Pokażesz na granicy, co pisałeś na Facebooku. Albo won do domu
Jeżeli poważnie myślisz o odwiedzeniu najbogatszego kraju Trzeciego Świata, czyli USA, to zacznij myśleć, bo publikujesz w sieci i mediach społecznościowych. Twoje życie zostanie prześwietlone, bo w krainie wolności nie ma nic cenniejszego niż wolność wypowiedzi.

Amerykanie stawiają wolność wypowiedzi jako najwyższe dobro, które podlega ochronie. To właśnie o wolności wypowiedzi mówi pierwsza poprawka do Konstytucji. Jej w tłumaczeniu na polski brzmi tak:
Żadna ustawa Kongresu nie może wprowadzić religii ani zabronić swobodnego praktykowania jej, ograniczać wolności słowa lub prasy ani prawa ludu do spokojnych zgromadzeń lub do składania naczelnym władzom petycji o naprawienie krzywd.
Na podstawie tej poprawki oraz licznych wyroków sądów utworzyła się doktryna, w myśl której wolność słowa to wartość nadrzędna. Owszem, nie może dotyczyć nawoływania do nienawiści czy podżegania do zbrodni, ale co do zasady możesz powiedzieć wszystko i nikt nie ma prawa ci tego zabronić. Chyba że nazywasz się Donald Trump i doszedłeś do wniosku, że nikt nie będzie źle mówił o twoim kraju, a zwłaszcza ci wszyscy migranci i turyści. Pojawił się pomysł na nowy obowiązek dla turystów.
Pokaż, co pisałeś w mediach społecznościowych, albo wracaj do siebie
Administracja Donalda Trumpa jest bardzo wyczulona na wszelkie słowa krytyki, które pojawiają się w social mediach. Kilka miesięcy temu pojawiła się pogłoska, że służby graniczne będą mogły zaglądać do telefonu i sprawdzać, co osoba wjeżdżająca do USA publikuje w sieci, a zwłaszcza czy czasem nie wypisuje Donald Trump to idiota i inne takie. Po głosach krytyki i kilku odmowach wjazdu wycofano się z tego pomysłu, ale tak już bywa, że takie pomysły zostają z tyłu głowy i rządzący próbują je przepchnąć za wszelką cenę. W wykazie prac legislacyjnych pojawiła się właśnie ustawa/rozporządzenie, które przyznawałoby służbom federalnym zupełnie nowe prawa. W akcie prawnym przesłanym do konsultacji międzyresortowych czytamy:
Aby spełnić wymagania Rozporządzenia Wykonawczego 14161 z stycznia 2025 r. (Protecting the United States From Foreign Terrorists and Other National Security and Public Safety Threats), CBP dodaje media społecznościowe jako obowiązkowy element danych w formularzu ESTA. Nowy element będzie wymagał od wnioskodawców ESTA podania swoich profili w mediach społecznościowych z ostatnich 5 lat.
Oznacza to, że do formularza Electronic System for Travel Authorization (ESTA) proponuje się dodanie linków do social media, które miało się przez ostatnie 5 lat. Dzięki temu służby będą mogły prześledzić, co publikuje w sieci ubiegający się o wjazd do USA i czy przypadkiem nie krytykuje władz amerykańskich. Co więcej - nawet kraje bezwizowe zostaną objęte tymi regulacjami. Dodatkowo służby chciałyby, żeby aplikujący o wjazd podawali wszystkie swoje numery telefonu z ostatnich 5 lat i wszystkie adresy mailowe oraz informacje o członkach rodziny. Oczywiście nie utrudni to życia potencjalnym terrorystom, tylko zwykłym ludziom, którzy postanowią odwiedzić ten wspaniały kraj wolnego słowa, broni i nadużywania narkotyków.
ESTA to automatyczny system stosowany do określenia uprawnień osób przyjeżdżających do Stanów Zjednoczonych zgodnie z Programem Bezwizowym (ang. Visa Waiver Program, VWP) oraz do ustalenia, czy taka podróż stanowi jakiekolwiek zagrożenie z punktu widzenia organów ścigania lub bezpieczeństwa kraju.
W przypadku większości osób to czysta formalność, ale nowe wymagania mogą poważnie utrudnić wjazd do USA osobom, które lubią dzielić się swoimi opiniami w internecie. Administracja nie zamierza nikomu popuszczać, w końcu w krainie wolności słowa krytyka prezydenta jest niedopuszczalna. To znaczy może i podlega ochronie na mocy pierwszej poprawki, ale trudno zasłaniać się pierwszą poprawką, gdy każą ci wracać do siebie.
To kolejny etap walki o social media
Niedawno informowaliśmy o kuriozalnej sytuacji dotyczącej fact-checkerów. Amerykański Departament Stanu wydał wewnętrzną dyrektywę nakazującą odrzucać wnioski wizowe osób, które pracowały przy fact-checkingu, moderacji treści lub szeroko pojętym trust & safety. Dotyczy to przede wszystkim aplikantów ubiegających się o wizę H-1B, kluczową dla amerykańskiego sektora technologicznego. W praktyce oznacza to, że praca przy zwalczaniu dezinformacji czy moderowaniu toksycznych treści stawiana jest dziś w jednym rzędzie z działaniami naruszającymi "wolność" Amerykanów.
Widzicie gdzie to zmierza? Kraj wolnego słowa zamienia się w farsę, bo kilka osób ma zbyt delikatne ego. Tymczasem jeszcze niedawno Elon Musk grzmiał, że Europa to miejsce pełne cenzorów, którzy tłumią wolność słowa. Mówił tak po tym, jak dostał 120 milionów euro kary za niedozwolone praktyki w serwisie X, które jawnie naruszały europejskiej przepisy. Nazwał nawet Unię Czwartą Rzeszą. To czym w takim razie jest USA? Boję się odpowiadać, bo chciałbym kiedyś pojechać do USA.







































