Pracownik, czyli zasób firmy Amazon. Optymalizuje się go, nadzoruje i poddaje nieustannej ewaluacji

Wielkie magazyny Amazona stały się symbolem wszystkiego, co najgorsze w pracy czasów cyfryzacji, Niemal takim, jakim w XIX wieku były włókiennicze fabryki. Ale nie dlatego, że zmuszają pracowników do pracy fizycznej ponad siły. Wręcz przeciwnie: jak opisuje Heike Geissler, zamęczają poczuciem bezsensowności wykonywanych zadań. - Korzystają z robotyzacji, ale nie do tego, żeby pracownikowi się lżej pracowało. Tylko po to, by pracownika bardziej kontrolować - ocenia Rafał Woś.

28.08.2020 05.38
Pracownik, czyli zasób firmy Amazon

Rutyna. Te same czynności powtarzane dzień po dniu. Zmiana po zmianie. Paczka po paczce. Praca tak nużąca, że zdaje się wypełniać nie tylko 8 przepisowych godzin między jednym odbiciem karty a drugim, ale cały dzień. Praca, która zajmuje całą życiową przestrzeń. Sprawia, że świat kurczy się do rozmiarów mieszkania, w którym można się szybko przespać; tramwaju, który dowozi do pracy; własnego niewielkiego stanowiska w ogromnej hali.

„Praca sezonowa. Miesiąc w Amazonie” Heike Geissler to opowieść prosto z trzewi imperium Jeffa Bezosa - miejsca, które wszystkie nasze zlecenia na komiksy, t-shirty, kolorowe plakaty mieli i przekazuje dalej. Opowieść inna niż te snute przez dziennikarzy na podstawie raportów, rozmów czy zeznań świadków, bo dogłębnie osobista. Przypomina intymny pamiętnik, poufny list pisany od siebie z teraźniejszości do siebie z przeszłości. Nie ma w niej kompleksowych analiz skomplikowanego systemu zależności, które odpowiadają za to, jak pracuje się w ogromnej korporacji, nie ma spisu postulatów, które mogliby na sztandarach nieść jej przeciwnicy. Jest coś bardziej subtelnego. Opis beznadziejnie powtarzalnej pracy, męczącego życia pełnego rutyny, sprzecznych wymagań, niejasnego sposobu rozliczania z nich i bezsensownych czynności, które mają tylko udowodnić wartość pracownika. 

Geissler nie wylicza po prostu problemów nękających pracowników sezonowych zatrudnianych przez najbogatszego człowieka świata. Ona scena po scenie opowiada o absurdach i uciążliwościach, których doznała, gdy była tam zatrudniona. Takich jak ten, gdy kazano jej zamiatać ogromną halę, bo chwilowo nie było dla niej innej pracy. Nikogo nie interesowało później nawet, który jej fragment sprzątnęła, gdzie skończyła, gdzie zaczęła. Lub ten, gdy przełożony codziennie w trakcie zmiany przedstawiał jej ewaluację robioną na podstawie amazonowych wymagań.

- W zakresie small na poziomie zmiany, w zakresie medium drastycznie poniżej, w zakresie large także poniżej zmiany. Musisz to poprawić. Przecież nie jesteś tu nowa. 
- Na innej zmianie byłam dobra - odpowiada pani.
- Inną zmianę mam gdzieś. - Zabiera kartki i odchodzi.
- Ale ja w ogóle nie miałam towarów z zakresu medium! - woła pani. 
- Mimo to byłaś poniżej średniej zmiany.

Z jej historii wyłania się obraz pracownika magazynowego jako bezimiennego zasobu firmy Amazon, którego pracę należy optymalizować, nadzorować i poddawać nieustannej ewaluacji. O ewaluacji pracodawcy przez pracowników oczywiście nie ma tu mowy. To nie jest miejsce wolności, równości czy braterstwa, to miejsce pracy. Człowiekiem można sobie być po godzinach.

„Praca Sezonowa. Miesiąc w Amazonie”, Wydawnictwo Czarne, Warszawa 2020.
Książka dostępna w wersji papierowej i jako e-book. 

