Ta zmiana PKP Intercity wyjątkowo się nie udała. Tęsknie za starym luksusem, jakim był spokój
Wsiadasz do pociągu, a tam nerwy i tłok. Niby PKP Intercity chciało dobrze, ale przez napiętą sytuację niektórzy podróż koleją mogą wspominać naprawdę źle.
Rosnącą popularność kolei w Polsce widać na dworcach gołym okiem. Jeśli ktoś jednak nie ufa własnym zmysłom, PKP Intercity przychodzi z pomocą i twardymi danymi. Od stycznia do listopada 2024 r. tylko ten jeden przewoźnik przewiózł 72 mln pasażerów – w analogicznym okresie 2023 r. było to 62 mln podróżnych. Wzrost wynoszący 14 proc. to nie koniec pobijania własnych rezultatów. PKP Intercity szacuje, że znowu uda się ustanowić nowy rekord w historii spółki i „zbliżyć się do granicy” 80 mln zabranych pasażerów. To naprawdę robi wrażenie, jeśli przypomnimy sobie, że 10 lat temu sukcesem było 25 mln.
Rosnąca popularność ma jednak swoje konsekwencje. Jak pomieścić wszystkich chętnych, których przybywa w nieco szybszym tempie niż nowych lokomotyw i wagonów? Janusz Malinowski, prezes PKP Intercity, zdaje sobie sprawę, że potrzebne są nowe składy, o czym wspominał podczas niedawnego sejmowego wystąpienia.
– Latem popyt na nasze usługi był ogromny i gdybyśmy mieli jeszcze większe możliwości taborowe, myślę, że przewieźlibyśmy jeszcze więcej pasażerów – zadeklarował prezes spółki.
Połączeń przybywa, czego dowodem jest nowy zimowy rozkład jazdy, ale potrzeby podróżnych ciągle wydają się jeszcze większe. Dlatego latem PKP Intercity zdecydowało się na ryzykowny krok w postaci zniesienia obowiązkowej rezerwacji miejsc.
Przewoźnik nie chciał zostawiać na peronie tych, których mimo wszystko można zabrać, o ile przymknie się oko na chwilowe (w optymistycznym scenariuszu…) niedogodności. Dotychczas pasażer jadący np. z Warszawy do Łodzi nie mógł często kupić biletu, bo w stolicy pociąg był wyprzedany. Ale zdarzało się tak, że miejsca zwalniały się zaraz w pobliskim Żyrardowie. Teraz skład nie musi pokonywać reszty trasy pusty, bo dzięki temu, że więcej osób kupi bilet bez gwarancji miejscówki oznacza, że niewielki fragment pasażerowie postoją w korytarzu, a potem zajmą zwolnione fotele.
W teorii ma to sens. W praktyce oznacza chaos
Moje ostatnie podróże to kolejki na korytarzach i niepotrzebne nerwy. W ostatnim czasie jechałem m.in. na trasach Warszawa - Łódź i Gdańsk - Łódź. Szczególnie ta ostatnia była na początku bardzo nerwowa. Tłum z przepięknego dworca Głównego wlał się do pociągu jadącego do Bielska-Białej. Do standardowych problemów w postaci wsiadania nie do tego wagonu, gdzie ma się miejsce, doszedł kolejny, związany właśnie z brakiem zarezerwowanego miejsca. Ktoś rozsiadł się na fotelu, który zaklepany był przez kogoś innego. „Nielegalny” pasażer musiał więc dźwignąć się, zabrać swoje rzeczy i ustąpić miejsca, ale nie było to takie proste, bo w korytarzu już zrobiła się duża kolejka. Jedni chcieli przejść, drudzy wyjść. Ktoś się przeciskał, ktoś wsiadał, ktoś wyruszał na poszukiwania innego wolnego siedziska. Skończyło się na tym, że wszyscy staliśmy.
Rzecz jasna nie wiem, czy tego typu problemy były spowodowane konkretnie biletem bez miejscówki, czy może zwykłą pomyłką (a ciągle nagminnie zdarza się, że ktoś myli wagon szósty z piątym czy czwartym, w którym też jest podobna numeracja foteli), ale sądząc po tym, że przez resztę podróży ciągle widziałem te same osoby niemogące zagrzać stałego miejsca, były stale przeganiane i tułały się po wagonie, znalezienie winnego wydaje się proste.
Tłok nie jest niczym nowym i podobne problemy ma się choćby w samolocie, ale pewnie wielu pasażerów podobnie jak ja ma w pamięci to, jak było przed zmianą. Każdy wiedział, że ma przypisane miejsce i nie licząc wspomnianych pomyłek związanych z nietrafieniem do odpowiedniego wagonu, większych problemów nie było. Było to nawet odświeżające doświadczenie: jeśli kupiło się bilet miało się ten luksus w postaci czekającego wolnego miejsca. Zero stresu, pełna gwarancja komfortu.
