Rechot ucichł. Problemy zostały. Opowieść o polskim miasteczku, co nie chciało sieci 5G

Kraśnik był pierwszym miastem wolnym od COVID-19. To tu premier Morawiecki w środku kampanii wyborczej ogłosił odwrót wirusa. Rok temu lokalne władze uznały, że ma być też wolny od LGBT. Ale dopiero ogłoszenie wolności od 5G skończyło się tym, że Kraśnik stał się wolny jeszcze na jednym poziomie: anonimowości cichego miasteczka gdzieś na ścianie wschodniej. Gdy kurz opadł, miasto wciąż jest wolne. Od jakiejkolwiek pomocy.

Kraśnik. Rechot ucichł. Problemy zostały

50 minut od Lublina. 60 minut do Sandomierza. 80 minut do Zamościa. 120 minut do Rzeszowa. Niby wszędzie nie tak daleko, ale też nie za blisko. W takim otoczeniu leży 34-tysięczne miasteczko, o którym jeszcze do niedawna słyszała co najwyżej najbliższa okolica. Nie, żeby to była jakaś zapadła dziura. Ależ nie. Ale też nie jest tym, czym niedaleki Nałęczów, Kazimierz Dolny czy choćby Zwierzyniec, które rok w rok ściągają tłumy turystów. 

Ot taki sobie Kraśnik. 

Polska usłyszała o nim kilka tygodni temu, gdy jego radni postanowili zadbać o wolności mieszkańców. Najpierw nie skorzystali z okazji, aby wycofać się z uchwały piętnującej „ideologię LGBT”. Potem jeszcze uznali petycję koalicji „Polska Wolna od 5G” i postanowili miasto uwolnić od niebezpiecznej technologii.

– To jest coś absolutnie nowego i nie wiemy, jak będzie działało na nasze organizmy i na nasze dzieci – tłumaczył radny Jan Albiniak, którego mottem życiowym jest „Po pierwsze – nie szkodzić”.

By nie zaszkodzić on i 8 innych przedstawicieli mieszkańców przegłosowali zalecenia, by nie tylko nie pozwolić na inwestycje w 5G w mieście, ale także by w kraśnickich liceach zdemontować nadajniki wi-fi, a uczniom nakazać przełączenie komórek w tryb samolotowy. 

Polska jednak opiekuńczości radnych nie doceniła. 

Miasteczko dinozaur

To głosowanie przelało czarę goryczy. Paweł Kurek, miejski radny z ramienia Koalicji Obywatelskiej: – Może chcieli przykryć sprawę LGBT, ale kompromitacja stała się jeszcze większa. Sprawa 5G była swego rodzaju katalizatorem. Nastąpiła kumulacja wpadek i usłyszała o nas cała Polska. Różnego rodzaju uchwały anty-LGBT przyjęło w Polsce ponad sto samorządów, ale połączenie z anty-5G było chyba tylko w Kraśniku. 

Kraśnik zawładnął polskim internetem. Media społecznościowe zalała fala prześmiewczych memów, z których wynikało, że lubelskie miasteczko wypędziło Radom i Wąchock, stając się nową stolicą rodzimego ciemnogrodu. Miasto oblegały redakcje, wysłani na miejsce dziennikarze zdawali relacje z takim zacięciem, jakby odwiedzali średniowieczny skansen, w którym cudem odkryto życie. Niektórzy po spojrzeniu na mapę miasta dostrzegli wręcz, że jego kontur przypomina dinozaura. 

Nowocześni i nie bojący się postępu technologicznego internauci nabijali się, że w Kraśniku psy wychowane pod masztem 5G wyrastają na żubry, kobiety piorą ubrania w rzece, bo miasto jest strefą wolną od AGD, a duchowni w czasie egzorcyzmów nie wypędzają szatana, tylko fale 5G i wi-fi. Nic tylko przykryć całe miasto folią. 

Po medialnej burzy i reakcji ministerstwa cyfryzacji kraśniccy radni z petycji anty-5G się wycofali. Tyle że promieniowanie beki już się rozeszło.

– Katastrofa wizerunkowa, z jaką mamy teraz do czynienia, jest trochę jak katastrofa naturalna – komentował Wojciech Wilk, burmistrz Kraśnika. Czyli niczym powódź albo trzęsienie ziemi: niszczy i pozostawia zgliszcza. 

Miasteczko kiepski uczeń

– Tym, co zostanie po „fali wielkiej beki”, mało kto się już interesuje. Tak samo jak tym, z czym zmagamy się tu na co dzień – mówi Joanna, lat 28, która z dwa lata starszym mężem od urodzenia żyją w Kraśniku. Ona jest farmaceutką, on handlowcem w lubelskiej firmie oferującej części do samochodów. Naszą rozmowę kilkukrotnie przerywają głosy dobiegające z kołyski. Joanna dopiero co urodziła dziecko, ale nie w Kraśniku, tylko w Lublinie, bo, no cóż, jej rodzinne miasto nie jest najlepsze do rodzenia dzieci. Kiedy pytamy ją o uchwałę radnych, wzdycha i mówi, że nie były potrzebne. 

– Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz można się za nich wstydzić. Ale nie wiem, czy to, co się nie stało, potem nie wyrządzi nam większej krzywdy. Został obraz Kraśnika jako zacofanego zaścianka. A to niesprawiedliwe. Tak, wstydzę się za decyzje radnych, ale czy to naprawdę jest mój wstyd? Wstydzić się mogę tego, co sama zrobiłam, a jedyne przewinienie, jakie mam na sumieniu, to fakt, że tu urodziłam. Te żarty to nic innego, jak taka pełna wyższości pogarda – kobieta mówi z niechęcią o tym, jak traktuje się jej rodzinne miasto.

– Gdyby nauczyciel wyśmiewał publicznie ucznia za to, że ten czegoś nie rozumie, to te same telewizje, gazety i portale internetowe zrobiłby z tego temat o złym nauczycielu. My, w Kraśniku jesteśmy tym kiepskim uczniem. Potrzebujemy pomocy, a nie pogardliwego wskazywania palcem. Nie łudźmy się, że wyzywanie od gorszych i głupszych sprawi, że ktokolwiek cokolwiek zrozumie – podkreśla kobieta i dodaje, że owszem uśmiechała się, widząc memy, ale tak naprawdę było jej smutno. 

fot. Marek Szymaniak

– Nie jesteśmy tak zacofani, żeby bać się 5G. Wszyscy, jak wszędzie na świecie, korzystają tu z internetu, telefonów. Naprawdę nie rozumiem, przed czym chciano nas chronić, skoro nawet radni używają tej technologii, a ich sesje można oglądać w internecie – mówi Joanna. 

Michał, lat 37, wraz z żoną i kilkuletnim dzieckiem mieszkają w Kraśniku od urodzenia. Ona pracuje na miejscu, a on jak wielu mieszkańców miasta, codziennie dojeżdża do pracy do Lublina. Poświęca na to prawie dwie godzinny dziennie, ale nie narzeka. Mówi, że Kraśnik ceni za spokój, codzienny kontakt z rodziną i bliskość natury, bo miasto, a szczególnie jego dzielnica otoczona jest lasami. A i jeszcze blisko jest urokliwy Zalew Kraśnicki.

Zanim zaczniemy rozmawiać, Michał wyraźnie przypomina, że uchwała o strefach wolnych od ideologii LGBT była przegłosowana w maju 2019 roku. I wtedy niemal nikogo to nie ruszyło. Jego zdaniem było to typowe działanie polityczne na mobilizację elektoratu przed zbliżającymi się wyborami: najpierw parlamentarnymi, potem prezydenckimi. Opowiada, że matka jego dobrego kolegi jest bardzo religijna i regularnie chodzi do kościoła na kółka różańcowe. 

– Kilka miesięcy przed uchwałą zaczęły na nim pojawiać się osoby związane z lokalnymi politykami. Zaczęto straszyć wiernych, że osoby LGBT będą przychodzić do kościoła i zakłócać mszę, a dzieci będą uczone przez edukatorów seksualnych. Starsi nie do końca rozumieją, o co chodzi. Z nauki kościoła wiedzą, że homoseksualizm to grzech, więc są wdzięczni, że ich obroniono. To nic więcej niż cyniczne oszukiwanie ludzi i wykorzystywanie ich lęków w celach politycznych – mówi Michał i dodaje, że jego zdaniem nie było to przypadkowe zagranie.

 – Młodzi wyjeżdżają z tego miasta, na wybory chodzą głównie starsi, więc do nich kieruje się przekaz. Tylko nikt z radnych nie przewidział, że konsekwencje uchwały o LGBT mogą być tak poważne. Jednak i tak się z niej nie wycofają, bo wyszłoby, że zdradzili swoje ideały. Jeśli miasto straci przez pieniądze z Funduszy Norweskich, to będą mówić, że karze się ich za wolność słowa, a jak mimo to dostaną dotację, to będą triumfować, że wstali z kolan – dodaje.

Miasteczko przyjazne wybiórczo 

– Wystarczy wpisać w Google słowo „Kraśnik”, aby wyskoczyło kilka stron wyników o LGBT, 5G i wi-fi, więc inwestor wybierając miejsce pod fabrykę czy zakład, pewnie zastanowi się, czy obecność u nas mu nie zaszkodzi – opowiada mocno związany z Kraśnikiem Michał. Choć jest umysłem ścisłym, to interesuje się jego historią i śledzi bieżące wydarzenia. Twierdzi, że nie zabolało go to, jak szybko jego rodzinna miejscowość stała się miastem-memem: – Może zadziałała tu stara zasada Hollywood: „nie ważne jak mówią, byleby nazwy nie przekręcono”? Memy w końcu się znudzą. A jak ktoś jest wyśmiewany, to w końcu zyskuję pewną sympatię, bo jest nam go szkoda. Marketingowo to może być prezent, ale trzeba go umieć wykorzystać – dodaje.

Z kolei Karola, lat 32, zabolało to, że miejscy radni przyjmując uchwałę anty-LGBT i anty-5G, skompromitowali w Polsce, a nawet w Europie miasto, które kocha. Mieszka w nim z żoną i synkiem, pracuje w miejscowym urzędzie. 

fot. Marek Szymaniak

– Tu się urodziłem, żyję i pewnie umrę, dlatego wstyd mi za radnych. Osoby homoseksualne żyły i będą żyły w Kraśniku – mówi i opowiada, że kiedy rok temu rada miasta przyjmowała uchwałę, rozmawiał z jednym z radnych, którzy głosowali za jej przyjęciem. – Zapytałem go: po co to wszystko? Mówiłem, że radni nie powinni zajmować się takimi sprawami, pytałem czy widział chociaż jednego geja w Kraśniku? Odpowiedział, że nie i dlatego właśnie jest uchwała, aby ich nie było – wspomina mężczyzna. Na argument, że skoro chodzi co drugi dzień do kościoła, to powinien szanować godność drugiego człowieka, bo ani gej ani lesbijka nie jest od niego gorsza, radny tylko machnął ręką. – I takim właśnie jesteśmy „Przyjaznym Miastem” – gorzko kwituje mężczyzna. 

Mowa tu o projekcie „Kraśnik – przyjazne miasto”, którego realizacja może przynieść miastu nawet 40 mln złotych dofinansowania z Funduszy Norweskich. W jego ramach włodarze pytali mieszkańców, co trzeba zmienić w Kraśniku. Opracowany wspólnie projekt zajął 9. miejsce spośród 213 zgłoszonych i znalazł się wśród 54 miast, które trafiły do drugiego etapu programu „Rozwój Lokalny”. Dofinansowanie otrzyma zaledwie ok. 15 miast. Tyle że przez uchwałę o LGBT szanse Kraśnika dramatycznie stopniały. 

