Dezinformacją w dzieciaka. Oto najsłabsze ogniwo internetu

Podstawą w cyfrowym BHP powinna być umiejętność odróżniania prawdy od fake newsa. Tymczasem problem z tym mają niemal wszyscy najmłodsi – niezależnie, czy pochodzą z Polski, Europy lub Stanów.

29.11.2021 07.59
Dezinformacją w dzieciaka. Oto najsłabsze ogniwo internetu

Dziewięć – tyle lat miały najmłodsze dzieci, które widziały na TikToku fake newsy i konspiracyjne teorie od antyszczepionkowców. Niektóre konta zniechęcające do szczepień miały po kilkaset tysięcy obserwujących, a liczba wyświetleń szerzących dezinformacje filmów dochodziła do dziewięciu milionów. Manipulowano w nich statystykami zgonów i zachorowań, przekonywano o negatywnych skutkach poszczególnych szczepionek czy o wysokiej odporności nieszczepionych na COVID-19. Wszystko to w ostatnich miesiącach w Wielkiej Brytanii, co wykryła organizacja NewsGuard zajmująca się śledzeniem dezinformacji w sieci.

– Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci – przywołuje staropolskie przysłowie Maciej Kępka, politolog współpracujący z Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę. – Dezinformacja i manipulacja działają na każdego człowieka, ale to dzieci są na nią mniej odporne i łatwiejsze do oszukania – przyznaje.

Na pierwszy rzut oka wydaje się to dość zaskakujące – w końcu zoomersi, czyli osoby urodzone w pierwszej dekadzie XXI wieku, czują się w sieci jak ryby w wodzie. Jednak internet wystawia ich młode, kształtujące się umysły na niebezpieczeństwo.

Tekstem o tym jak, kiedy i jaką edukację medialną powinniśmy wprowadzić do naszych szkół, zaczęliśmy dwa miesiące temu w Spider’sWeb+ cykl artykułów pod hasłem „Homotechnicus. Pokolenie Alfa”.

Zastanawiamy się w nim nad wyzwaniami, przed jakimi stoimy, by zapewnić bezpieczny i pozwalający na zachowanie dobrostanu start w życie. Opisujemy jakie podejścia do cyfrowego wychowania mają rodzice, badamy jak zrozumieć najmłodsze pokolenie i wypracować wspólny języka do międzypokoleniowej komunikacji.

Digital natives tylko z wierzchu

Według najnowszych badań Urzędu Komunikacji Elektronicznej już 97 proc. polskich dzieci w wieku szkolnym ma smartfon. – Każdy potrafi założyć konto na Facebooku, ale już znajomość ustawień prywatności nie jest tak powszechna. Dzieci korzystają z Google, ale mało które wie, że można ograniczyć wyszukiwania do konkretnej strony albo ustawić alerty. Dwuskładnikowe uwierzytelnianie to już prawdziwa magia – tłumaczy Kępka. Co gorsza, często nie wiedzą tego też rodzice – ze wspomnianego badania UKE wynika co prawda, że 2/3 z nich deklarują kontrolę nad korzystaniem ze smartfona przez dziecko, ale jednocześnie aż 80 proc. przyznaje, że pociecha sama sobie instaluje w telefonie aplikacje, jakie jej się podobają.

Cyfrowym elementarzem najmłodszych jest znajdowanie rozrywki czy komunikacja z rówieśnikami, ale nie zasady cyfrowego BHP. Dlatego przekonanie, że najmłodsi to spece od technologii, jest tym bardziej wystawiane na coraz większą próbę. – Znajomości technologii nie powinniśmy mylić z krytycznym myśleniem czy świadomością, jak działają media – mówi prof. UAM dr hab. Jacek Pyżalski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Kiedy sprawdzamy faktyczne umiejętności korzystania z internetu, a nie tylko deklaracje, okazuje się, że król jest nagi. Analiza i ocena informacji wypada blado – dodaje Pyżalski, który prowadzi polską edycję badania EU Kids Online. Wynika z niego, że tylko co trzeci polski nastolatek ocenia, iż łatwo przychodzi mu weryfikacja informacji w internecie. Podobne brytyjskie badanie pokazało, że tylko 2 proc. najmłodszych odróżnia treści prawdziwe od fałszywych.

A tymczasem w sieci pojawiają się kanały, które kierowane są specjalnie właśnie do nich. Takim przykładem może być serial „Radical Cram School” na youtube’owym kanale Kristiny Wong, amerykańskiej komiczki i aktorki chińskiego pochodzenia, która deklaruje się jako feministka. – „Radical Cram School” to dziecięcy serial bez scenariusza, który zachęca azjatyckie dziewczynki i dzieci o każdym kolorze skóry do przyjęcia swojej tożsamości, walki o społeczną sprawiedliwość i do bycia rewolucją – pisze serwis IMDB o tworzonym od trzech lat serialu.

W rzeczywistości jednak poza pozytywnym przekazem wiadomości w filmach przekazywane są nie tylko wybiórczo, ale i tendencyjnie. „Witam moje młode towarzyszki!” – zaczyna jeden z filmów Kristina Wong. I kontynuuje: „pokażę wam kilka zdjęć, by sprawdzić, czy jesteście skażone patriarchatem”. Czym? – pytają dziewczynki. Wong pokazuje im kolejno trzy zdjęcia białych mężczyzn. Dzieci rozpoznają tylko Donalda Trumpa, ale prowadząca naprowadza je, sugerując, że negatywnie należy odnieść się także do pozostałych zdjęć białych mężczyzn, co dziewczynki chętnie podłapują. Argumentem na obronę dla Wong ma być fakt, że są to – choć dzieci tych postaci nie znają – zdjęcia Woody’ego Allena i Harveya Weinsteina. Obaj byli posądzani, a ten drugi skazany za molestowanie. W innym filmiku Wong przeciwstawia dzieciom feministkę i aktywistkę Grace Lee Boggs wobec kapitalizmu i osób chcących się bogacić. Przekonuje, że równość jest najważniejsza, inne podejście do życia wyśmiewa.

Radical Cram School

Kanał Wong ma na YouTube zaledwie 4700 obserwujących, a jej filmy od kilkuset do kilku tysięcy wyświetleń. To jednak dobry przykład na to, jak internetowe postaci mogą próbować docierać do dzieci i kształtować nie tylko ich poglądy, ale też antypatie – i to w sposób, który stopniowo radykalizuje postawy.

Polscy patoinfluencerzy w akcji

Tu czy w przypadku Palestyny mamy do czynienia z dezinformacją polityczną, ale codziennością jest wprowadzanie dzieci w błąd przez influencerów będących w podobnym wieku. Bohaterowie internetu czy też (o ile mają odpowiednio dużo obserwujących) influencerzy są dziś kimś na kształt autorytetów dla młodych. I niestety, właśnie sieciowi twórcy często dostarczają najmłodszym fake newsów. Pytanie tylko, czy sami nie potrafią odsiewać ich od prawdy, czy robią to celowo.

W polskich socialach mediach zobaczyć to można było na początku pandemii. W pierwszej połowie 2020 roku najlepiej rozchodziły się posty z hasłem #zostańwdomu pokazujące, jak radzić sobie z lockdownem. Byli jednak tacy, którzy w wątpliwość poddawali całą pandemię. Edyta Górniak otwarcie mówiła o swoim koronasceptycyzmie, a Doda pisała o „demonizowaniu” koronawirusa. Później na popularności zyskały jednak „zanzibarskie pamiętniki z wakacji”, gdzie influencerzy ogrzewali się w promieniach Słońca na plażach miejsc teoretycznie wolnych od koronawirusa. W blasku „fejmów” pławiły się również lokowane przez nich marki. Pod zdjęciami pełno było komentarzy z zachwytami, wyrazami zazdrości i raczej atmosferą wakacyjnych wojaży niż siedzenia w domu wobec wszechobecnego wirusa. Wszystko to przyjmują bezkrytycznie młodzi.

