REKLAMA

Wydrukowali swojego Facebooka. Pomysł polskiej instytucji jest mądrzejszy niż się wydaje

Co robisz, kiedy telefon ci się rozładuje albo serwis społecznościowy ma kolejną wielką awarię? Archiwum Państwowe w Łodzi podpowiada: wyciągasz książkę, w której wydrukowano ich wpisy z Facebooka.

14.03.2024 08.54
Wydrukowali swojego Facebooka. Pomysł polskiej instytucji jest mądrzejszy niż się wydaje
REKLAMA

Na początku sprawdzałem datę i zacząłem się zastanawiać, czy nie jest to jakiś numer z okazji zbliżającego się 1 kwietnia. Ale nie – książkę faktycznie można kupić na stronie Archiwum Państwowego w Łodzi. Sposób transakcji w pewien sposób pasuje do tej nietypowej książki. Płaci się wyłącznie przelewem, a odbiór lub wysyłkę ustala się w rozmowie telefonicznej. Radosne pomieszanie współczesności z przeszłością.

REKLAMA

Książka LookFacebook nie jest żartem. Po co drukować Facebooka?

Publikacja podsumowująca rok 2023 pod względem postów opublikowanych na fanpage APŁ to nie tylko pozycja w której zobaczysz to co było opublikowane w Internecie. Dowiesz się co cieszyło się największym zainteresowanie w poszczególnych miesiącach, znajdziesz tam źródło (zespół archiwalny) z którego pochodzi prezentowany materiał. A przede wszystkim to zbiór naprawdę ciekawych historii o Łodzi i nie tylko

– wyjaśniają pomysłodawcy na Facebooku.

Na stronie znajdziemy szczegóły nt. publikacji:

Spośród 248 postów opublikowanych w 2023 r., w książce można zobaczyć 60 (po 5 z danego miesiąca), które w każdym miesiącu uzyskały największą liczbę polubień.

Już teraz zaznaczano, że „w zamierzeniu ma to być cykliczne coroczne wydawnictwo”.

Drukowanie Facebooka może wydawać się absurdalne, ale po dłuższej chwili zastanowienia zrozumiałem, że nie jest to aż tak głupi pomysł. W końcu archiwum powinno zajmować się archiwizacją treści, więc dlaczego mielibyśmy uznawać, że te wrzucane na Facebooka nie zasługują na zapamiętanie? Tym bardziej że publikowane przez Archiwum Państwowe w Łodzi są faktycznie ciekawe i wartościowe.

Przez przypadek organizacja pokazała mi duży problem mediów społecznościowych

Często łapię się na tym, że coś gdzieś u kogoś widziałem, ale nie pamiętam dokładnie, co, gdzie i u kogo. Przeglądanie starych wpisów jest bardzo niewygodne, wręcz utrudnione – i nieważne, czy chodzi tu o Facebooka czy Twittera. Oczywiście mamy zakładki w przeglądarce czy możliwość zapisania interesujących nas postów, ale nie jest to zbyt praktyczne. Poza tym wpisy to jedno – spróbujcie odszukać komentarze, które znajomy/obserwowały napisał na innym koncie. Było i nie ma, przepadło.

Ostatnio natknąłem się na twitterową dyskusję nt. internetowych wspomnień. Jeden ze znajomych zauważył, że przypominanie zdarzeń sprzed lat jest jedyną ciekawą facebookową opcją, której na Twitterze brakuje. Na co drugi odparł, że to racja, bo „byłoby łatwiej kasować te bzdury”. Spodobała mi się odpowiedź:

Kiedyś było to na tyle ważne, że zdecydowałeś się tym podzielić. Fajny wehikuł czasu

Zdarzyło mi się kasować stare rzeczy, jeśli przez przypadek się na nie natknąłem. Nie wiem, czy to dobrze (pewnie tak, ale...). Plusem fizycznych wydań książek czy płyt jest to, że pozbyć się jest ich trudniej. Mam w swojej kolekcji kilka albumów, które kupiłem pod wpływem chwilowej fascynacji danym artystą. Kiedy przeglądam zbiór i natykam się na dziwne egzemplarze, zawsze bawi ten moment w historii mojego życia. Mogę być sobą lekko zażenowany, ale przyznaję, że akurat taki byłem w tym czasie. I może to nic złego.

