REKLAMA

Pilot został wyssany przez okno w trakcie lotu. To niesamowite, co stało się później

Gdyby powstał film sensacyjny o takim incydencie lotniczym, to jego twórcy musieliby się mierzyć z potężną falą krytyki i pytaniami o to, dlaczego wybrali tak nierealistyczny scenariusz. Faktycznie, historia ta nie miała prawa się zdarzyć, a już tym bardziej zakończyć bez jakichkolwiek ofiar w ludziach. I właśnie dlatego się zdarzyła w 1990 roku podczas rutynowego lotu z Birmingham w Wielkiej Brytanii do Malagi w Hiszpanii.

bac one-eleven
REKLAMA

Kiedy 42-letni pilot linii British Airways Timothy Lancaster wstał 10 czerwca 1990 roku do pracy miał przed sobą standardowy dzień. Na zewnątrz temperatura wynosiła 11 stopni Celsjusza, jednak prognozy nie zapowiadały jakichś szczególnych problemów na trasie z Birmingham do Malagi i z powrotem. Była niedziela, więc ruch mógł być nieco bardziej wzmożony. Lancaster był doświadczonym pilotem, który w swojej karierze zdążył już wylatać ponad 11 000 godzin, z czego 1075 godzin spędził na pokładzie samolotu BAC One-Eleven, którym aktualnie latał dla British Airways. Z harmonogramu lotów wynikało natomiast, że jego pierwszym oficerem podczas niedzielnych lotów będzie 39-letni Alastair Atchison, który na BAC One-Eleven wylatał już 1100 godzin, ale łącznie miał nieco mniejszy nalot rzędu 7500 godzin.

REKLAMA

Dzień jak co dzień

Po dotarciu na lotnisku załoga samolotu składająca się z dwóch pilotów oraz czterech członków załogi pokładowej przeszła standardową procedurę przygotowania do lotu. Piloci otrzymali informację o liczbie pasażerów na poszczególnych lotach, sprawdzili prognozę pogody na trasie, zamienili kilka słów z załogą, po czym cała szóstka udała się do samolotu.

Po załadowaniu pasażerów do samolotu, przeprowadzeniu wszystkich procedur przedstartowych oraz przeprowadzeniu standardowej demonstracji zasad bezpieczeństwa przez załogę, samolot o numerach rejestracyjnych G-BJRT wystartował z lotniska w Birmingham o godzinie 8:20 czasu lokalnego. Pasażerowie lotu BA5390 mieli przed sobą około czterech, pięciu godzin lotu do Malagi.

Po zakończeniu fazy startu z lotniska pierwszy oficer przekazał stery kapitanowi Lancasterowi i samolot rozpoczął fazę wznoszenia na wysokość przelotową. Dwanaście minut po starcie wysokościomierz w kabinie wskazywał już wysokość 5300 m, piloci rozpięli swoje pasy naramienne i poluzowali pasy biodrowe. Stewardessy i stewardzi natomiast przygotowywały się do rozpoczęcia serwisu z posiłkami.

Głośna eksplozja

O godzinie 7:33 jeden ze stewardów wszedł do kokpitu samolotu. Dokładnie w tym momencie doszło do bardzo głośnej eksplozji.

Na zdjęciu powyżej widać kokpit samolotu BAC One-Eleven. W lewej części zdjęcia widać fotel kapitana, stojącą przed nim kolumnę z wolantem, zestaw zegarów i okno.

Właśnie to lewe okno w momencie eksplozji zostało wypchnięte przez ciśnienie wewnątrz samolotu. W tym momencie doszło do gwałtownej dekompresji, w kokpicie pojawiła się szybko kondensacja. Pęd uciekającego z kabiny pasażerskiej powietrza wyważył drzwi do kokpitu, które wpadły do środka kokpitu i dociskały przepustnicę (widoczną w samym centrum kadru), tym samym zwiększając moc silników i prędkość postępową samolotu.

To wszystko jednak było niczym przy tym co się wydarzyło w lewym fotelu kokpitu. Kapitan Timothy Lancaster, który odpiął już pasy naramienne oraz poluzował pas biodrowy został wyssany przez otwarte teraz okno samolotu na zewnątrz. Pęd powietrza natychmiast przycisnął jego tułów do kadłuba samolotu. Tak się jednak złożyło, że Lancaster był w stanie kolanami zahaczyć o wolant, dzięki czemu nie został wyssany z samolotu całkowicie.Problem jednak w tym, że kolana naciskające na wolant przyciskały go do przodu. Komputer pokładowy uznał to za świadome działanie pilota, rozłączył autopilota i wprowadził samolot w lot nurkowy. Pierwszy oficer musiał zatem zająć się walką o opanowanie samolotu.

Na szczęście w kokpicie znajdował się także steward, który pojawił się tam w momencie eksplozji. To on od tego momentu z całych sił trzymał kapitana Lancastera za pas, dbając o to, aby pęd powietrza go nie wyrwał z kokpitu. Huk powietrza nie ułatwiał załodze pierwszemu oficerowi przygotowania do lądowania awaryjnego. Pomijając cały stres, powagę sytuacji, po prostu nie słyszał on instrukcji nadchodzących z centrum kontroli powietrznej. Stewardzi nadal trzymali Lancastera za pas, choć byli przekonani, że on już nie żyje. Pierwszy oficer zauważył zresztą, że wypuszczony pilot mógłby uderzyć w skrzydło lub silnik, co mogłoby się skończyć katastrofą i śmiercią wszystkich osób na pokładzie.

Po trwającej ponad dwadzieścia minut walce z samolotem pierwszy oficer wylądował o 8:55 czasu lokalnego na lotnisku w Southampton. Ku zdziwieniu wszystkich, kpt. Tim Lancaster przeżył cały incydent z drobnymi obrażeniami i odmrożeniami. Co więcej, po czteromiesięcznej przerwie, Lancaster wrócił do lotnictwa i był pilotem jeszcze do 2008 roku.

Co poszło nie tak?

REKLAMA

Przyczyna całego incydentu okazała się niezwykle prozaiczna. Na dobę przed lotem samolot przechodził standardowy serwis. Osoba odpowiedzialna za instalację okna w kokpicie wykorzystała do tego śruby, których średnica był o pół milimetra mniejsza niż powinna. Zamiast skorzystać ze śrub rekomendowanych przez producenta, serwisant wziął takie, które jedynie wyglądały podobnie. Jak się zresztą okazało, okno które chwilę wcześniej zdemontował, także zostało zainstalowane za pomocą nieprawidłowych śrub. Ta niepozorna zmiana mogła doprowadzić do katastrofy samolotu, na pokładzie którego znajdowało się 87 osób. Szczęśliwie skończyło się jedynie unikalnym lotem kapitana przyciśniętego przez powietrze do kadłuba samolotu.

Zdjęcie główne: InsectWorld / Shutterstock.com

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA