Apokalipsę zatrzymały demony. Shin Megami Tensei V to dla mnie najtrudniejsza gra 2021 - recenzja
Shin Megami Tensei V to powrót utytułowanej serii po prawie dekadzie nieobecności. Powrót bardzo nierówny, ponieważ gra dla konsoli Nintendo Switch wciąga i stanowi wielkie wyzwanie, lecz z drugiej strony zaskakuje archaizmami oraz męczy fatalną optymalizacją. Mimo tego po ponad 50 godzinach nie mam wątpliwości: dla domowych Napoleonów, Hannibali oraz Pattonów to pozycja obowiązkowa.
Apokalipsa… nie zawsze się udaje. Czasem plan eksterminacji ludzkości grzęźnie w połowie, jak w książkach Michała Gołkowskiego. Innym razem wywalczamy sobie akt litości, dzięki któremu wciąż możemy cieszyć się życiem doczesnym. W przypadku Shin Megami Tensei zatrzymanie apokalipsy to efekt celowych, skoordynowanych działań między ludźmi oraz niebiańskimi siłami. Wbrew woli samego Lucyfera, któremu marzy się zagłada naszego gatunku i który jest o krok od jej przeprowadzenia.
Shin Megami Tensei V miesza w religijnym kotle. Od chrześcijaństwa i hinduizmu, przez żydowskie legendy, po wiarę Indian.
Doświadczeni producenci gier jPRG wykorzystują rozmaite religie, wiary i mity do stworzenia własnego uniwersum. Sięgają po duchową spuściznę wielu plemion, ludów oraz cywilizacji. W jednej grze pojawiają się obok siebie goecyjskie duchy ze starożytnych żydowskich legend, mniej i bardziej popularne dewy hinduskie, wróżki z irlandzkich opowieści, wczesnojapońskie demony, mityczne chińskie zwierzęta oraz chrześcijańskie anioły z dobrze nam znanych dziewięciu chórów.
Twórcy Shin Megami Tensei V wrzucają wszystkie te owoce bujnej ludzkiej wyobraźni do jednego zbioru. To demony: istoty spoza naszego świata, które na skutek działania uniwersalnego, wszechpotężnego boga straciły zdolność do tworzenia oraz rozwoju. "Wiedza" stała się domeną wątłych i kruchych ludzi, do których większość demonów - z Lucyferem na czele - zaczęła pałać szczerą, głęboką nienawiścią. Cześć tych istot postanowiła jednak chronić ludzi, respektując boską wolę. W ten sposób powstał Bethel - organizacja działająca w świecie ludzi oraz wymiarze demonów, mająca na celu zapewnienie homo sapiens przetrwania.
Na skutek machinacji Lucyfera dochodzi do apokalipsy. Anielskie orszaki Bethelu zostają rozgromione. Demoniczne siły dokonują inwazji na Tokio. Japońska stolica zostaje wessana do wymiaru demonów, z kolei jej obywatele anihilowani. Jednak na skutek boskiego cudu alternatywne Tokio powstaje z nicości, a niczego nieświadomi mieszkańcy są przywróceni do życia. Tutaj pojawia się gracz wraz ze swoim awatarem: młodym studentem, który na skutek nieoczekiwanego zbiegu wydarzeń musi dzielić ciało z pozaziemską istotą Aogami. Wspólnie tworzą Nahobino - byt wymykający się klasyfikacji na ludzi oraz demony, zdolny do podporządkowania swojej woli demonicznych legionów.
Demony jak Pokemony. Shin Megami Tensei V polega na zdobywaniu mitycznych istot i korzystaniu z nich w walce.
Sednem SMTV jest przekonywanie do misji ratowania świata coraz silniejszych demonów. Jednak w przeciwieństwie do Pokemonów od Nintendo, w świecie Shin Megami Tensei nie kolekcjonujemy mitycznych istot w coraz większy zbiór. Zamiast tego dokonujemy fuzji sojuszniczych stworzeń, tworząc w ten sposób jeszcze silniejsze byty. Fuzja to kluczowy element SMTV i najlepszy sposób na wzmocnienie drużyny. Dlatego nie warto przywiązywać się do demonów, co nie zawsze jest łatwe, ponieważ część z nich posiada kapitalne projekty.
Demoniczna fuzja ma na celu stworzenie nowej istoty, na wyższym poziomie doświadczenia. Od poziomu ważniejszy jest jednak zestaw umiejętności. Kluczem do sukcesu w Shin Megami Tensei V jest odpowiednie dobranie skilli swoich demonów, biorąc pod uwagę żywioły. Ma to fundamentalne znaczenie, ponieważ właśnie w oparciu o żywioły funkcjonuje turowa mechanika walki. Jeśli odkryjemy, na który żywioł jest wrażliwy przeciwnik, nie tylko zadajemy mu większe obrażenia, ale także zyskujemy dodatkowe tury. Przykładowo, czteroosobowa drużyna serwująca same wrażliwe ataki ostatecznie ma do wykorzystania aż osiem tur, nie cztery. Jak radykalna to zmiana, nie muszę przekonywać fana cRPG czy strategii.
Shin Megami Tensei V to gra cholernie trudna, niewybaczająca i archaiczna. Spędzicie sporo czasu w tabelach.
Na średnim poziomie trudności SMTV wyciera graczem podłogę. Po kilkunastu pierwszych prostych konfrontacjach dochodzi do walki przesiewowej z drugim bossem. Tutaj bez odpowiedniego dobrania drużyny demonów, ich umiejętności, a także wcześniejszego grindu gracz nie ma co liczyć na sukces. Jednak w przeciwieństwie do walki przesiewowej z Dark Souls, dalej wcale nie jest łatwiej. Shin Megami Tensei to cholernie trudna gra, do tego z fragmentami, które wydają się irracjonalnie wymagające. Tak zwane min-maskowanie, czyli spędzanie długich minut w menu, by chociaż trochę podnieść skuteczność drużyny, to ważny element Shina. Jeśli nie masz do tego cierpliwości, nie kupuj gry.
W parze z wysokim poziomem trudności walk idą archaiczne, utrudniające przygodę rozwiązania projektowe. Weźmy dla przykładu stany zapisu. Dokonany postęp możemy zachowywać wyłącznie przy specjalnych portalach. Auto-save nie istnieje. Punkty kontrolne również. Jeśli wciągnęła cię eksploracja świata demonów, ale poległeś, bo trafiłeś na celownik mini-bossa, tracisz pół godziny czy godzinę postępu. Boli jak cholera, doświadczyłem tego kilka razy. Wpaść w taką pułapkę mini-bossa nie jest trudno, ponieważ część z nich swobodnie podróżuje po świecie, jak np. wielkie ptaszysko ze szczytu góry. Wystarczy chwila nieuwagi, a zaatakuje.
No i ta wymagająca ekonomia! W świecie Shin Megami Tensei V nic nie jest za darmo. Fuzje demonów kosztują, każda kolejna droższa od poprzedniej. Swój koszt ma nawet regeneracja życia oraz many w portalach zapisu. Regularnie korzystając z fuzji, zawsze będziecie walczyć o budżet. Waluty nigdy nie ma zbyt wiele, chociaż początkowo może się wydawać inaczej. Eksploracja pozwala nieco naprawić nadszarpnięty portfel dusz, ale nieuważny lider demonów może doprowadzić do sytuacji, w której nie będzie go stać nawet na regenerację many. Ta z kolei jest kluczowa do używania umiejętności, a więc korzystania z przewagi żywiołów.
Słowem: nie ma kasy, nie ma zwycięstw.
Moc konsoli Nintendo Switch nie wystarcza, by utrzymać Unreal Engine 4 w ryzach.