A że jest im trudno z rozeznaniem się wśród sieciowego zamętu informacyjnego, wiadomo choćby z badań licealistów, które w latach 2018-2019 przeprowadzili Amerykanie. Rezultaty nie nastroiły ich pozytywnie. 96 proc. nastolatków pominęło powiązanie przemysłu paliw kopalnych ze stroną, na której czytali o zmianach klimatu. Dwóch z trzech nie potrafiło odróżnić treści redakcyjnych od sponsorowanych. Nieco ponad połowa uznała, że niewyraźne wideo jest wystarczającym dowodem na wyborcze fałszerstwa przy amerykańskich wyborach w 2016 roku (choć w rzeczywistości film pochodził z Rosji). – Młodzi przechodzą nad fejkami do porządku dziennego. Traktują je jako immanentną część rzeczywistości internetowej, a to duża różnica w stosunku do starszych pokoleń. 30- czy 40-latkowie dorastali w świecie zdominowanym przez prasę lub telewizję, gdzie redaktorzy stali na straży informacji. Dla wielu młodych portal informacyjny, telewizja czy post znajomego to równorzędne źródła informacji – ocenia Maciej Sopyło, trener edukacji medialnej i cyfrowej oraz praw człowieka.

Tylko w ciągu ostatnich kilku miesięcy youtuberki i influencerki Natsu i Wersow reklamowały proszek wybielający zęby, który niszczy ich szkliwo. Marcin Dubiel promował zegarki z AliExpress jako brytyjskie produkty z wysokiej półki (choć nawet nie działały na jego wideo), a Chmielarek zachęcał do udziału w loteriach, pokazując, jak wygrywa iPhone’y… we własnym sklepie. To oczywiste scamy, ale jeszcze wcześniej internet rozgrzewała Ekipa dodająca do swojego „boxu premium” z płytą chińską czapkę za 8 zł i nerkę za 11 zł. Przykład dała im zresztą Jessica Mercedes: za ponad 200 zł sprzedawała koszulki, które w Państwie Środka można kupić za mniej niż 20 zł.

Jeśli więc tematem jest dezinformacja najmłodszych, to influencerzy odgrywają tu rolę odwrotnie proporcjonalną do tego, jaką odpowiedzialność biorą za swoje działania. – Skoro przez lata nie byliśmy w stanie wymóc na tym środowisku oznaczania współpracy komercyjnej, choćby powszechnie praktykowanym na świecie hasztagiem #ad, skoro wiele z nich jest podejmowanych pod stołem wręcz bez opłacania podatków, to jakiej etyczności można by się od tych ludzi spodziewać dzisiaj – podkreślała rok temu Karolina Korwin-Piotrowska.

Hasztag cyfrową bronią

W 2017 roku polski internet zadrżał w posadach na wieść o Niebieskim Wielorybie. Rzekomo popularna gra składała się z 50 zadań prowadzących do śmierci. Ministerstwo Edukacji Narodowej tak przestraszyło się jej następstw, że napisało do dyrektorów, nauczycieli i placówek oświaty list ostrzegający przed modą na wyzwania wiążące się z samookaleczaniem.

FFot. pedrorsfernandes/Shutterstock.com

– Niebieski Wieloryb jest świetnym przykładem, jak dorośli nie rozumieją internetu. A kiedy czegoś nie rozumiesz, to szybciej zaczynasz panikować – mówi Maciej Kępka. „Modę” na Niebieskiego Wieloryba sprowadziły do Polski media. Historia o grze powstawała w Rosji, co podłapały brytyjskie brukowce. Z wysp newsy trafił do Polski. – Kiedy dziennikarze pisali o Niebieskim Wielorybie, dzieci często nie były świadome, że coś takiego w ogóle istnieje. Stworzyliśmy problem, z którym następnie dzielnie walczyliśmy – dodaje Kępka. A dzieci ten problem podłapały.

