Jeszcze podczas pisania doktoratu zauważyłem, że coraz częściej mam problem z koncentracją czy zarządzaniem uwagą. Byłem wciąż zarobiony, ciągle odbierałem powiadomienia, a na koniec dnia okazuje się, że niewiele czasu poświęciłem na trudne, czasochłonne zadania w pracy. Sprawy bieżące pożerały mi dzień, nie zostawało czasu na sprawy naprawdę ważne. Te które dają też na koniec dnia i tygodnia satysfakcję. To właśnie stało się dla mnie sygnałem do poszukiwania lepszych sposobów korzystania z internetu. Co ważne – nie chodziło mi tu o cyfrowy detoks czy cofnięcie się do czasów maszyny do pisania. Nie chciałem rezygnować z mediów społecznościowych, tylko sprawić, by przestały mnie aż tak absorbować. Podobnie jest ze smartfonem, nie chodziło mi o to, by zamienić go na starą Nokię, tylko by przestał być tak kuszący. Eksperymentowałem z różnymi metodami samoograniczenia, ale w moim przypadku zadziałało tylko parę – za to wystarczająco. Wyciszyłem wszystkie powiadomienia i zmieniłem wyświetlacz w smartfonie na czarno-biały, dzięki czemu od razu przestał przyciągać uwagę. Po drugie, zacząłem stosować wtyczki do przeglądarek, które wprowadzają ograniczenia liczby otwartych na raz stron. Dzięki temu nie zostawiam sobie na później parunastu otwartych tekstów czy równolegle otworzonych wątków, tylko sukcesywnie zajmuję się kolejnymi zadaniami.