Shin Megami Tensei V to pierwsza odsłona serii, która oferuje mniej korytarzową, bardziej swobodną eksplorację. Zamiast dungeonów otrzymujemy dwa światy: znany nam wymiar ludzi oraz ponurą domenę demonów. W obu spotkamy odradzających się przeciwników, mini-bossów, bossów, skarby, neutralne postaci niezależne oraz zleceniodawców. Misje poboczne to zazwyczaj klasyka klasyki, ale gracz musi czasem podjąć niełatwą decyzję z ważnymi konsekwencjami. Na przykład dotyczącymi tego, który demon dołączy do drużyny. Gra oferuje nawet kilka różnych zakończeń oraz unikalnych konfrontacji, w zależności od wybranej ścieżki.
Ewolucja serii w kierunku bardziej otwartego środowiska to krok we właściwym kierunku. Problemem jest realizacja. Świat zaproponowany przez producentów Shin Megami Tensei V działa na Switchu z dużymi problemami. Eksploracja odbywa się w dwudziestu-paru klatkach na sekundę. Do tego niska rozdzielczość oprawy mocno daje się we znaki. Zarówno na ekranie OLED przenośnego Switcha, jak również na dużym telewizorze w salonie. Tylko interfejs cechuje odpowiednia wyrazistość. Nie mogę za to napisać złego słowa o demonach, których projekty jak zwykle w przypadku Altusa są dzikie, odważne, nietypowe i bardzo ciekawe.
Momentami wręcz wyzywające.
Shin Megami Tensei V to znacznie trudniejsza, poważniejsza i otwarta gra niż Persona. Dwa inne światy.
Persona to w tym momencie kluczowa marka jRPG Altusa, która wywodzi się właśnie z korzeni Shin Megami Tensei. Stąd częste porównania obu serii, które łączy wiele podobieństw: turowa walka, projekty demonów czy premedytacja do osadzania akcji w Japonii. O ile jednak Persona skupia się na nastoletnich dramatach, relacjach między bohaterami oraz systemie dziennego zarządzania czasem, tak Shin Megami Tensei to para znacznie cięższych kaloszy. Studenckie dramaty znikają, zastąpione misją ratowania świata. Funkowy klimat ustępuje atmosferze rozpaczy i zepsucia. Persona jest barwna, głośna i rytmiczna. Shin Megami ponure, gęste oraz mroczne.
Persona to jak spacer po łące, z kolei Shin Megami Tensei V bardziej przypomina bieg po głowach głodnych aligatorów. Wszystko chce cię zabić. Wszyscy na ciebie czyhają. Zagrożenie może nadejść zewsząd. Gra jest potwornie trudna i nie wybacza, nawet mimo wielu uproszczeń względem poprzednich odsłon. To tytuł dla wymagających graczy, którzy potrafią poświęcić wiele godzin na ulepszanie drużyny, by potem cieszyć się z pokonania bossa. Zawsze rzutem na taśmę, zawsze z resztą życia. Jest w tym perwersyjna masochistyczna przyjemność, ale głównie dla hardcorowych, doświadczonych graczy.
Największe zalety:
- Względnie otwarta struktura świata.
- Ciekawy, dobrze przemyślany system turowej walki.
- Szczegółowe, unikalne i odważne projekty demonów.
- Wiele usprawnień i sensownych uproszczeń dla serii.
- Rewelacja odsłona dla fanów Shin Megami Tensei...
Największe wady:
- ...ale mało przyjazna dla kogokolwiek innego.
- Kiepska optymalizacja, eksploracja w 25+ klatkach.
- Horrendalnie wysoki poziom trudności, nawet w trybie casual.
- Brak dynamicznego zapisu i punktów kontrolnych.
Na skutek wielu ulepszeń i usprawnień, Piątka faktycznie może być postrzegana jako najlepsza odsłona Shin Megami Tensei w historii. Produkcja jest przede wszystkim prezentem dla wiernych fanów nieco zakurzonej serii i zdecydowanie nie należy traktować jej jako próbę otwarcia na zupełnie nowych, mniej doświadczonych graczy. Trzeba mieć to na uwadze, chcąc powstrzymać Armageddon na Switchu.
Dla mnie Shin Megami Tensei V to najtrudniejsza gra wydana w 2021 roku i jedna z trzech najlepszych gier minionych 12 miesięcy dla konsoli Nintendo Switch.