Pierwsze duże polskie miasto wprowadza darmową komunikację. To ryzykowny eksperyment
Darmowa komunikacja w niektórych polskich miastach już funkcjonuje, ale Gorzów będzie pierwszym wojewódzkim, które zdecyduje się na taki krok. Już od 1 stycznia 2026 r. z nieodpłatnych przejazdów korzystać będą mogli właściciele Gorzowskiej Karty Mieszkańca.
Kto może ją zdobyć?
Do otrzymania Karty uprawnione są osoby, które rozliczają podatek dochodowy od osób fizycznych w gorzowskim Urzędzie Skarbowym, ze wskazaniem naszego miasta jako miejsca swego zamieszkania, bez względu na to, czy osiągają dochód, albo rozliczają w Mieście Gorzowie Wielkopolskim podatek rolny z tytułu prowadzenia gospodarstwa rolnego na terenie miasta, a także dzieci własne tych osób oraz pozostające pod ich opieką prawną, do ukończenia przez nie 18 roku życia, zaś kontynuujące naukę - do ukończenia 25 roku życia oraz dzieci przebywające w placówkach opiekuńczo-wychowawczych. Obecnie, aby uzyskać Kartę Mieszkańca, należy wypełnić wniosek i złożyć go w Urzędzie Miasta
– wyjaśnia miasto.
Po co Gorzowowi darmowa komunikacja miejska? Wcale nie po to, żeby aut było mniej
Chodzi o młodych.
Prezydent miasta Jacek Wójcicki wprost przyznawał, że „bezpłatna komunikacja miejska jest rozwiązaniem bardzo dogodnym dla uczniów naszych szkół i oni są jednym z najważniejszych adresatów tego pomysłu”.
Czy w ten sposób uda się wychować młodych na użytkowników komunikacji miejskiej? Być może rodzice stracą motywację, żeby podwozić pociechy do szkoły, skoro autobusy będą za darmo i transport publiczny wejdzie w krew, zastępując tata/mama-taxi.
Tyle że to nie takie proste. Znałem wiele osób, które do 18 roku życia korzystały z komunikacji miejskiej, a mimo to przy pierwszej okazji natychmiast zrobiły prawo jazdy i przesiadły się do samochodu. Z prostego powodu: nie tylko dlatego, że tak wypadało, ale - co jako nie-kierowca z wyboru z bólem przyznaję - tak często faktycznie jest wygodniej. Szczególnie w mniejszych miejscowościach, gdzie transport publiczny raczej się zwija niż rozwija, a powodem do radości jest sytuacja, kiedy autobus czy tramwaj przyjeżdża co 20 minut. Bo mógłby przyjeżdżać co godzinę albo i wcale.
To zresztą problem nie tylko małych miast i miasteczek. Nawet w dużych ośrodkach komunikacja miejska zmienia sposób funkcjonowania w dniach, w których młodzież nie chodzi do szkoły. Zbliżają się ferie i w wielu miejscach połączeń będzie jeszcze mniej. Zarządzający zapominają, że w dni wolne od nauki szkolnej ludzie pracują, chodzą do lekarza czy po prostu chcą pojechać na kawę.
Jak myślicie, co przyciąga do komunikacji miejskiej bardziej: regularnie połączenia czy te bezpłatne?
Niby lepiej nie płacić, wiadomo. Tylko co z tego, że przejazd jest za darmo, jeśli taka możliwość to święto? Swego czasu sprawdzałem rozkłady jazdy w Szczytnie, gdzie też wprowadzono darmową komunikację i liczba połączeń była naprawdę skromna. A ulice niewielkiego miasteczka zakorkowane.
W Starachowicach chwalono się, że darmowa komunikacja działa – bo zwiększyła się liczba pasażerów. Wątpiący w ten sukces dodawali, że miasto nie przedstawia danych nt. tego, o ile zmniejszył się ruch samochodowych w mieście.
W rozmowie z TVP 3 Kielce Michał Wolański, ekspert od komunikacji publicznej związany ze Szkołą Główną Handlowa w Warszawie, komentował, że jeśli miasto faktycznie chce wprowadzić konkurencję dla samochodów w postaci komunikacji miejskiej, to musi stawiać na dobrej jakości tabor i wysoką częstotliwość kursów. Chociaż Starachowice inwestują w autobusy elektryczne, to jednak w 2023 r. miasto dopłaciło do komunikacji miejskiej ok. 18 mln zł. Trudno w takich warunkach o liczne inwestycje czy rozszerzanie kursów.
- pisałem.
– Nie kupując biletów, często czujemy, że nie mamy już prawa się skarżyć na złą jakość przewozów – niepunktualne kursy czy zdezelowane autobusy. To spycha komunikację miejską do roli ściśle socjalnej i dalej ją degraduje – zauważał w rozmowie z „Polityką” Piotr Rachwalski.