Teraz trzeba przepędzać pasażerów-hazardzistów, którzy błędnie obstawili, że akurat ten fotel będzie wolny
A nawet jeśli nas to nie spotka, to i tak odczujemy konsekwencje. Wagonowa ruletka potęguje zamieszanie na większych stacjach, na których wsiada bardzo duża liczba pasażerów. Dojście do własnego miejsca zajmuje więcej czasu.
Jeden wyjątkowo nerwowy pasażer przeklinał kraj i zarzekał się, że już więcej pociągiem nie pojedzie. Daleko mi do podobnych deklaracji, wręcz przeciwnie, mam w sobie sporo zrozumienia dla polityki PKP Intercity, ale akurat tym razem sam czułem irytację. Nie da się ukryć, że problemy z wejściem, szukanie miejsca, czekanie, aż ktoś opuści fotel, przepuszczanie, dostanie się, a wszystko to pod naporem innych pasażerów, nie jest zbyt przyjemnym doświadczeniem. Tym bardziej że wcześniej aż takiego chaosu nie było, dlatego teraz trudniej się z nim pogodzić.
Jeszcze gorzej było podczas powrotu z Warszawy, kiedy tłum stał nad moją głową, tak jak wcześniej przewidywałem. Zgoda – nie umiem udzielić jednoznacznej odpowiedzi, czy lepiej by było, gdyby ci ludzie zostali na dworcu i narzekali na to, że pociągiem ciągle nie da się nigdzie dojechać. Prawdę mówiąc, nie wiem też, czy ktoś siedząc w fotelu i widząc, że nie ma szans dostać się do toalety czy wagonu restauracyjnego bez przepychania się, będzie chciał jeszcze do pociągu z własnej nieprzymuszonej woli wrócić. Obawiam się jednak, że w sytuacji, kiedy PKP Intercity jest niejako ofiarą własnego sukcesu, nikt nad tymi straconymi pasażerami płakać nie będzie. Rekordy i tak są bite.
Marna to pociecha, że za największymi stacjami sytuacja się uspokaja. Kto ma miejsce, ten siada, a kto nie, szuka szczęścia już na luźniejszych korytarzach (chyba że to pociąg z Warszawy…) albo mości się w przejściach między wagonami. Początkowy chaos psuje wrażenia i rozumiem, że niektórych może zniechęcić. Bo przecież miało być już inaczej – nowocześnie, luksusowo, wygodnie. I faktycznie tak jest, nie da się ukryć tego, że kolej zrobiła ogromny postęp. Tyle że miejscówkowy chaos zamazuje pozytywny obraz.
A wystarczy prosta zmiana
W ostatnich podróżach dwukrotnie wyświetlacze nad miejscami wskazywały, że w całym wagonie fotele są wolne. Poprzednim razem sugerowały, że rezerwacja miejsca, owszem, jest, ale dopiero za Łodzią – ktoś mógłby więc pomyśleć, że mój fotel może do tego czasu przywłaszczyć. O ile mniej byłoby nieporozumień, gdyby ekrany po prostu działały.
PKP Intercity mogłoby wziąć też przykład ze studentów, którzy przygotowali aplikację pozwalającą planować podróż tak, by mieć wolne miejsce. Wprawdzie oznacza to częste przesiadki i nieco większe wydatki, ale przynajmniej trafia się bezpośrednio na wolny fotel bez zgadywania. Na niewiele się ten system zda na najbardziej obleganych fragmentach, kiedy miejsc już brakuje, więc nie eliminuje to mojego głównego zarzutu w postaci zatłoczonych korytarzy, ale zawsze dla pasażera to jakieś ułatwienie. I naprawdę szkoda, że ciągle nie doczekaliśmy się bardziej inteligentnego systemu sprzedaży, który automatycznie tak rozkłada trasę, by zawsze było gdzie usiąść.
Sytuacja jest jednak bardziej skomplikowana. Nowego taboru potrzebuje nie tylko PKP Intercity, ale często i inni przewoźnicy. Niemal w tym samym czasie do Bydgoszczy odjeżdżał pociąg Polregio w bardzo zaawansowanym wieku i stanie. Nic dziwnego, że pasażerowie wybierali ten Intercity – może nie wygodniejszy, bo bez gwarancji miejsca siedzącego, ale na pewno cieplejszy i zwyczajnie przyjemniejszy.
To system naczyń połączonych. Polska kolej się zmienia i choć pod wieloma względami jest znacznie lepiej, to jeszcze musimy poczekać, aż będzie idealnie. Szkoda tylko, że ten czas oczekiwania nie może być nieco milszy. Skoro PKP Intercity zdecydowało się na ryzykowny krok w postaci zrezygnowania z rezerwacji miejsc, to decyzja mogła iść w parze z lepszym systemem planowania podróży – tak by zwalniane fotele od razu mogły znaleźć nowego właściciela.
Zdjęcie główne: Grand Warszawski / Shutterstock