Więcej o mediach społecznościowych przeczytasz na Spider's Web:

Internet dość wybiórczo przypomina dawne dzieje

Czasami pojawi się na telefonie, że coś sfotografowałem 7 lat temu, gdzieś byłem 5 lat temu. Wtedy zastanawiam się, czy to oznacza, że 4 lata wcześniej nic się nie wydarzyło? Dwa lata też nie? Przez trzy miesiące od ostatniego komunikatu wspomnieniowego nie było niczego, co warto było przywołać z ostatnich 3 lat? Dziwne, bo jakby się głębiej zastanowić, to codziennie robi się zdjęcia. Najwyraźniej odpowiedzialny za wspomnienia system domyślnie (bo niczego nie ustawiałem) nie chce epatować nostalgią. W końcu przywołać może zarówno dobre, jak i złe chwile, więc lepiej zmniejszyć ryzyko wpadki?

Może właśnie dlatego w świecie „tu i teraz” pomysł na drukowanie Facebooka – nawet jeśli to historyczne ciekawostki – wywołuje dysonans. Lubi się wspominać dawne dzieje, powtarza się jak mantrę, że kiedyś to było, ale być może pasuje do jedynie do ery przedinternetowej. Archiwizacja internetowych treści wydaje się przesadą, bo nie kojarzymy tego z historią.

Albo nie kojarzymy tego z czymś ważnym, co wydaje się jeszcze większym błędem

Przypomniał mi się hejt, jaki wylał się na Maję Staśko, gdy ta wydała „Hejt Polski”. To zbiór screenów z mediów społecznościowych przedstawiających obraźliwe wpisy na temat autorki. Staśko ponownie została zbesztana za sam pomysł uwiecznienia tego, co w internecie się działo. Krzysztof Stanowski darł książkę przed kamerą, wzdrygając się przed nazwaniem publikacji książką. Na to samo zwracają uwagę komentujący na Lubimy Czytać. Albumy z reprodukcjami obrazów też do kosza, bo to nie muzeum?

REKLAMA

Być może to książka Staśko będzie za 10, 20 czy 30 lat niezwykle ważna. Kiedy już upadnie Twitter i ostatnie papierowe wydania uda się zachować przed gniewem Stanowskiego i jego fanów, pokaże, jak ludzie „rozmawiali” ze sobą w czasie szczytu popularności mediów społecznościowych. Może w publikacji LookFacebook będzie można odnaleźć, czym fascynowali się ludzie w 2023 r. Pozwoli zastanowić się też, czemu historyczne, wartościowe ciekawostki docierały do tak małego grona. Kto wie, może to będzie twardy dowód w sprawie okrutnego działania algorytmów.

Znamienne, że w trakcie niedawnej awarii Facebooka większość martwiła się, że nie ma możliwości kontaktu „tu i teraz”, a nie przewijał się strach, że wszystko, co zgromadziliśmy (opinie, zdjęcia, komentarze) przepadnie. Na swój sposób to przedziwne, że mając tyle możliwości archiwizacji – zgoda, pozornej, bo serwery mimo wszystko nie są z gumy – lekką ręką godzimy się na pozbycie się blogów, wpisów, rozmów, zdjęć. Tego wszystkiego, co w danym momencie było dla nas ważne. Archiwizacja internetu to zajęcie niszowe, dla największych pasjonatów. I coś czuję, że przyjdzie czas, kiedy będziemy im wdzięczni, że uratowali aż tyle. Zasmucimy się również, że reszta przepadła.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA