The Last Oricru to Gothic zszyty z Dark Souls. Wyszła kaszana - recenzja
The Last Oricru to gra łącząca drewnianą rozgrywkę Gothica z bezwzględnymi mechanizmami Dark Souls. Na papierze brzmi świetnie, ale deweloperom zabrakło kunsztu, by dobrze ożenić oba światy. Wyszło monstrum, do tego takie rozpadające się na oczach gracza. Mimo tego do The Last Oricru powracam regularnie. Nie tylko z powodu chorobliwego masochizmu.
Właśnie pokonałeś upiornego bossa w Dark Souls. Słaniasz się na nogach, człapiąc w kierunku wielkiego kufra ze skarbami. Moment triumfu brutalnie przerywa NPC wyrastający zza pleców. -Brawo wojowniku! Wiedziałem, że ci się uda. Musimy teraz zająć się naszymi ludźmi. Pomożesz nam z tymi dostawami zaopatrzenia?. Materializuje się drzewo dialogowe pamiętające gry cRPG sprzed dekady. W ten sposób The Last Oricru rzuca gracza między dwoma gatunkami i dla samego tego faktu bardzo chciałem zagrać w czeską produkcję.
The Last Oricru łączy Gothica z Dark Souls. Potencjał mariażu jest gigantyczny, ale twórcy wykładają się na realizacji.
Teoretycznie pomysł jest świetny: do świata typu souls-like z odradzającymi się przeciwnikami, ogniskami i bossami wkomponowano moduł cRPG przypominający Risena i Gothica. Wymagające walki są przeplatane klasycznymi zadaniami, rozmowami z NPC oraz możliwością podejmowania ważnych decyzji z brzemiennymi skutkami. Ciekawy drink i aż dziwne, że nikt nie wpadł na niego wcześniej.
Problem The Last Oricru polega na tym, że żaden z tych elementów - soulslike i cRPG - nie został wykonany na znośnym poziomie. Jest po prostu kiepsko. Z perspektywy narracji i fabuły główny bohater zachowuje się jak nastolatek z dostępem do Internetu. Próbuje być zabawny i cięty, ale wychodzi to okropnie nienaturalnie. Heros nie wzbudza sympatii i nawet możliwość podejmowania ważnych decyzji nie sprawia, że zaczynamy czuć z nim jakąkolwiek więź.
Gra może stanowić wzorowy przykład tego, jak nie pisać postaci fabularnych. Gdy spotykamy na swojej drodze pierwszą kobietę, ta od razu mruga do nas okiem i nazywa nas słodziakiem. Kiedy prowadzimy śledztwo, wszystkie dowody leżą podane na tacy, bez żadnej przestrzeni do interpretacji. Bohater nieustannie próbuje być cyniczny i błyskotliwy, nawet dokonując pierwszego morderstwa, przez co nie przypomina człowieka z krwi i kości. Świat, opowieść, narracja po prostu zawodzi.
Zawodzi także walka w stylu Dark Souls. Uruchamiając gry takie jak The Last Oricru człowiek docenia kunszt From Software.
W 80 proc. starć konfrontacja sprowadza się do cięcia przeciwnika od boku, sekwencją unik + atak. Pierwszych dwóch bossów zabiłem właśnie w ten sposób, od razu przy pierwszym podejściu, bez jakichkolwiek problemów. Główne przeciwności, jakich nastręcza walka, wynikają z zubożałych animacji wrogów. Gdy ci otrzymują obrażenia, nie są wytrącani z równowagi ani nie zatrzymują się jak w grach From Software. To czołgi, które ochoczo biorą stal na klatę, jednocześnie wyprowadzając własne ataki. Tak się nie projektuje walk.
Do tego dochodzi kwestia statystyk i cyferek. W Dark Souls poziomy oraz pancerze mają znaczenie, ale najważniejszy jest jednak skill. Reszta to dodatki. Czasem efektowne i imponujące, ale nawet najlepszy ekwipunek nie pokona za nas bossa. W The Last Oricru jest inaczej. Założenie odpowiedniego pancerza sprawia, że jesteśmy niemal niezniszczalni na wcześniejszych terenach, do których możemy swobodnie wrócić. Ciosy wroga odcinają nasze życie po tak cienkich plastrach, jakbyśmy kroili najdroższe salami na świecie.
Z drugiej strony wchodząc na zupełnie nowy obszar, od razu czuć sztuczne, prostackie wyregulowanie poziomu trudności. Ci sami przeciwnicy co w poprzedniej lokacji stają się twardsi, wytrzymalsi oraz potężniejsi. Z perspektywy gry cRPG może to nic zaskakującego, ale w grach pokroju Dark Souls to już podważenie pewnych świętości. Nawet tytuły z bardziej otwartym światem - jak Elden Ring - wprowadzały nowe warianty podobnych wrogów zamiast sztucznego pompowania znanych rywali na nowych obszarach.
Muszę jednak zaznaczyć, że pewne pomysły w The Last Oricru są świetne. Na przykład co-op na jednym ekranie.
Czeska produkcja pozwala grać dwóm osobom jednocześnie, przed jedną konsolą, na podzielonym ekranie. Twórcy mają za to ode mnie dużego plusa. Każda gra, nawet szurająca po rzemieślniczym dnie, staje się odczuwalnie lepsza, gdy możemy bawić się ramię w ramię z towarzyszem broni. Dokładnie tak samo jest w tym przypadku. Jeśli z jakiegoś powodu chcecie dać tej produkcji szansę, to WYŁĄCZNIE w trybie kooperacji, jako tło do waszych rozmów i wspólnego spędzania czasu.
Podoba mi się także osadzenie w grze systemu frakcji. Decyzje podjęte przez gracza mają wpływ na naszą reputację wśród rywalizujących stronnictw. Ma to przełożenie nie tylko na finał gry, ale również szereg linii dialogowych, zadania, a nawet typy przeciwników spacerujących po lokacjach. Grając w The Last Oricru można odczuć, że podjęte decyzje naprawdę mają znaczenie i to właśnie ten element sprawiał, że z tytułem spędziłem znacznie więcej czasu niż na to zasługiwał.
The Last Oricru to kaszanka dla smakoszy, którzy mają słabość do takich potworków. Naprawdę istniejemy.
Będę z wami szczery. Czasami lubię sobie zagrać w gniota. Mam dziwną słabość do takich średniaków jak Rysen czy Elex. Działają na mnie kojąco. Niestety, The Last Oricru jest jeszcze bardziej drewniane i mniej dopracowane niż wcześniej wymienione tytuły. Czesi porwali się na ambitną hybrydę dwóch gatunków, bez wysokich umiejętności w tworzeniu któregokolwiek z nich. To musiało się skończyć źle, ale nie sądziłem, że efekt końcowy będzie aż tak rozczarowujący. Zwłaszcza w aspekcie walki.
Jestem także zdumiony tym, jak kiepsko działa ta gra na moim PlayStation 5. Tytuł zdecydowanie nie powala wizualnie. Wygląda jak przedstawiciel wczesnej ery Xboksa One i PS4. Mimo tego regularnie się zacina. Klatki pożera również system automatycznego zapisu, który lubi się włączyć nawet podczas walki. Machasz mieczem, ale nie wiesz, czy trafiłeś we wroga, bo akurat gra odpaliła autosave. Coś cudownego. Na tym tle potwornie brzydki interfejs jest niewart wspominania.
Największe zalety:
- Niezła cena na premierę
- Kanapowy tryb co-op (online również dostępny)
- Fabularny poziom trudności do włączenia
- System frakcji i reputacji
Największe wady:
- cRPG oraz souls-like - oba moduły są poniżej przeciętności
- Gra działa fatalnie na PS5
- Oprawa z ubiegłej dekady
- Masa kiepskich decyzji, od projektów walki bo balans
- Dawno nie spotkałem tak irytującego głównego bohatera
The Last Oricru to mocne 3/10, dla największych smakoszy podrobów. Jeśli macie ochotę na ciekawą grę souls-like, to nie tutaj. Jeżeli chodzi za wami klasyczny cRPG w stylu Gothica, też odpada. Tytuł polecam wyłącznie amatorom soczystych kaszan, w których lawina błędów, braków i nietrafionych pomysłów jest atrakcją samą w sobie. W tym obszarze The Last Oricru zdecydowanie nie zawodzi.