Mieszkańcy zniesmaczeni całą awanturą równie źle jak o radnych mówią jednak i o burmistrzu Kraśnika. – Przecież to polityk PO, były poseł tej partii i były wojewoda. Takie ma doświadczenie polityczne, a nic nie zrobi przeciwko radnym PiS, którzy najliczniej opowiedzieli się za uznaniem petycji anty-5G i stanowiskiem anty-LGBT. Wiesz, że on zawarł w Kraśniku i Powiecie Kraśnickim koalicję z PiS? To chyba jedyna koalicja PO-PiS w Polsce – z pewnym niesmakiem opowiada Karol. 

– Nie mam żalu do ludzi, że się z nas śmieją. Na medialne grillowanie sami sobie zasłużyliśmy, wybierając takie, a nie inne osoby do miejskiej rady – rozkłada ręce mężczyzna. I dodaje, że dziennikarze pokazali prawdę. – Gdyby nie media pewnie nikt by się nie dowiedział, w jaki sposób głosowano nad petycją anty-5G, a tak może mieszkańcy się obudzą i przestaną głosować na logo partii. Zaczną na ludzi, którzy zajmą się prawdziwymi problemami.

– Radni głosując przeciwko 5G, dali się oszukać i zmanipulować jakiejś osobie, która na radzie miasta powoływała się na badania, o których nikt nie słyszał. Podobno miała je w teczce, ale nikt nawet nie zapytał, co to za badania, kto je wykonał, jak je przeprowadzono. Historia normalnie jak z Tymińskim – dodaje gorzko Karol. 

Miasteczko poniżej średniej 

W ostatnich latach bezrobocie w Kraśniku i okolicach malało, podobnie jak w całym kraju. Ale i tak w zeszłym roku przekraczało 10 procent i było dwa razy wyższe niż w pobliskim Lublinie. Karol mówi, że w mieście po prostu nie ma dobrej pracy. Dlatego wiele osób decyduje się na codziennie dojazdy do Lublina, a nawet Gościeradowa, gdzie działa duża fabryka drzwi. Na miejscu największym pracodawcą jest fabryka łożysk. Owszem zatrudnia. Tyle że płaci słabo.

Michał sam kilka lat temu pracował i wciąż ma wielu przyjaciół z fabryki. Jaką tam robią karierę? – Taką za trzy tysiące złotych na rękę i to już ze wszystkimi dodatkami i wysługą lat. Niedawno jeden z kumpli odszedł do firmy wywożącej nieczystości i na start dostał prawie tysiąc złotych więcej – mówi mężczyzna. 

Jednak przeciętny mieszkaniec Kraśnika nie ma tyle szczęścia. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego średnie zarobki w powiecie w zeszłym roku wynosiły 3961 złotych brutto. Przy umowie o pracę oznacza to 2880 złotych do ręki, czyli niemal o jedną czwartą mniej niż przeciętnie w całym kraju.

Lekarstwo na to jest jedno: mieszkańcy, szczególnie ci młodzi, uciekają. Do wyjazdów z Kraśnika młodych zmusza znana litania kłopotów, na której szczycie jest brak mieszkań. W latach 30. XX wieku, kiedy w Kraśniku Fabrycznym powstała fabryka amunicji (dziś to wspomniana fabryka łożysk), wokół niej wybudowano kilkadziesiąt budynków mieszkalnych, szkołę, szpital, a nawet kino. Ale to było niemal sto lat temu.

– Dziś buduje się niewiele, a powstające mieszkania nie są na kieszeń zwykłych pracowników – mówi Michał. Gdy w 2014 roku kupował z żoną mieszkanie, płacił za metr ok. dwa tysiące złotych. – Teraz ceny w ogłoszeniach są dwa razy wyższe, w nowym budownictwie nie dziwią stawki pięć tysięcy złotych za metr. Przy tutejszych zarobkach to dla wielu nierealna cena – dodaje. 

fot. Marek Szymaniak

Rzeczywiście między 2017 a 2019 rokiem w Kraśniku przybyło łącznie tylko 120 mieszkań. To tak jakby postawiono trzy 6-piętrowe bloki. W tym samym czasie w Lublinie oddano ich do użytku blisko 8 tysięcy. Owszem, to 10 razy większe miasto, ale i tak różnica inwestycji jest kolosalna. Jak bardzo – pokazują dane o mieszkaniach na tysiąc mieszkańców. W Kraśniku w 2017 roku oddano 0,6 mieszkania na tysiąc mieszkańców. Rok później 1,6, a w 2019 – 1,3. Dla porównania w Lublinie wskaźnik ten wynosił odpowiednio: 8 w 2017, 8,5 w 2018 i 6,9 w 2019. 

