Postanowienia noworoczne mają wielki sens. Ja mam ich kilka i wierzę, że mi się uda
Mało rzeczy irytuje mnie tak, jak przesądy i gusła. Co innego postanowienia noworoczne. Tę tradycję kultywuję już od wielu lat, z dużym pożytkiem dla siebie. Co więcej, za korzystnym wpływem mojego zwyczaju stoją twarde dane.
Nie dbam przesadnie o moje profile w mediach społecznościowych, mimo to doczekałem się wielu fanów - liczba czytelników Spider’s Web obserwujących mnie na Twitterze i Instagramie znacząco przewyższa liczbę osób, które poznałem osobiście. Moi obserwatorzy mogą czuć się jednak rozczarowani, bo na moich profilach dzieje się niewiele. Wrzucam tam najciekawsze moje teksty ze Spider’s Web i losowe spostrzeżenia, czasem jakąś świetną fotografię, ale to by było na tyle. To efekt jednego z moich postanowień noworocznych.
Wraz z którąś aktualizacją systemu mojego telefonu jego producent dodał funkcję analizy czasu, jaki spędzam w poszczególnych aplikacjach. Okazało się, że przeglądanie social mediów zajmowało mi co najmniej trzy godziny dziennie. Ćwierć dnia! Ileż książek mógłbym przeczytać zamiast tego, ileż odcinków seriali obejrzeć. Zdecydowałem na Nowy Rok zrobić sobie socialmediowy odwyk - i podziałało. Mam dużo więcej czasu dla siebie i stałem się ciut szczęśliwszym człowiekiem.
Postanowienia noworoczne działają. Dowodzą tego liczne badania.
Dlaczego akurat te noworoczne postanowienia działają najlepiej? Czemu te dokonane w innym czasie są dużo mniej skuteczne? Trudno powiedzieć. Faktem jest jednak to, że te podejmowane w sylwestrową noc głębiej zapadają w pamięci. Przeprowadzono nawet na ten temat rozmaite badania, które to potwierdzają.
Noworoczne postanowienia mają 46-procentową szansę spełnienia. Tuż po Nowym Roku swoich postanowień trzyma się 75 proc., jednak po miesiącu odsetek ten maleje do 64 proc., by ostatecznie osiągnąć wspomniany współczynnik sukcesu na poziomie 46 proc. Dla porównania osoby, które podejmują postanowienia o charakterze podobnym do tych noworocznych - ale przy innej okazji - niemal nigdy ich nie dotrzymują. Tylko 4 proc. badanych trzyma się ich po upływie sześciu miesięcy.
Kiedy noworoczne postanowienia nie działają? Uśredniając dane z rozmaitych badań, 35 proc. ankietowanych, którzy odnieśli porażkę, ustanowiło sobie cele nie do zrealizowania. 33 proc. nie pilnowało postępów w realizacji tych postanowień. 23 proc. o nich zapomniało, a 10 proc. tłumaczy, że tych postanowień było zbyt wiele.
Najpopularniejsze postanowienia noworoczne na miniony rok to zdrowy tryb życia.
Na każde dwa postanowienia dokonane na przełomie 2020 i 2021 r., jedno dotyczyło zwiększenia aktywności fizycznej. 48 proc. ankietowanych obiecało sobie schudnięcie, 44 proc. zobowiązało się do oszczędzania pieniędzy, zaś 39 proc. postawiło na zdrowsze odżywianie się. Badanie powtórzono pod koniec roku. Co się okazało?
35 proc. tych samych ankietowanych dotrzymało wszystkich swoich postanowień, zaś 49 proc. przynajmniej części z nich. Tylko 16 proc. badanych odniosło porażkę i nie dotrzymało złożonej samym sobie obietnicy.
Ja też w tym roku postawię na zdrowie. Konkretniej, na moje płuca.
Jestem osobą wyraźnie podatną na uzależnienia. Po wyeliminowaniu wspomnianego wyżej nawyku częstego sprawdzania Fejsa, Twittera i Instagrama, nadal zmagam się z kilkoma mniej lub bardziej niebezpiecznymi. W tym roku doszedłem do wniosku, że muszę wyeliminować w nieodległej przyszłości dwa kolejne. Jednym z nich jest odzwyczajenie się od słodzonych napojów. Jestem wręcz fizycznie uzależniony od picia coli, pochłaniam przynajmniej litr tego napoju dziennie. To skrajnie niezdrowy nawyk, z którym zaskakująco trudno mi zerwać. Na razie jednak walkę z nim zostawiam na później. Wygrało co innego.
Jestem również uzależniony od nikotyny. Swego czasu paliłem paczkę Marlboro dziennie, dziś na szczęście jest znacznie lepiej. Od klasycznych papierosów częściowo uwolnił mnie podgrzewacz tytoniu. To nadal uzależnienie, a nikotynę trudno uznać za zdrową substancję.
Użytkowany przeze mnie Iqos usuwa jednak najbardziej szkodliwą zdrowotnie substancję, jaką jest dym i zawarte w nim substancje smoliste. To właśnie one prowadzą do rozmaitych i bardzo groźnych chorób, z rakiem płuc na czele. Nikotyna to tylko czynnik uzależniający. I choć również może prowadzić do kłopotów zdrowotnych i podgrzewanie tytoniu w żaden sposób nie można nazwać mądrym czy bezpiecznym zwyczajem - tak jest to nieporównywalnie lepszy pomysł od wdychania papierosowego dymu.
Palenie papierosów to prawdziwa epidemia. Ja się z tego wypisuję.
Według ostatnich badań CBOS papierosy w Polsce pali średnio co czwarty dorosły. Konkretniej, co piąta kobieta (21 proc.) i co trzeci mężczyzna (31 proc). Łącznie palaczami jest 8 mln Polek i Polaków. Z kolei 14 mln osób narażonych jest na bierne palenie, czyli wdychanie dymu papierosowego wypuszczanego przez znajdujących się nieopodal palaczy.
Co gorsza, nie widać zmian na lepsze. W ostatnich latach odsetek palących utrzymuje się na tym samym poziomie. Szacuje się, że w Polsce wskutek rozwoju chorób odpapierosowych umiera co roku około 81 tys. Polaków. Dla porównania, szalejąca od ponad roku pandemia COVID-19 odebrała życie 95 tys. osobom z Polski. To gigantyczny problem, którego jestem częścią.
Nie czuję się gotów zrezygnować całkowicie z nikotyny. Moim bardziej realistycznym noworocznym postanowieniem będzie jednak całkowite pozbycie się papierosów. Od najbliższej soboty zamierzam polegać wyłącznie na podgrzewaczu tytoniu. Kocham życie, nie chcę umierać. Trzymajcie za mnie kciuki, bym w tym postanowieniu wytrwał. A jeszcze lepiej: jeśli palicie, idźcie w moje ślady. Dalsze palenie papierosów wobec takiej alternatywy to już głupota.