Za dnia fotograf, gracz po godzinach. Podpowiadamy, jak pogodzić pracę przy komputerze z pasją gier wideo
Jako redaktor, fotograf i montażysta wideo spędzam przy komputerze całe dnie. I choć nie mam już na granie tyle czasu, co kiedyś, to wciąż jest to moja ulubiona forma rozrywki po godzinach. Okazuje się też, że potrzeby zawodowego twórcy są zaskakująco zbieżne z potrzebami gracza.
Jestem graczem odkąd pamiętam. Od chwili, gdy tata przyniósł do domu kultową wówczas w Polsce podróbkę Famicoma – Pegasusa – przed którym jako dziecko spędzałem mnóstwo czasu. Na dobre w gaming wsiąkłem jednak, gdy w domu pojawił się pierwszy PC. Gry pochłonęły mnie jak żadne inne hobby (a miałem ich wiele); grałem w nie, dyskutowałem o nich ze znajomymi, czytałem pisma o grach. I tak przez długie, długie lata.
Podczas gdy większość moich obecnych znajomych zaczynało swoją przygodę z grami od konsol i do dziś korzysta wyłącznie z nich, dla mnie gaming niemal od zawsze był tożsamy z pecetem. Z początku chodziło o aspekt stricte ekonomiczny. Skoro w domu był komputer, zdolny odpalać większość gier, to konsola była zbędnym wydatkiem. Potem z kolei doszedł jeszcze aspekt logistyczny. W wieku 16 lat poszedłem do szkoły z internatem, do której dojeżdżałem ponad 200 km od domu. W internacie o konsoli nie było mowy. Komputer stacjonarny również nie wchodził w grę, bo zajmował zbyt dużo miejsca i był zbyt prądożerny. Jedyną opcją był zatem laptop, który mogłem zabrać ze sobą do internatu i wrzucić do plecaka na czas podróży.
15 lat temu kategoria laptopów gamingowych była w powijakach, więc moje pierwsze laptopy nie były demonami prędkości. Wystarczały jednak, by odpalić większość gier przynajmniej na niskich/średnich detalach i w zupełności mnie to satysfakcjonowało. Takie okoliczności sprawiły też, że odkąd pamiętam wybierałem wyłącznie gry single player, bo w internacie – a potem na stancjach w czasie studiów – dostęp do szybkiego, stacjonarnego internetu pozwalającego na rozgrywkę online był po prostu poza moim zasięgiem.
Z wiekiem moja młodzieńcza pasja do grania przerodziła się w odskocznię od pracy. Wracając po 8- czy 12-godzinnej zmianie do domu mogłem otworzyć laptopa i choć na chwilę zanurzyć się w wirtualny świat, który był dla mnie najlepszą formą relaksu. Badania pokazują, że także dziś miliony Polaków traktują gaming jako najlepszą odskocznię od pracy i codziennego życia, więc moje podejście nie było wówczas jakoś przesadnie wyjątkowe.
Potem jednak zmieniła się moja praca, a wraz z nią – także podejście do grania.
Od gracza do fotografa
Gdy blisko 8 lat temu rozpocząłem swoją przygodę z pisaniem do internetu, nie umiałem zrobić dobrego zdjęcia, choćby od tego zależało moje życie. Kiedyś, jeszcze w gimnazjum, zdarzało mi się robić zdjęcia aparatem mojego taty, ale były to typowo amatorskie „pstryki”, robione w trybie automatycznym. Pojęcia takie jak światło, kompozycja czy trójkąt ekspozycji były mi zupełnie obce, a „pełną klatkę” kojarzyłem raczej jako alternatywę dla wolnego wybiegu dla kur, a nie rozmiaru matrycy.
Szybko zauważyłem jednak, że tworzenie treści do internetu to nie tylko dobrze napisane słowo, ale także dobrze uchwycony obraz, więc chcąc nie chcąc musiałem nauczyć się fotografować. Na szczęście miałem nieco łatwiejszy start (przynajmniej od strony sprzętowej), bo moja ówczesna narzeczona (dziś żona) już wtedy zaczynała poważnie myśleć o karierze fotograficznej, więc w domu był aparat, jakieś oświetlenie i niezbędne akcesoria.
Pierwsze zdjęcia były… złe. A nawet bardzo złe. Gdy patrzę wstecz na pierwsze ilustracje do publikowanych przeze mnie recenzji sprzętowych, najchętniej usunąłby je i skorzystał z prawa do zapomnienia, by nikt nigdy nie mógł ich odnaleźć. W miarę jednak jak robiłem kolejne zdjęcia i edukowałem się w sferze fotografii na Uniwersytecie YouTube’a, nie tylko zacząłem wykonywać lepsze fotografie, ale też zaczynałem to lubić. A gdy zacząłem się w fotografii produktowej czuć naprawdę dobrze, zaczęły pojawiać się pierwsze zapytania o zlecenia komercyjne. I tak od zdjęcia do zdjęcia, od zlecenia do zlecenia, zacząłem parać się nie tylko pisaniem, ale też fotografią, wykonując zdjęcia dla czołowych marek z branży technologicznej, a od kilku lat także dla lokalnych gastronomii.
Jako że praca w internecie wymaga dynamiczych zmian kompetencji, bardzo szybko do fotografii musiała dołączyć także umiejętność nagrywania i montowania wideo, bo treści w sieci już lata temu nieuchronnie skręcały w kierunku filmu. I tak od kilku lat współtworzę kanał Spider’s Web TV, głównie jako montażysta, czasem jako realizator, a po godzinach zdarza mi się nagrywać krótkie filmy promocyjne dla lokalnych biznesów.
Już na samym początku przygody z fotografią i wideo odkryłem, że dzięki pasji do gier wideo nie muszę się martwić o sprzęt do pracy, bo potrzeby profesjonalnego twórcy są zaskakująco zbieżne z potrzebami gracza.
Laptop do gier to też znakomity laptop do pracy.
W pracy ze zdjęciami potrzebne są przede wszystkim trzy rzeczy: dobry wyświetlacz, szybki procesor i dużo RAM-u. Do pracy z wideo potrzeba dodatkowo mocnej karty graficznej, bo inaczej praca z wymagającymi formatami plików szybko przeradza się w koszmar. Wszystkie te elementy możemy znaleźć w dwóch kategoriach sprzętów: profesjonalnych i bardzo drogich mobilnych stacjach roboczych, oraz… w laptopach dla graczy. Które zwykle są znacznie tańsze, a oferują nierzadko nawet potężniejszą specyfikację niż znacznie droższe stacje robocze. Nic więc dziwnego, że tak wielu profesjonalnych twórców wybiera komputery do gier jako swoje maszyny do pracy – ma to po prostu najwięcej sensu ekonomicznego.
Dla mnie, jako pececiarza od najmłodszych lat, gamingowy laptop zawsze był najbardziej sensownym wyborem do pracy. Przez lata romansowałem ze stacjami roboczymi, z MacBookami, ale potem zawsze wracałem do gamingowych laptopów, bo to one z jednej strony pozwalały mi sprawnie wykonywać moją pracę za dnia i cieszyć się płynną rozgrywką wieczorami.
Początkujących fotografów czy filmowców często odstrasza wysoka bariera wejścia, jaką niestety stanowi sprzęt niezbędny do wykonywania takiej pracy. Już kiedy sam zaczynałem, aparaty, obiektywy i niezbędne akcesoria były bardzo drogie. Dziś ich ceny niestety sięgają absurdu, co tym bardziej sprawia, że próg wejścia do tego świata jest wyższy niż kiedykolwiek. Dodajmy do tego konieczność posiadania naprawdę mocnego komputera i nic dziwnego, że wielu ludzi ma wrażenie, że wymarzona praca jest poza zasięgiem.
Tymczasem dzięki laptopom dla graczy takim jak HP Victus można mieć ciastko i zjeść ciastko. Nie musimy wydawać fortuny, by otrzymać potężną maszynkę do gier, która jednocześnie będzie znakomitym narzędziem pracy. I vice versa. Nawet w topowej konfiguracji HP Victus jest bez porównania bardziej przystępny cenowo od mobilnych stacji roboczych, a jego specyfikacja pozwala na odpalenie każdej gry i pracę w środowisku profesjonalnym. Możemy go bowiem skonfigurować z procesorami AMD Ryzen (nawet do Ryzen 7 5800H), kartą graficzną Nvidia GeForce RTX 3060 i nawet 32 GB RAM-u. Taki procesor bez trudu poradzi sobie z obróbką zdjęć w wysokiej rozdzielczości w Adobe Lightroom i Photoshop. RTX 3060 jest zaś rewelacyjną kartą, która pozwoli odpalić każdą grę w rozdzielczości FullHD, a ponadto dzięki optymalizacji sterowników Studio sprawdza się świetnie także przy montażu wideo 4K, nawet przy wykorzystaniu animowanych napisów, przejść i efektów.
O ile do grania 16 GB RAM-u jest wszystkim, czego potrzebujemy, tak w profesjonalnej pracy 32 GB naprawdę się przydają, bo nierzadko twórca musi skakać między różnymi wymagającymi programami, by wykonać swoją pracę. Dobrze jest więc mieć zapas pamięci operacyjnej na takie okazje. Miłym bonusem dla twórców, który rzadko kiedy znajdziemy w mobilnych stacjach roboczych, jest wyświetlacz o wysokiej częstotliwości odświeżania. W laptopach HP Victus prócz dobrego odwzorowania przestrzeni barw sRGB znajdziemy też odświeżanie 165 Hz, które oczywiście przydaje się w grach, ale w codziennej pracy daje też niesamowite wrażenie płynności, nawet gdy korzystamy z samego systemu operacyjnego i przeglądarki.
Jak znaleźć czas na granie, gdy pracujemy przy komputerze?
Dobór komputera do pracy i zabawy nigdy nie stanowił dla mnie większego problemu. Z biegiem lat zauważyłem jednak, że w moim życiu pojawił się inny problem – jako że spędzam całe dnie przy komputerze, to po pracy albo nie mam czasu, albo… nie mam ochoty na granie. Nawet gdy wiem, że gaming jest dla mnie najlepszą formą odstresowania, to po całym dniu patrzenia się w ekran ostatnim, na co mam ochotę, jest jeszcze więcej patrzenia się w ekran. I z czasem niestety zacząłem przez to grać mniej, a niegdysiejsza pasja numer 1 zeszła na bardzo daleki plan. Podejrzewam, że wielu czytelników Spider’s Web zna ten stan rzeczy z autopsji; obowiązki wynikające z dorosłości i pracy zawodowej skutecznie sprawiają, że nawet jeśli nadal tli się w nas pasja do gier, to brak nam czasu i ochoty, by się w tej pasji realizować.
Od kilkunastu miesięcy zacząłem jednak świadomie wracać do regularnego grania, wyrywając na rozgrywkę czas z napiętego grafiku i stosując kilka tricków, dzięki którym znów mam ochotę grać. Jeśli ty również borykasz się z problemem braku czasu i sił na granie, a bardzo chcesz wrócić, mam kilka porad, które mogą pomóc.
Pierwsza to regularne przerwy. Przez lata popełniałem błąd i pracowałem ciurkiem przez wiele godzin, przez co pod koniec dnia nie starczało mi energii na nic, a już na pewno nie na granie. Zbawienne w skutkach okazało się rozbicie pracy na swoiste „sprinty” po 2-3 godziny, przeplatane kilkunasto/kilkudziesięciominutową przerwą. Gdy w ciągu dnia czułem, że będę chciał po pracy pograć, robiłem też wszystko, by po zakończeniu pracy dać sobie jeszcze dłuższą chwilę na odpoczynek, spacer czy ogarnięcie domowych obowiązków, aby wrócić przed ekran ze świeższym umysłem.
Druga to utworzenie osobnego profilu do pracy i do zabawy. To oczywiście nie zawsze jest możliwe, zwłaszcza gdy korzystamy ze sprzętu służbowego lub mamy niewiele miejsca na dane, ale osobiście zauważyłem, że z początku bardzo pomogło mi wydzielenie osobnej przestrzeni wirtualnej tylko i wyłącznie na gry. Jeśli osobny profil nie jest możliwy, równie dobrze spisuje się utworzenie drugiego pulpitu. W systemie Windows 10/11 wciskamy kombinację klawiszy Win+Tab i dodajemy nowy pulpit, a na nim umieszczamy wyłącznie skróty do ulubionych gier i sklepów z grami. Dobrze jest też ustawić tam inną tapetę, by przestrzeń do zabawy wyraźnie różniła się od przestrzeni do pracy.
Trzecia porada to drugi komplet akcesoriów. Od wielu lat używam innej klawiatury i myszki do pracy, a innych do gier. Nie tylko dlatego, że zwykle akcesoria biurowe nie nadają się do grania, ale przede wszystkim dlatego, by czuć fizyczne rozróżnienie między czasem na pracę i czasem na zabawę. Oczywiście nie jest to rozwiązanie tanie, więc można się pokusić o coś innego – jeśli na co dzień pracujemy z podłączonym monitorem, albo przynajmniej z dodatkową klawiaturą, to na czas grania warto je odłożyć na bok i korzystać wyłącznie z ekranu i klawiatury wbudowanych w laptop. Podobnie jak stworzenie osobnej przestrzeni wirtualnej na gry pomaga odseparować zabawę od pracy, tak spojrzenie na inny wyświetlacz czy korzystanie z innych akcesoriów pozwalają „oszukać” mózg, który nie czuje, jakbyśmy mu kazali kolejne godziny siedzieć w robocie, ale zmienili środowisko na nieco inne. Laptop to przede wszystkim mobilność, więc jeśli tylko miejsce w domu na to pozwala, czasem warto nawet przenieść się na czas grania do innego pomieszczenia lub przestawić laptop w inne miejsce. Byle tylko nieco zmienić otoczenie.
Wielu moich branżowych znajomych uważa, że najlepszym sposobem na rozdzielenie pracy i zabawy jest granie na konsoli. Osobiście uważam jednak, że posiadanie potężnego laptopa do gier jako narzędzia pracy to rozwiązanie o wiele bardziej korzystne, zwłaszcza gdy mamy rodzinę. Gdy w domu są dzieci, lub współmałżonek też lubi grać, czasem po pracy nie da się dopchać przed telewizor. Dodatkowy sprzęt to też dodatkowy koszt, który przecież nie jest niezbędny, gdy naszym narzędziem pracy jest potężny laptop do gier. Posiadanie jednego sprzętu, który jest zdolny poradzić sobie nie tylko z każdym zadaniem profesjonalnym, ale też udźwignąć każdą nową produkcję AAA, jest najprostszym sposobem na to, by zachować w sobie pasję do grania mimo zmagań z dorosłością i natłoku zawodowych obowiązków. Pozostaje tylko znaleźć balans między pracą i zabawą, by nie stracić radości i satysfakcji z żadnej z tych rzeczy.