Telenauka ujawniła, czego najbardziej brakuje polskiej szkole. Empatii

Pandemia kiedyś się skończy, uczniowie i nauczyciele wrócą do szkół. Tylko czy polska edukacja wyniesie coś z czasów telenauki? Dr Maciej Dębski z Fundacji Dbam o Mój Z@sięg: – Obawiam się, że pierwsze, co zrobią nauczyciele po powrocie do szkół, to zechcą zapomnieć o zdalnej nauce. Wymazać z pamięci komputery, kamerki i zooomy.

Pierwsze, co zrobią nauczyciele po powrocie do szkół, to zechcą zapomnieć o zdalnej nauce

Marek Szymaniak: Minęły dwa semestry teleszkoły, możemy więc próbować wyciągać wnioski z tej rewolucji. Jak polska szkoła poradziła sobie z nagłym przejściem na edukację zdalną?

dr Maciej Dębski*: Jestem sporym krytykiem tego, co się wydarzyło. Pandemia wywołała pewnego rodzaju anomię społeczną, jakiej Polacy nie doświadczyli od transformacji ustrojowej. Doświadczyli niepewności i chaosu. Poczuli, że pewne porządki runęły, a nowe jeszcze się nie zbudowały. To było widać też w życiu szkoły i edukacji.

Polska szkoła i edukacja nie była w ogóle przygotowana do nauki zdalnej. Ani uczniowie, ani nauczyciele, ani rodzice. Ci ostatni wcześniej byli zwykle nieobecni. Owszem, chodzili na wywiadówki, kupowali podręczniki, sprawdzali stopnie dzieci, ale rzadko się interesowali czymś więcej. Teraz po raz pierwszy zobaczyli na własne oczy, jak wygląda edukacja, jaką ich dziecko ma kulturę uczenia. Dla wielu rodziców był to spory szok. 

To był chyba szok dla wszystkich? 

Zamknięcie szkół w czasie pierwszego lockdownu od marca do czerwca było jednym wielkim eksperymentem, z którym ministerstwo edukacji, szkoły i nauczyciele sobie nie poradzili. Owszem, z naszych badań robionych w czasie pandemii wynika, że subiektywnie nauczyciele ocenili swój postęp w kwestii kompetencji cyfrowych i umiejętności przekazywania treści w sposób zdalny w czasie trzech miesięcy lockdownu jako bardzo duży. Nie mam prawa im nie wierzyć, ale podejrzewam, że chodziło im o podstawowe kompetencje cyfrowe, czyli włącz komputer, zainstaluj kamerkę, uruchom platformę do nauki. Pod tym względem bardzo prawdopodobnie są widoczne postępy. Ale obszar faktycznych kompetencji dydaktyczno-metodycznych, czyli prowadzenie kreatywnych zajęć, sprawnego zdalnego kontaktu z grupą, organizacji zajęć, jest niestety na znacznie niższym poziomie.

Oczywiście nie dotyczy to wszystkich. Są oddolne inicjatywy, jak Super Belfrzy czy Digitalni Nauczyciele, łączące zakręconych nauczycieli, którzy robią dobre rzeczy w internetowej edukacji. Jednak brak podejścia kreatywnego do prowadzenia zajęć zdalnych, korzystania z zasobów sieci, umiejętności zaszczepiania wiedzy uczniom, zresztą nie tylko u nauczycieli, ale także u wykładowców akademickich, jest powszechny. Jeśli tej kreatywności nie było w klasie na żywo, to tym bardziej nie będzie jej przez internet.

W pierwszym okresie lockdownu większość nauczycieli była kompletnie niedostępna. Ograniczali się do zadawania wysłanych przez e-mail prac domowych. W ten sposób trudno kogokolwiek zachęcić do nauki i pokazać, że zdobyta wiedza będzie potrzeba w życiu, a nie tylko do zaliczenia przedmiotu czy egzaminu. 

Czego najbardziej brakuje polskiej szkole, co ujawniła pandemia?

Brakowało i brakuje empatii. Podejścia relacyjnego. Edukacja w Polsce jest bardzo zhierarchizowana. Niestety nauczyciele zbyt często budowali swoją pozycję w klasie poprzez wątpliwy autorytet, tupnięcie, wrzask, czasem wręcz przemoc, strach. I to przeniosło się do szkoły zdalnej. Stąd te nakazywania włączenia kamerki, sprawdzania obecności czasem po kilka razy w ciągu lekcji. Nauczycielom brakuje kompetencji miękkich związanych z empatią oraz umiejętności dawania komunikatów zwrotnych. A także dbania o relacje. Tego brakuje nie tylko w nauce zdalnej, ale już na poziomie przygotowywania nauczyciela do zawodu.