O tym, dlaczego Amazon stał się symbolem najgorszego pracodawcy wśród technologicznych wielkich graczy, a czym Big Techy różnią się od XIX-wiecznych fabryk, rozmawiamy z publicystą Rafałem Wosiem. 

Książka „Praca Sezonowa. Miesiąc w Amazonie” to kolejny głos mówiący o warunkach pracy w Amazonie. Warunkach, które oględnie mówiąc budzą kontrowersje, choć przecież nie jest tak, że Amazon zatrudnia do jakiejś szczególnie ciężkiej i wymagającej pracy na tle innych firm czy fabryk. Czemu więc właśnie Amazon zmaga się teraz z takim kryzysem wizerunkowym pod tym względem?

Rafał Woś*: Amazon jest firmą, o której dużo wiemy, bo jest ogromna, działa globalnie i należy do najbogatszego człowieka świata. To sprawia, że dużo łatwiej jest pisać o Amazonie niż o jakiejś mniejszej firmie xyz. Nie znaczy to jednak, że Amazon jest wyjątkowy. To firma, która działa na rynkach kapitalistycznych, gdzie pracownikowi zawsze jest trudno. Stopień wyzysku zależy od momentu, koniunktury, miejsca, otoczenia legislacyjnego czy klimatu politycznego, ale co do zasady jest to wybór pomiędzy trudnymi albo bardzo trudnymi warunkami pracy.

Ja te opowieści o Amazonie traktuję jak soczewkę, przez którą można obserwować położenie pracownika. Zwłaszcza pracownika na specyficznym rynku pracy, który stworzyli nowi globalni giganci technologiczni. Z jednej strony jak Uber czy Amazon wykorzystują wszystkie zdobycze technologiczne do tego, by podbijać rynek poprzez eliminowanie z gry konkurentów. Z drugiej korzystają z robotyzacji, ale nie do tego, żeby pracownikowi się lżej pracowało, ale do tego, by pracownika na przykład bardziej kontrolować. To właśnie sprawia, że Amazon i warunki pracy w jego magazynach budzą tyle uwag. 

Ale chyba nie każda robotyzacja jest z gruntu zła? Sam Amazon chwali się, że wprowadził roboty, które odciążają pracowników, przewożąc paczki w wielkich halach magazynowych. To brzmi jak realna pomoc.  

Maszyna, która ma ułatwić pracę, jest z pozoru czymś dobrym. Jest więc taki sposób mówienia o robotyzacji jako o czymś absolutnie korzystnym. Bo przecież musimy iść do przodu, a przy tym sprawiamy, że praca jest lżejsza. Ale trzeba pamiętać o kontekście tego, po co te rozwiązania są w tych firmach wprowadzane. I tu zaczyna się robić bardziej skomplikowanie.

Z tego, co wiemy z rozmów z ludźmi z Amazona lub relacji, takich jak książka Heike Geissle, zbyt duża para idzie w inwestycje, które tylko pozornie mają pomagać pracownikowi. Tak naprawdę sprawiają, że będzie on w łatwiejszy sposób kontrolowalny albo nie będzie mógł się tak łatwo komunikować z innymi pracownikami firm. Przez co nie będą się mogły wykształcić relacje solidarności pracowej i pogłębi się osamotnienie pracownika. 

Ja jednak cały czas broniłabym pewnych działań takich firm. Oczywiste jest, że zależy im na jak największej skuteczności i chcą, by pracownicy pracowali możliwie najefektywniej, ale równolegle przecież stwarzają do tego nie najgorsze warunki. Są wręcz opiekuńcze chocby zapewniając pracownikom bezpłatny dojazd do pracy.

Wiele firm, także w Polsce, lubi się chwalić tym, że dowozi do pracy swoich pracowników wynajętymi busami. Taki bus zwozi z okolicznych wiosek ludzi do pracy w specjalnej strefie ekonomicznej, gdzieś pod Wrocławiem albo pod Poznaniem. Firma mówi: „proszę bardzo, jesteśmy bardzo dobrzy dla naszych pracowników, bo nie muszą sami dojeżdżać ani nie muszą wydawać pieniędzy na bilet autobusowy”.