Wiara w internetowe wyzwania okazała się silniejsza niż podejrzliwość i rozsądek dzieci. Zdarzały się przypadki dziewczynek, które chciały zamienić się we wróżki, a kończyły z dotkliwymi poparzeniami. Przepisem na transformację miało być odkręcenie na noc wszystkich kurków w kuchence gazowej, wypowiedzenie odpowiedniej formułki i położenie się spać. Wdychanie gazu miało dać dzieciom magiczną moc.

Podobnie było na początku tego roku we Włoszech. Niestety tam śmierć poniosła 10-latka, która wzięła udział w internetowym wyzwaniu na TikToku. Polegało ono na podduszaniu się samemu aż do utraty przytomności. Dziecko zostało znalezione nieprzytomne w domowej łazience, reanimacja nie pomogła.

Takie sytuacje nie mogą dziwić, skoro już co drugi polski millennials pozyskuje informacje głównie z Facebooka czy Twittera. 54 proc. amerykańskich nastolatków również opiera się na tym duecie, a reszta – na YouTube. – Dzieci relatywizują prawdę, bo skoro wszyscy kłamią, to weryfikacja informacji nie ma sensu. Zwłaszcza jeśli news jest zgodny ze światopoglądem odbiorcy – wyjaśnia Maciej Sopyło.

A co więcej, inaczej od dorosłych się komunikują. Operują w świecie obrazów, z których trudniej wyłapać kontekst. – Wideo jeszcze mocniej przyciąga wzrok, a równie łatwo przekazać je dalej. Przy odrobinie technologii możne je podrobić. Nie potrzeba wybitnego grafika lub hakera, aby w usta Baracka Obamy włożyć dowolne słowa – dodaje Sopyło. A obie te formy doskonale wpasowują się w anatomię fake newsa, który gra na emocjach i niskich instynktach.

Film czy obrazek jest zaś często pozbawiony źródła, opatrzony krzykliwym tytułem i opisem zachęcającym do podania dalej. W opracowaniu niemieckiego Vodafone’a z grudnia 2020 roku czytamy zaś, że aż 76 proc. osób w wieku 14-24 lata przynajmniej raz w tygodniu ma styczność z nieprawdziwymi lub zmanipulowanymi informacjami. Co trzeci badany czuje, że brakuje mu umiejętności odsiewania fake newsów.

A to właśnie takie miejsca jak TikTok są dziś głównymi źródłami informacji dla najmłodszych. Niestety ta platforma ma permanentne problemy z walką z dezinformacją. Amerykańskie media informują o tym regularnie od kilku lat. To na TikToka przenoszą się radykałowie. Gdy Faith Goldy, biała nacjonalistka z Kanady, została zablokowana przez Facebooka, odnalazła się na TikToku. I tam szerzyła swoje poglądy o zabezpieczaniu przyszłości dla białych dzieci. Na TikToku można też znaleźć teorie spiskowe o iluminatach (współcześni odpowiednicy masonów zmieszanych z różokrzyżowcami) czy groźnych chemtrails (według fanów teorii spiskowych smugi kondensacyjne za odrzutowcami to chemikalia rozpylane w niecnym celu przez rządy i korporacje).

Jednak w Stanach Zjednoczonych najbardziej po TikToku pałętają się członkowie nieformalnej grupy QAnon przekonanej o tym, że światem rządzi skorumpowana grupa spiskowców i przestępców seksualnych. To oni siali fake newsy o siatce pedofilów prowadzonej przez Hillary Clinton w pewnej waszyngtońskiej restauracji, co pewnego mężczyznę skłoniło, by wybrać się do rzeczonego lokalu z karabinem w ręku i wyjaśnić ten skandal.

Historia ta znana była jako „Pizzagate”. Jak wyliczył londyński Institute for Strategic Dialogue zajmujący się m.in. dezinformacją, filmik o tej rzekomej aferze obejrzało na TikToku 3,4 mln dzieci. Siejący fejki mają swoje sposoby. Pod hasztagiem #Adrenocrome (różni się tylko jedną literką od zablokowanego #Adrenochrome) przekonywali, że liberalni politycy i elity Hollywood pobierają krew dzieci, by wydobywać z niej psychodeliczny narkotyk. Ten hasztag widziało 156 tys. osób.