Jesteśmy w trakcie – jako fundacja Mam Zasięg – robienia dużych badań dotyczących oceny relacji panujących w szkołach w Gdyni. Przebadaliśmy już prawie 5 tys. uczniów i oni jasno mówią, że potrzebują nauczycieli relacyjnych: takich, którzy przekażą im nie tylko wiedzę, ale także takich, do których będą mogli zwrócić się z pomocą, kiedy będą mieli problemy pozaszkolne. Niestety aż 15 proc. uczniów w Gdyni mówi, że w ogóle nie ma takiego nauczyciela, a bardzo by tego chcieli.

Na pierwszy rzut oka wydawało się, że uczniom do sprawnej szkoły najbardziej brakuje jednak sprzętu. Mimo że mija niemal rok od pierwszego lockdownu, wciąż powtarzają się historie o uczniach, którzy muszą pracować na smartfonach lub dzielić się jednym laptopem z kilkorgiem rodzeństwa. 

Tak, ten sprzęt jest rzeczywiście kluczowy, bo jak go nie ma w odpowiedniej ilości w podłączeniu do internetu, to dzieci są wykluczane z nauki. Oczywiście była tu pomoc MEN, samorządów, prywatnych firm, ale wiemy, że była to pomoc niewystarczająca. Badania pokazują, że ok. 15 proc. rodziców musiało kupić sprzęt lub dokupić internet.

Jednak sprzęt to jedno, a drugie to miejsce do nauki. Nasze badania pokazują, że uczniowie w ogóle nie potrafią uczyć się w domu. W większości przypadków oceniają, że nie jest to dobra przestrzeń do nauki. Nie czują się w niej komfortowo. Rozumiem to doskonale, bo sam dostaję szewskiej pasji, kiedy prowadzę zajęcia online, a w tyle przebiega moje dziecko. Uczniowie w większości przypadków uważają, że nauczanie i uczenie byłoby bardziej efektywne, lepiej przyswajaliby wiedzę w szkole. Bo w domu mieszają im się porządki. Są przyzwyczajeni, że w swoim pokoju odpoczywają, korzystają wprawdzie z internetu, ale nie do nauki, lecz rozrywki. Kiedy to się odwróciło, to trudno im się skupić. Młodzież potrzebuje powrotu do szkoły. Także ze względu na relacje z rówieśnikami, które przez naukę zdalną mocno się pogorszyły. Wprawdzie polepszyły się relacje z rodzicami, co jest ogromną korzyścią, ale kontakty z koleżankami i kolegami są równie ważne w ich rozwoju.

Uczniowie potrzebują też lekcji prowadzonych przez pasjonatów. Uczenia w taki sposób, który pokaże im praktyczny wpływ tej wiedzy na otoczenie. Wówczas mogliby mieć duży wpływ na to, jak lekcja przebiega – nauczyciel powinien być tylko mentorem, przewodnikiem. Dzięki takim lekcjom uczeń widziałby, że wiedza z zakresu chemii może rzeczywiście praktycznie pomóc np. sąsiadowi albo w rozwiązaniu problemu społecznego.

Jest pan rzeczywiście bardzo krytyczny. Co oczywiście jest zrozumiałe, bo faktycznie teleszkoła wymęczyła wszystkich. Ale czy ten nagły skok na głęboką wodę nie przyniósł nic dobrego?

Jest pozytyw edukacji zdalnej: nauczyciele, rodzice i młodzież często po raz pierwszy zobaczyli, że nowe technologie mogą być tak praktycznie pomocne w nauce. Jednak wszystko zależy od jakości tej nauki. Jeśli jest to nudny, bierny, jednokierunkowy odbiór, to niewiele z tego wynika. To nie jest cyfrowa szkoła. Jeśli zaś zajęcia są kreatywne, na wysokim poziomie merytorycznym, faktycznie wykorzystującym możliwości, jakie dają technologie, to efekty są o wiele lepsze. Ale to widać nie tylko w nowoczesnej cyfrowej edukacji. Przecież podobnie było z lekcjami szkolnymi, jakie wiosną nadawało TVP. Sam pomysł był naprawdę dobry. To wykonanie okazało się być dramatycznie złe.

Zresztą nawet w tym, co widzieliśmy, można wskazać skrajnie różne przykłady. Zły to zajęcia z WF-u, gdzie nauczycielka nie miała nawet na sobie dresu i ćwiczyła z butelką wody. Szkoda nawet myślami do tego wracać. Ale był też przykład dobry, np. lekcja muzyki prowadzona przez pracownika filharmonii, którzy przyniósł na zajęcia różne instrumenty. Opowiadał o nich z pasją i tak ciekawie, że sam mógłbym go słuchać jeszcze kilka godzin.