Druga strona medalu jest jednak taka, że dzięki temu firma nie musi brać pracowników z obszaru większego miasta, którzy mają większe oczekiwania. Wie, że w powiecie, który jest 120 km dalej, jest wyższe bezrobocie, że tam są ludzie, którzy przyjmą dużo niższą stawkę za pracę. Dzięki busom ten pracownik będzie na czas dostarczony.

Związane z tym jest też to, że ludzie zmęczeni po pracy wsiądą do autobusu i przejadą jeszcze półtorej, dwie godziny. Nie będą mieli już ochoty z perspektywy pracodawcy „spiskować”. Zastanawiać się, jak wymóc lepsze warunki pracy, tylko będą myśleć o tym, by jak najszybciej dotrzeć do domu. To powoduje takie rozlewanie się pracy. Z 8-godzinnej dniówki robi się z dojazdem nawet ponad 10. To oznacza, że nie ma już jak utrzymać systemu trzy razy osiem. Osiem godzin na pracę, osiem na wypoczynek, osiem na sen. Pozorne propracownicze ułatwienie ma więc niekoniecznie tylko pozytywne konsekwencje.

Inny przykład: słyszałem od ludzi pracujących w Polsce w Amazonie, że nowe bardziej zautomatyzowane systemy wyjmowania towarów z półek sprawiają, że pozornie ze względów bezpieczeństwa pracownik jest oddzielony rodzajem klatki od półek, żeby nic go nie przygniotło, nic mu się nie stało. Ale on tam siedzi sam. Wchodzi do klatki, operuje maszyną, ściąga towary i przekazuje je dalej. Człowiek, który tam siedzi, jest oddzielony od innych pracowników również fizycznie. Amazon oczywiście nie jest jedynym, który sięga po takie pomysły, ale jest w awangardzie. Rozwiązania, które takie firmy jak Amazon wprowadzają w życie, za dwa, trzy lata staną się normą. Dlatego warto mu się przyglądać, bo to on wyznacza trendy. 

Z tej perspektywy to każde rozwiązanie technologiczne jest albo śledzeniem, albo utrudnianiem komunikacji. Ale jeśli spojrzeć z perspektywy mieszkańca małego miasteczka z dużym bezrobociem, to jednak dla niego zyskiem jest posiadanie pracy i dowóz. 

Wracamy tutaj do tego, o czym mówiłem od początku. Pracownikowi na rynku pracy w kapitalizmie w ogóle jest trudniej niż temu, który go zatrudnia, który ma kapitał. To pracownik musi swoją pracę sprzedać, żeby przeżyć. Tylko jeśli ma inne źródła utrzymania - jest rentierem albo otrzymuje państwowy dochód podstawowy - jego pozycja się zwiększa. 

Co więcej mówimy tu o pracownikach, których umiejętności są dosyć łatwo zastępowalne i których jest dużo. 

Zawsze można powiedzieć, że lepsza jakaś praca niż żadna. Można próbować jej bronić zarówno w sytuacji, gdy płaca wynosi 3,5 zł za godzinę, jak i wtedy, gdy wynosi 300 zł za godzinę. Gry rozmawiam z ludźmi z takich miejsc, jak Amazon, mówią, że wielu pracowników na początku jest zadowolonych. Przychodzą często z miejsc, w których pracowało się ciężko fizycznie, w trudnych warunkach. Polski rynek pracy, zwłaszcza pracy fizycznej, niewymagającej bardzo wysokich kompetencji, to rynek pracy bardzo ciężkiej, wręcz wyniszczającej.

W porównaniu z nią praca w suchej hali, gdzie nie pada na głowę, nie jest zimno lub nie praży słońce, jest oczywiście lepsza. W pierwszej chwili pracownicy są więc zadowoleni. Potem jednak pojawiają się rysy na pięknym obliczu Amazona. Perspektywa się trochę zaczyna zmieniać, kiedy ludzie próbują się emancypować jako pracownicy, rozprostować kark. To są momenty, w których pracownik chce się na coś poskarżyć lub czegoś domagać. Amazon bardzo zdecydowanie przeciwstawia się wszelkim formom tworzenia organizacji pracowniczych. Poza takimi jak żółte związki, czyli związki fasadowe, które nie tyle działają na korzyść pracownika, co są w pełni podporządkowane pracodawcy. 

