendarz adwentowy od apteki DOZ. Z jednego z okienek wyjął potas. Influencer stwierdził, że świetnym pomysłem jest podarowanie tabletek pod choinkę, pewnie nie wiedząc, że takim niewinnym z pozoru prezentem może zrobić komuś krzywdę. Potas bardzo łatwo wchodzi w interakcję z innymi lekami i prowadzi do poważnej hiperkaliemii. 

Dlaczego w takim razie nie idziemy po poradę do lekarza czy farmaceuty w sprawie doboru leków?

Widzę, że autorytet farmaceutów i lekarzy jest podważany. Kiedyś to były prestiżowe zawody, dziś niekoniecznie jesteśmy szanowani. 

Dlaczego się tak dzieje?

W dobie internetu każdy może zostać specjalistą. Może i bez wiedzy, i wykształcenia, ale jeśli ma posłuch w swojej grupie, nie są mu one potrzebne. Tak rodzą się pseudoinfluencerzy zarabiający na treściach, w których promują leki lub suplementy. Nie ma to nic wspólnego z etyką działań lekarzy czy farmaceutów, ale przecież najważniejsze, że kasa w portfelu się zgadza. 

A czy Pani spotkała się z hejtem w związku ze swoją działalnością internetową?

Tak, hejt to nieodłączny element mojej działalności internetowej. Najwięcej jest go na TikToku, o wiele mniej na Instagramie. Często dotyczy tego, że wyglądam staro albo że nie powinnam się wypowiadać na temat leków, bo jestem tylko sprzedawcą.

W październiku UOKiK spotkał się z przedstawicielami Mety, Google’a i TikToka, żeby porozmawiać o problemach związanych z promowaniem produktów, których reklamowanie jest ograniczone lub zakazane. A są to wyroby medyczne, suplementy diety, leki itd. Urząd chce powstrzymać ten proceder, dlatego bierze na celownik influencerów. 

Gdybyśmy tak mieli się słuchać tych wszystkich influencerów, trzeba by było dzień zaczynać od garści tabletek. W mediach społecznościowych głównym przekazem jest to, że potrzebujemy mnóstwa suplementów, a to przecież ściema. 

Brakuje nam wiedzy, łasimy się na każde polecenie, nawet osoby, która nie ma solidnej wiedzy medycznej, żeby reklamować leki. Cieszymy się, że ktoś sprzedał nam patent na długie życie. A przecież gdy widzimy młodą aktorkę reklamującą suplementy na wątrobę, powinna nam się zapalać czerwona lampka. Zdarza się, że gdy widzę tego typu treści, reaguję, ale tego jest zbyt dużo. Działanie musi być systemowe. Inaczej zostaniemy społeczeństwem lekomanów. 

*Hanna Przerada, farmaceutka, która wiedzę zdobywała na uniwersytetach medycznych w Polsce i za granicą. Od kilku lat pracuje w aptece ogólnodostępnej, gdzie skupia się na tym, aby najlepiej doradzać pacjentom. W 2021 roku stworzyła Gapownik Farmaceutyczny, miejsce, gdzie odpowiada na najczęściej zadawane przez pacjentów pytania.