Bartosz Mazur, ekonomista transportu, w tekście opublikowanym przez Instytut Spraw Obywatelskich, pisał, że „bezpłatność komunikacji miejskiej rodzi bardzo niebezpieczny precedens postrzegania społecznego”. Skoro coś jest za darmo to znaczy, że przeznaczone dla najuboższych i potrzebujących, a nie dla każdego.
Gorzów chce przeprowadzić jeszcze jeden ryzykowny eksperyment
Miasto poinformowało, że planowane jest „odejście od biletów w formie papierowej, jednorazowych dystrybuowanych obecnie za pośrednictwem kiosków i punktów kasowych oraz okresowych w formie legitymacji ze znaczkiem”. Bilety jednorazowe dostępne będą w biletomatach mobilnych dostępnych w autobusach i tramwajach oraz w aplikacjach operatorów zewnętrznych, którzy mają zawarte stosowne umowy z MZK. Ale już bilety okresowe trzeba będzie nabywać wyłącznie w aplikacjach operatorów zewnętrznych.
Zmiany podyktowane są właśnie tym, że za komunikację miejską płacić będą wyłącznie przyjeżdżający do Gorzowa. A skoro to mniejszość, nie ma sensu utrzymywać punktów i drukować papierowych biletów.
Do tego zmierza się jednak nie tylko w Gorzowie, choć nie brakuje osób walczących o to, by bilety dało się kupić inaczej niż wyłącznie w telefonie.
Z naszego punktu widzenia ważne jest, by rozwój mobilnych aplikacji biletowych nie odbywał się kosztem ograniczenia lub likwidacji możliwości kupna biletu papierowego (w kiosku, w biletomacie itp.) czy wyrobienia karty miejskiej. W ten sposób osoby podróżujące zostałyby pozbawione faktycznego wyboru, bo nie każdy chce lub może korzystać ze smartfona czy karty płatniczej. Nie są to obawy wyssane z palca. Tak właśnie wygląda sytuacja w miastach, które już zainwestowały w podobne systemy (zapytajcie np. mieszkańców Wrocławia, jak „łatwo” kupić w tym mieście bilet papierowy)
– zaznaczała Fundacja Panoptykon.
Biletomaty nie są niestety gwarancją jakości i stabilnego działania – właśnie dlatego ich funkcjonowanie wywołuje tyle emocji, a często i nawet zwykłego strachu. Chcesz kupić bilet w pojeździe, wchodzisz, automat nie działa, od razu zaczynasz się stresować, że podejdzie kontroler i wlepi mandat za jazdę na gapę. Do dziś nie wszyscy wiedzą, jak się w takiej sytuacji zachować.
Nie chcę przekonywać, że bilety papierowe są jedynym pewnym i bezpiecznym wyborem, a z tymi aplikacjami to dajcie spokój
Łapię się jednak na tym, że częściej rozglądam się za biletomatem od kiedy w Łodzi trzeba kasować e-bilety kodem QR. Po wejściu do autobusu i tramwaju należy najechać aparatem na wywieszony nad oknem znaczek, by w ten sposób potwierdzić ważność swojego cyfrowego biletu.
Mam ten komfort, że rzadko kiedy podróżuję w godzinach szczytu, a i tak nawet w niezapełnionych pojazdach skanowanie nie jest wygodne, bo ktoś stoi i zasłania widok. Sam aparat nie zawsze od razu łapie kod, bo autobus czy tramwaj gwałtownie rusza. Jeszcze do niedawna wszystko było proste i wygodne: kupowałem bilet w aplikacji i jechałem. Teraz muszę kasować i na dodatek w niewygodny sposób.
Nie dość, że konieczność kasowania poprzez kod QR nie wyeliminowała najważniejszego problemu, jakim było rzekome przeciąganie zakupowego procesu biletu w aplikacji (według MPK pasażerowie decydowali się na ten krok dopiero w momencie, gdy zaczynała się kontrola), bo wątpliwości kontrolerów, sugerując się wpisami na lokalnych grupkach, nadal występują, to jeszcze zwykli pasażerowie mają dodatkowy kłopot. „Ech, i jeszcze to”.
To niby drobna rzecz, ale wpływa na postrzeganie komunikacji miejskiej – ciągle ktoś rzuca kłody pod nogi. W przypadku Gorzowa ten problem dotyczyć będzie wprawdzie tylko przyjezdnych, ale to żadna pociecha. Przyjezdni już dostają sygnał: jak trzeba będzie coś załatwić to jedziemy autem, bo na miejscu należy ściągnąć aplikację do biletów. W końcu nie wiadomo, czy automat w autobusie zadziała, po co nam dodatkowe zamieszenie.
A system położyć może zwykła awaria lub – jak niedawno w przypadku Krakowa – atak hakerski. Oczywiście to skrajne przypadki, ale niestety codzienność pasażerów często tak wygląda, że ciągle coś nie działa. Komunikacja miejska powinna przyciągać i ułatwiać życie, ale bywa, że niepotrzebnie odstrasza.