Na to, że pracownicy mogą mieć własne zdanie i propozycje zmian, Amazon - i wiele innych firm - przygotowany nie jest. To się nie mieści w ich modelu biznesowym. Nie mieści się też to w głowach menadżerów w centrali i tych, którzy zostali wynajęci przez firmę do obsługi rynków w Polsce czy innym miejscu.

No dobrze czyli atomizacja pracowników w miejscu pracy nie pozwala im się jednoczyć, a sam Amazon, że ujmę to łagodnie, nie sprzyja organizacjom propracowniczym. Ale są przecież dzieci innych Big Techów, czyli media społecznościowe, w których coraz częściej dyskutuje się na temat pracy, także w Amazonie, i ewentualnych nadużyć z nią związanych. Czy to nie może być dla pracowników miejsce do współdziałania?

Media społecznościowe są rzeczywiście jakimś forum, w którym można się organizować. Tyle że to zawsze bardziej nadzieja niż realny fakt. Gdy się upowszechniały, ruch pracowniczy był pełen nadziei na wykorzystanie tej technologii na rzecz pracownika - w formie jakiejś aplikacji, która będzie umożliwiać komunikowanie się w związku, ułatwiać zapisanie się do niego, popularyzować wiedzę o prawie pracy. Tyle że można media społecznościowe wykorzystać też do przeładowania ludzi pracą. 

To dotyczy nie tyle Amazona, ile innych firm, które teraz ćwiczą się w pracy zdalnej w czasie pandemii. Coraz więcej pracowników doświadcza sytuacji, gdy ta praca właśnie dlatego, że jest wykonywana zdalnie z domu, zaczyna się rozlewać i przejmować cały dzień. 

Jeśli wymiana informacji w organizacji odbywa się za pomocą któregoś z komunikatorów, to oczekiwane jest, że każdy w organizacji będzie go miał i w każdej chwili będzie gotów odpowiedzieć na wiadomości. W taki sposób technologie i media społecznościowe działają antypracowniczo. Sprawienie, by praca zdalna nas zupełnie nie przygniotła, wydaje mi się jednym z większych wyzwań dla rynku pracy. 

Ale wracając do kwestii pomocy mediów społecznościowych w samoorganizacji pracowniczej. Szczerze mówiąc, mało znam takich historii, w których pracownicy próbowali się zjednoczyć właśnie dzięki portalom społecznościowym. Za to historie, które znam, to historie spotkań fizycznych. Same media społecznościowe nie gwarantują tego poczucia wspólnej sprawy, są łatwe do infiltracji. Jedna czy dwie osoby w grupie kilkunasto- lub kilkudziesięcioosobowej może, jeśli chce, rozwalić komunikację, odwracając uwagę i piętrząc trudności. Łatwiej jest takie osoby spacyfikować podczas spotkania oko w oko.

Być może odtrutką na rozlewanie się pracy byłby właśnie większy nadzór pracodawcy nad jej ramami?

Teoretycznie można sobie to wyobrazić. W praktyce jednak, z tego, co słyszę od ludzi, to raczej tak nie działa. Słyszałem o firmie (nie była to polska firma ani międzynarodowa korporacja, ale raczej coś w stylu ekonomii społecznej), która w odpowiedzi na COVID-19 zwiększyła liczbę urlopów w trosce o work-life balance. Ale to tylko jedna taka historia, jeden mały kolorowy kwiatuszek na śniegu. Dziesiątki innych, które znam, to opowieści o tym, że ludzie pracują więcej, dłużej, częściej, bo siedzą w domu. I jeszcze się cieszą, że oszczędzą czas na dojazdach. Zwiększyło się oczekiwanie pracodawcy i za bardzo nie można nawet do toalety wyjść, bo oczekuje się, że pracownik jest cały czas online.