Jak realizujemy zajęcia zdalne za pośrednictwem telewizji, to na litość boską róbmy to na wysokim poziomie, przy użyciu specjalistów. A takich nie brakuje choćby wśród samych rodziców. Wielu z nich jest muzykami, chemikami, matematykami. Robią w życiu fajne rzeczy. Dlaczego nie zapraszać ich do takich programów czy po prostu zdalnych lekcji, aby opowiedzieli czym się zajmują i wytłumaczyli na swoim praktycznym przykładzie, że wiedza jest im potrzeba w pracy i życiu? Nauczyciel mógłby taką lekcję tylko odpowiednio moderować. Właśnie takie elastyczne, kreatywne podejście powinna w szkolnictwie budzić cyfryzacja. 

To wymagałoby zaangażowania rodziców i oddania pola przez nauczycieli...

I bardzo dobrze. Choć zdaję sobie sprawę, że byłoby to też problematyczne. Niestety cały czas centralnym punktem polskiej szkoły jest nauczyciel, a nie uczeń. Jeżeli chcemy mieć nowoczesną szkołę, to nauczyciel wreszcie powinien usunąć się w kąt i dać możliwość uczniom eksploracji tematów, prowadzenia przez nich zajęć, bycia współodpowiedzialnymi na edukację. To zwiększy zaangażowanie uczniów, podniesie ich podmiotowość, poczucie wpływu.

MEN najpierw jesienią z całą edukacją, a teraz z klasami 1-3 próbuje powrotu do stacjonarnej nauki. Obecnie wszystkie takie próby poddane są oczywiście temu, jak będzie się rozwijała sytuacja pandemiczna. Ale kiedyś nastąpi masowy powrót do szkół. Tylko czy powinniśmy faktycznie czekać na powrót do normalności? Całkiem pogrzebać aktualne doświadczenia z nauką zdalną? 

Po pierwsze – zaraz po powrocie do szkół – powinniśmy przepracować, przegadać z uczniami to, co wydarzyło się w ostatnim roku. Zrobić stop-klatkę, aby uczniowie mieli okazję opowiedzieć o tym, jaki to był dla nich czas. A nauczyciele mieliby okazję zobaczyć, którzy uczniowie byli wykluczeni – mowa przecież o dziesiątkach tysięcy uczniów spoza systemu edukacji. To z kolei dałoby im wiedzę, u kogo trzeba zniwelować różnice, bo te na pewno się pojawiły. Jeśli ktoś przed pandemią był dobrym uczniem, to raczej sobie poradził. Za to ci słabsi niekoniecznie byli tacy pilni. Co więcej, jest niestety spora obawa, że wielu dostawało pomoc rodziców, którzy stali za ich plecami i im podpowiadali. Dostawali więc lepsze oceny, mają teraz same piątki, ale co z tego, skoro tak naprawdę nic się za tym nie kryje.

Po drugie trzeba postawić na wspomniane relacje. Stworzyć w szkole do nich przestrzeń, aby uczniowie mogli liczyć na pomoc nauczycieli, mogli im zaufać.

Po trzecie trzeba uruchomić szkolenia dla nauczycieli w zakresie kreatywnego korzystania z zasobów sieci. Można tu wykorzystać usieciowanie nauczycieli. Przecież wśród nich jest wielu kreatywnych pasjonatów, którzy świetnie prowadzą zajęcia. Mogą oni podzielić się wiedzą z koleżankami i kolegami po fachu, zarazić innych tą pasją. Dobrze byłoby, aby nauczyciele uczyli się sami od siebie, wspierali zawodowo choćby w mniej lub bardziej formalnych grupach.

Czy takie zmiany rzeczywiście nastąpią? Nie jestem optymistą. Wokół edukacji zdalnej nie ma pozytywnego klimatu. Myślimy o niej jak o czymś, do czego zostaliśmy przymuszeni przez pandemię. Obawiam się więc, że pierwsze, co zrobią nauczyciele po powrocie do szkół, to zechcą o niej zapomnieć. Wymazać z pamięci komputery, kamerki i zooomy. Badania pokazują, że mieli oni przesyt ciągłego przebywania w sieci. Możliwe, że po powrocie do szkół od razu wrócą do klasycznych podręczników, a do internetu będą zaglądać tylko, gdy zajdzie taka konieczność.

fot. Sylwester Ciszek

dr Maciej Dębski – założyciel i lider Fundacji Dbam o Mój Z@sięg, socjolog problemów społecznych, pomysłodawca ogólnopolskich badań z zakresu fonoholizmu i problemu cyberprzemocy zrealizowanych wśród 22 tys. uczniów oraz 4 tys. nauczycieli. W 2016 r. wdrożył pierwszy w Europie eksperyment społeczny odcięcia 100 osób na 72 godziny od wszelkich urządzeń elektronicznych (telefonów komórkowych, tabletów, internetu, gier on-line, telewizji).