Miasteczko nie dla dzieci

– Mało mieszkań? Kraśnik nawet porządnej porodówki nie ma – wzdycha Joanna, która niedawno na okres porodu przeprowadziła się na kilka miesięcy do Lublina. – Nie miałam wyjścia. Termin porodu mi się zbliżał, a w tym samym czasie kraśnickiej porodówce zaczęła grozić likwidacja.

Joanna wraz z mężem mieszka w Kraśniku Starym. Miejscowa porodówka mieści się zaś w Kraśniku Fabrycznym. – Na początku ciąży zdecydowałam, że będę rodzić w Kraśniku. Myśl nawet o kilku kilometrach do szpitala mnie stresowała, bo kiedy poród się zacznie, to najlepiej być jak najszybciej pod opieką lekarzy – wspomina kobieta. Więc kiedy pod koniec maja miasto obiegła informacja, że kraśnicka porodówka idzie do likwidacji, kobieta przestraszyła się i wyprowadziła na ostatnie tygodnie ciąży.

– Wciąż mieszkamy w Lublinie, mąż i tak tu pracuje, więc teraz wahamy się, czy w ogóle wracać do Kraśnika. Płacę przecież takie same podatki, jak ktoś w Lublinie, więc powinnam mieć taki sam dostęp do szpitala, lekarzy – wzdycha Joanna. 

Decyzję o likwidacji porodówki podjęli powiatowi radni, zatwierdzając plan naprawczy szpitala zmagającego się z rosnącym zadłużeniem. Głównym założeniem planu było zamknięcie oddziału ginekologiczno-położniczo-noworodkowego. Oznaczało to, że kobiety rodzące dotąd w Kraśniku będą musiały rodzić w okolicznych miejscowościach: Lublinie, dużo mniejszym Janowie Lubelskim czy nawet w malutkich, ledwie sześciotysięcznych Bełżycach.

Kraśniczanie zbulwersowali się. Zebrano blisko trzy tysiące podpisów pod petycją za utrzymaniem oddziału. – W przypadku jego likwidacji niektórym kobietom przyjdzie rodzić na przystankach albo w busach do Lublina. Kto odpowie za nieudzielenie natychmiastowej pomocy rodzącej albo nawet ewentualną śmierć dziecka lub matki? – pytała jedna z osób komentujących artykuł w lokalnej prasie. 

Swój apel wystosowały też pracujące na oddziale położne, co więcej przyszły bronić porodówki na sesji rady. Jedna z nich w swoim wystąpieniu mówiła, że niedopuszczalne jest, aby w powiecie, gdzie mieszka ponad 100 tysięcy osób, nie było oddziału poświęconego kobietom.

– Czy radni będą mieli odwagę spojrzeć w oczy kobietom, które na nie głosowały? Z dumą będą przekazywać wiadomość o likwidacji oddziału swoim żonom, matkom i córkom, sąsiadkom i znajomym? Czy wiecie panowie co oznacza przedwczesne odklejenie łożyska? To nagły stan, kiedy dziecko w macicy nie otrzymuje powietrza. A jak długo człowiek jest w stanie przeżyć bez dostępu powietrza? To stan nagły, więc nieprzewidywalny, najczęściej zdarza się w domu ciężarnej. Wymaga natychmiastowej interwencji, aby cesarskim cięciem wydobyć dziecko. By się nie udusiło. Jak w tak krótkim czasie można dowieźć pacjentkę do Lublina czy Janowa Lubelskiego? Miałam w swoim życiu kilka takich przypadków i wiem, że dziecko takiego transportu by nie przeżyło – mówiła.