Oczywiście mozna by na każdy z tych problemów znaleźć odtrutkę. Automatyzacja nie jest zła, ale zawsze jest pytanie, w czyim interesie jest ona wprowadzana. To jest takie pierwotne marksistowskie pytanie, kto jest właścicielem środków produkcji i w czyim interesie są wprowadzane zmiany. Wszystko zależy od tego, do kogo będzie trafiał zysk, który powstanie z większej liczby robotów. Jeśli on trafi do nielicznych prywatnych rąk, to trudniej sobie wyobrazić, że będzie reinwestowany w inwestycje społeczne, żeby osłonić ludzi przed negatywnymi skutkami takiej robotyzacji. 

No tak, ale firma wprowadzająca innowacje zwykle robi to, żeby coś zyskać. To raczej naturalny proces i ciężko ją za to krytykować.

Pytanie brzmi, co to znaczy, że firma chce zyskać i kto zyskuje, gdy firma zyskuje. Gdy mamy firmę, która należy do konkretnych osób, to jeśli zyska firma, oni zyskają i ewentualnie zyskiem podzielą się ze swoimi pracownikami. Ale niekoniecznie, to zależy od ich dobrej woli. Jednak gdy mamy spółkę pracowniczą, w której wszyscy mamy udziały, to gdy firma zyskuje, zyskują wszyscy. Mamy przewagę pierwszych firm, ponieważ w polskiej gospodarce po tych 30 latach zapanowało przekonanie, że tylko prywatna własność, najlepiej indywidualna, jest dobra. Wtedy mówiąc, że firma zyskuje, mamy de facto na myśli, że zyskują ci nieliczni posiadacze kapitału. 

Ale przecież firmy technologiczne to nie XIX-wieczne fabryki. One miały być inne, doceniać pracownika, przynieść nową jakość. Naprawdę nic z tej narracji nie zostało?

Ja bym powiedział wręcz, że to, co się stało, przerosło nasze najbardziej pesymistyczne oczekiwania. Amazon nie jest analogiczny do wielkich firm XIX-wiecznych, jest dużo skuteczniejszą maszynką do wyzyskiwania ludzi. Andrew Carnegie, założyciel wielkiej firmy stalowej, lub John Pierpont Morgan, ten od banku J.P. Morgan, byli ludźmi bajecznie bogatymi. Ale jeśli zestawimy ich fortuny z fortuną Bezosa i porównamy je z płacami szeregowych pracowników ich firm, to te różnice są mniejsze. Taki poziom akumulacji kapitału w indywidualnych rękach to relacje w najnowszej historii nienotowane. W tym sensie jest nawet gorzej. 

Do pewnego stopnia można oczywiście argumentować, że pełna równość utrudniałaby działalność gospodarczą. Trudno byłoby na przykład zbierać pieniądze na inwestycje, bo niektórzy muszą podejmować bardziej ryzykowne działania, które przynoszą postęp na jakiś polach. Ale przecież jesteśmy lata świetlne dalej. Ten poziom akumulacji kapitału, który osiągnął Bezos, jest czymś niewyobrażalnym. To jest wręcz kontrproduktywne dla gospodarki.

System jest tak ustawiony, żeby wysysał jak najwięcej z pracowników i z konkurencji. Amazon to nie tylko kwestia przepracowanych ludzi, ale także rewolucja rozwalająca modele biznesowe większej części handlu detalicznego na świecie. Amazon zastępując sklepy, sklepiki, hurtownie, wyrzucił z siodła bardzo wiele biznesów. Jest jak hipermarket, który się pojawia i wypala okoliczne sklepiki.

Inni robią to samo. Google i Facebook na szeroko rozumianym rynku medialnym, Uber, Bolt czy Uber Eats na rynku transportowym. Jest kilku megadużych graczy światowych, jak np. Apple, który co roku chwali się setkami miliardów dolarów leżących u niego na koncie. Nie wypłaca tego akcjonariuszom, trochę zaczął z tego skupować własne akcje. Ale te pieniądze głównie leżą, bo nie ma za bardzo w co inwestować. Patrzy, czy ktoś nie wyrasta mu ponad głowę i za chwilę nie rzuci mu wyzwania, wtedy go połyka albo niszczy. To tak działa. To jest ciemna strona tych modeli biznesowych. Dlatego jest nawet gorzej niż XIX wieku.