Przejmowanie hasztagów to w ogóle popularny sposób wśród piewców teorii spiskowych, czemu przykład dają właśnie QAnon. Ich zwolennicy skrzykują się na Facebooku, Twitterze czy właśnie na TikToku i przejmują popularne hasztagi, które obserwują setki tysięcy, a nawet miliony ludzi. Wrzucają do sieci mnóstwo postów oznaczonych takim tagiem, by zamydlić ogólny obraz i pokazać się większej liczbie ludzi. Tak było z hasztagiem #SaveTheChildren, pod którym w USA internauci wrzucali treści dotyczącego złego traktowania dzieci imigrantów przez amerykańskie służby. Gdy QAnon przejęli ten hasztag na TikToku, gdzie miał ponad 200 milionów wyświetleń, zaczęły się pod nim pojawiać się spiskowe filmy o rzekomej pedofili w Stanach Zjednoczonych inspirowanej przez elity władzy.

Policjant i strażak to za mało

Dzisiejsi dorośli nie musieli mierzyć się z podobnymi wyzwaniami, kiedy byli dziećmi. Fejki filtrowały im prasa, radio czy telewizja. Dziś każde z tych mediów działa inaczej, a internet zupełnie wywrócił zasady gry. Teraz to sami odbiorcy są odpowiedzialni za odsiewanie „ziarna od plew”. Dlatego musimy przeprojektować system, który powinien kształcić umiejętność krytycznego myślenia. Pokolenie poddające się dezinformacji, będzie łatwe do manipulacji i wykorzystywania. Nie dostrzeże drugiego dna i nie osadzi procesów w głębszym kontekście.

Maciej Sopyło zwraca uwagę, że dezinformacja powinna być rozpatrywana na równi ze zjawiskami takimi jak hejt, sexting czy grooming, które są bardzo często poruszane w szkołach. I sugeruje, że najlepiej uczyć się wspólnie z rodzicami. Dorośli mogą pokazać, jak wychwycić fejka czy krytycznie podchodzić do informacji. Młodzi z kolei mogą dzielić się uwagami odnośnie do nowych platform i ich wykorzystania. – Kiedy trzeba wyposażyć dzieci w wiedzę o zachowaniu na wypadek pożaru, do szkoły przychodzi strażak. Policjant opowiada o bezpiecznej drodze do szkoły. Podobnie powinno być z dezinformacją, gdzie nauczyciele mogą być przewodnikami po internecie – dodaje Maciej Kempa.

UNICEF wskazuje na trzy kluczowe metody walki z dezinformacją: regulacje prawne, rozwiązania techniczne i kampanie edukacyjne. Na poziomie europejskim Facebook, Google, Twitter i Microsoft raportują co roku Brukseli, jak walczą z dezinformacją. W ostatnich latach stworzyły wiele rozwiązań, które minimalizują skutki dezinformacji – choćby oznaczanie lub ukrywanie fałszywych wiadomości. Takie regulacje nie dotyczą jednak wywodzącego się z Chin TikToka, który jest najpopularniejszą wśród dzieci i młodzieży platformą.

W maju tego roku Komisja Europejska ogłosiła, że wymóg autoregulacji dezinformacji powinien dotyczyć szerszego grona niż tylko największe social media. Ponadto portale mają mocniej promować serwisy fact-checkingowe, szerzyć wiedzę o zagrożeniach i wyposażyć użytkowników w jak najlepsze mechanizmy oznaczania fałszywych treści. Co istotne, KE zaleciła też, by portale dążyły do demonetyzowania dezinformacji. A więc im mniejszy będzie zarobek na fake newsach, tym więcej ich twórców będzie porzucało fach.

W Polsce póki co problemem dezinformacji kierowanej w stronę najmłodszych zajął się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jego inspektorzy mają sprawdzać sposób oznaczania postów sponsorowanych i stworzyć wytyczne dla promowania produktów w internecie za pieniądze. Oby za tą inicjatywą poszły kolejne – także w polskim systemie edukacji.

Ilustracja tytułowa: Angelina_D/Shutterstock.com