Mimo sprzeciwów i tak plan naprawczy, czyli de facto usuwający porodówkę, został przyjęty. Dopiero kiedy o sprawie zrobiło się głośno, w lubelskim Urzędzie Marszałkowskim pilnie zwołano konferencję prasową z udziałem marszałka Jarosława Stawiarskiego, starosty kraśnickiego Andrzeja Rolli (obaj z PiS) i Piotra Krawca, zastępcy dyrektora SP ZOZ w Kraśniku. Na spotkaniu z dziennikarzami poinformowali oni, że porodówka zostaje. – Oddział położniczo-ginekologiczny będzie dalej istniał i funkcjonował w szpitalu w Kraśniku – obiecywał w czerwcu Jarosław Stawarski, marszałek pochodzący z Kraśnika.

Tyle że formalnie uchwalony program naprawczy zakładający skasowanie porodówki wciąż obowiązuje. Mimo że w Kraśniku rodzi się coraz mniej dzieci, to mieszkańcy nie mają wątpliwości, że oddział jest potrzebny. Potwierdzają to niedawne wydarzenia. W środku nocy mieszkanka Kraśnika w bliźniaczej ciąży nagle przedwcześnie zaczęła rodzić. Sytuacja była naprawdę niebezpieczna, dzieci urodziły się w ledwie godzinę po przyjęciu pacjentki na oddział. Na dojazd do Lublina nie było szans. 

Miasteczko depopulacji

Wcale nie trzeba tu „ideologii LGBT”, która „niszczy polskie rodziny” czy „niebezpiecznej technologii 5G” prowadzącej do „depopulacji narodu polskiego”. Miasto i tak wymiera.

Najbardziej bezlitośnie pokazują to dane GUS. W 1998 roku miasto zamieszkiwało 37 836 osób. W minionym roku było to już 34 230. Oznacza to, że w nieco ponad dwie dekady liczba mieszkańców skurczyła się o blisko 10 procent. 

Zmienia się też jego struktura wiekowa miasta. Od 2012 roku liczba osób w wieku produkcyjnym zmniejszyła się o ponad 2,5 tysiąca. W tym sam czasie o prawie dwa tysiące osób powiększa się grupa mieszkańców już nieaktywnych zawodowo. Kolejni mieszkańcy opowiadają to samo: Kraśnik jest miastem emerytów. Starzeje się i umiera. 

Zresztą nie on jeden. Takich miasteczek jak on są dziesiątki. Po reformie administracyjnej byliśmy zapatrzeni na Warszawę i kilka dużych miast, a w tym czasie ludzie masowo zaczęli uciekać z małych miejscowości. Do metropolii, potem do Unii, gdy otworzyły się granice. 

Efekt jest dramatyczny. Trzy czwarte miast w Polsce ma ujemny bilans migracyjny. W roku 2018, w stosunku do 2017, spadła liczba ludności w 705 na 913 miast, w tym 31 spośród 39 miast co najmniej 100-tysięcznych. Dodatkowo miasta i miasteczka Mazur, Podlasia, Pomorza Środkowego, Lubelszczyzny i Sudetów zaczęły tracić swoich żywicieli, czyli lokalne zakłady przemysłowe. Dotacje unijne zamiast na inwestycje w rozwój szły co najwyżej w rewitalizację rynków, też zresztą często nietrafione. Kasowano do nich kolejne połączenia PKS. Szpitale i przychodnie nie mogą znaleźć lekarzy chętnych, by tam pracować. Szkoły mają problem ze znalezieniem nowych, młodych kadr nauczycielskich. 

I jak w soczewce widać te wszystkie bolączki w mieście, co bało się sieci 5G. W rankingu zamożności samorządów znalazł się na 267. miejscu wśród miast powiatowych. To trzecie miejsce od końca i najgorsze od dekady, kiedy Kraśnik był 216. Może gdyby miasto było bogatsze, to nie dochodziłoby w nim do sytuacji, gdzie trzeba burzyć zabytkowy budynek kina, bo jego remont jest za drogi. – Na szczęście mamy jeszcze kino Metalowiec, ale na randki mąż zabiera mnie do Lublina, bo w Kraśniku nie ma dobrych restauracji – mówi Joanna. 