Bardzo ponury obraz. Ale jeśli jest tak źle, to dlaczego jest też tak dobrze? Przecież dzięki tym wielkim cyfrowym graczom mamy dostęp do nowych usług, tańszych produktów, od strony konsumenckiej widać ogromną poprawę jakości.

To prawda. Dzięki Amazonowi można coś szybko i tanio zamówić z drugiego końca świata, dzięki Uberowi można wszędzie taniej dojechać. I to są ewidentne korzyści. Mój główny zarzut wobec tych nowych i względnie nowych firm jest jeden: ich siła polega na skutecznym przekonaniu opinii publicznej, że tak jest dobrze i nie ma co drążyć. 

Kapitalizm na tym polega, że ten, który zdoła przerzucić koszty swojego funkcjonowania na innych i nie będzie musiał ich płacić, wygrywa. Ekonomia zaś polega na tym, że staramy się zwrócić uwagę na to, jakie są koszty. W XIX wieku nikt nawet nie myślał o ustawodawstwie chroniącym naturę, więc niszczenie zasobów naturalnych było ogromne. Potem przyszła świadomość, że to jest nasze wspólne dziedzictwo. I dziś firmy muszą płacić kary albo starać się przekonać opinię publiczną, że ich działanie nie jest takie złe. Tak działają choćby koncerny samolotowe. Próbują ukryć to, jak ogromne zniszczenia środowiska pociąga ich działalność. I w efekcie nagle dyskusja o ochronie środowiska bardziej idzie w kierunku tego, że ludzie w swoich małych piecykach ośmielają się palić węglem niż to, że bez opamiętania latają samolotami.

Ale nie oszukujmy się - nam to pasuje. Oczywiście mam świadomość, że część z tych potrzeb wygenerowały w nas same firmy, ale część bardzo poprawiła nam jakość życia, co szczególnie widać w czasie pandemii. Kurierzy, zakupy on-line naprawdę pomogli ograniczyć zasięg zachorowań.

Tylko jakim kosztem? Niedawno pisałem tekst zainspirowany taką widokówką z wakacji. Siedząc sobie i popijając kawę, widziałem, jak gwałtownie zbliża się do mnie samochód. Zastanawiałem się, czy w ogóle wyhamuje. Udało mu się. Z samochodu wypadł spocony, zdenerwowany młody człowiek. Wpadł do baru. Wypadł z niego. Załadowaną przenośną torbę-lodówkę wrzucił do auta i odjechał z piskiem opon, w jednej ręce trzymając telefon, żeby sprawdzić, jak ma dojechać w miejsce dostawy. Widać było, że facet spieszy się ponad miarę. Zacząłem się zastanawiać, co się stanie, kiedy ten człowiek będzie miał wypadek. 

Ponieważ ci ludzie pracują jako podwykonawcy, gdy coś się dzieje, firma się często od nich odcina, mówi - to nie był nasz człowiek. W Stanach zdarzyło się tak, że dostawca jeżdżący dla Amazona potrącił staruszkę. Firma od razu powiedziała, że to nie jest jej kierowca, ale człowiek zatrudniony przez jakąś tam firmę Arizony. Z tą firmą w blasku konferencji prasowej zerwano kontrakt, bo to niedopuszczalne, żeby zatrudniała tak przepracowanych kierowców. Tyle że to był oczywiście sposób na uniknięcie kosztów. Im większa firma, tym większe ma możliwości, żeby odsuwać od siebie koszty i zrzucać je na innych. 

* Rafał Woś, dziennikarz ekonomiczny i publicysta zajmujący się m.in. polskim rynkiem pracy. Laureat m.in. Grand Press Economy, nagrody im. Dariusza Fikusa, im. Władysława Grabskiego. W 2014 r. wydał książkę „Dziecięca choroba liberalizmu”, w 2017 r. „To nie jest kraj dla pracowników”, a w 2019 r. „Lewicę racz nam zwrócić, Panie!”. Artykuły publikuje m.in. w Tygodniku Powszechnym i Dzienniku Gazecie Prawnej.