Kraśnik więc sieci 5G nie bardzo ma się co bać. Nikt i tak nie palił się, by inwestować tam w nowe technologie. 

Miasteczko po memach 

Radny Kurek jest jednak pełen optymizmu. Uważa, że moment gdy jego miasteczko stało się narodowym pośmiewiskiem, to takie dno, z którego można się już tylko odbić.

– Każdy popełnia błędy, sztuka się na nich uczyć – mówi. – To, że radni musieli wycofać się z tej uchwały, postawiło ich w niezręcznej sytuacji. Liczę, że jeśli kiedyś ktoś przyniesie im petycję o strefie wolnej od AGD, to przynajmniej rozszyfrują skrót i będą analizować, nad czym głosują. Przepraszam za sarkazm, ale zarówno radni, jak i polityczni decydenci powinni być bardziej racjonalni – dodaje.

Radny nawiązuje tu do sytuacji z maja 2019 roku. Rada Powiatu w Kraśniku obradowała wtedy nad stanowiskiem „Powiat Kraśnicki wolny od ideologii LGBT”. Kiedy radni poprosili wnioskodawcę Romana Bijaka z PiS o rozwinięcie skrótu LGBT, ten zakłopotany wydukał: – Lesbijki, geje, takie tam bio coś tam. Po chwili dodał: biseksualni oraz transpłciowi. 

Mimo kuriozalności całej sytuacji rada przyjęła stanowisko bez głosów sprzeciwu. Szkodliwości 5G też nikt specjalnie nie drążył.

Zdaniem Kurka rada miasta powinna skupić się na realnych problemach, które dotyczą mieszkańców. – Choćby tym, że grozi nam kilkusetprocentowy wzrost opłat za wywóz odpadów. Jeśli śmieci i inne opłaty komunalne będą droższe, wzrosną koszty życia, koszty prowadzenia biznesów, więc kolejne osoby mogą podjąć decyzję, by nie wiązać swojej przyszłości z miastem – mówi radny i dodaje: – Wstydliwe rzeczy są niewygodne, ale trzeba o nich mówić, aby w przyszłości radni głosujący za ustawą anty-LGBT czy anty-5G nie narażali mieszkańców i miasta na straty wizerunkowe i ekonomiczne. Te są pewne, tylko nie wiadomo jeszcze w jak dużej skali.

Burmistrz Kraśnika Wojciech Wilk przez gorące tygodnie beki z Kraśnika podkreślał, że nie był za uchwałami, odcinał się od rady i dosyć bezradnie rozkładał ręce. Dziś równie bezradnie przyznaje, że istnieje zagrożenie utraty szansy na środki z Funduszy Norweskich. Ale oczywiście dla ratowania wizerunku miasta chce wypracować z radnymi kompromis w sprawie uchwały LGBT. 

– Radni twierdzą, że nie przyjmowali uchwały w intencji szykanowania kogokolwiek. Dla radnych krytyka, która spadła na nich, ale także na mieszkańców, jest nie do końca zrozumiała. Radni na niedawnej sesji podkreślali swój szacunek do osób LGBT. Uważam, że jest pole do dyskusji i będziemy musieli podjąć kolejną rozmowę na ten temat
– zapowiada burmistrz i dodaje, że oczekuje od radnych współpracy.

– Wszystkim nam zależy na dobru miasta. Na tym, by było dobrze postrzegane. Przed nami dużo pracy, aby pokazać, że Kraśnik to przyjazne miasto, bez uprzedzeń wobec kogokolwiek – zapewnia burmistrz.

Do miasta na kolejne obrady rady przyjechała delegacja urzędników z ministerstwa Cyfryzacji i Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Radni z walki z 5G się wycofali. Od ideologii LGBT wciąż jednak wolą być wolni.