REKLAMA

Rok 1984 miał być przestrogą, a nie instrukcją? Oto prawda o wcale nie najważniejszej książce Orwella

Nie ma chyba książki, której tytuł powracałby tak często i do której tyle razy by się odwoływano, za każdym razem mając na myśli co innego. Dziś Orwella na swoje sztandary biorą przede wszystkim antyszczepionkowcy. To boli, bo przecież „Rok 1984” przestrzegał przed tym, co stanie się, gdy zniknie prawda obiektywna. Ale może zamiast irytować się, że Orwell stał się wyświechtany, powszechny i niezrozumiany, lepiej sięgnąć po inne jego dzieła, a nie próbować tłumaczyć „Rok 1984”?

Rok 1984 Orwella. Książka miała być przestrogą, a nie instrukcją
REKLAMA

Przyjaciel Orwella po przeczytaniu "Folwarku zwierzęcego" martwił się, że nie wszyscy zrozumieją, co autor miał na myśli. Słusznie sądził, że książce przypisane zostaną łatki, których się nie odczepi. Stało się to z "Folwarkiem zwierzęcym", ale na jeszcze większą skalę z "Rokiem 1984".

REKLAMA

Książka "Ministerstwo Prawdy" wbrew podtytułowi nie jest wyłącznie biografią książki "Rok 1984". Jest opisem wielkiego kłamstwa, jakim jest odbiór największego dzieła Orwella. Nie może dziwić fakt, że hasło "Rok 1984 miał być satyrą, a nie instrukcją" cieszy się taką popularnością. Po prostu – legendarny tytuł stał się młotkiem, którym mogą okładać się wszyscy.

Czy powinno być zaskoczeniem, że pisarza na ustach mają np. prawicowcy z "Do Rzeczy" i że ich zdaniem pandemia to "ostatnia prosta do Orwella"?

Ależ skąd. Zapewne nawet przed laty nikogo by nie zdziwiło tak pokrętne wykorzystanie jego twórczości. Skoro już w latach 80. w  Związku Radzieckim sugerowano, że "Rok 1984" to tak naprawdę krytyka kapitalistycznego ustroju i zachodniego systemu. Tak…

Wystarczyły ekrany w powieści, by ta stała się przestrogą przed technologiami. A przecież Orwell wcale tymi kwestiami się nie przejmował. Nie musiał. Od niemal samego początku każdy brał z "Roku 1984" to, co chciał. A raczej: to, co mu pasowało. Na "Rok 1984" w takim samym stopniu powoływali się zarówno konserwatyści, jak i lewicowcy.

Dla samego Orwella "Rok 1984" był próbą zastanowienia się, co by się stało, gdyby taka władza i takie społeczeństwo powstało. Sam jednak, co cytuje Dorian Lynskey, autor "Ministerstwa Prawdy", nie sądził, aby takie zabójcze połączenie mogło faktycznie powstać.

Teoretycznie do odbioru i zrozumienia "Roku 1984" niezwykle ważna jest znajomość samego Orwella, jak i czasów, w których książka powstała. Nie wzięła się znikąd – jest połączeniem inspiracji (utopii, które przed jak i w trakcie cieszyły się sporą popularnością), jak i samych obaw pisarza, że II wojna światowa doprowadzi albo do triumfu nazizmu, albo Związku Radzieckiego. Orwell był demokratycznym socjalistą, który nie cenił polityki Stalina – delikatnie mówiąc. Przewidywał, że któryś totalitaryzm musi nadejść.

W jednym z esejów Orwell tłumaczył, że jego polityczne prognozy były przesadzone

Oczywiście nie oznacza to, że wartość "Roku 1984" spada - choćby dlatego, że pisarzowi chodziło o coś zupełnie innego. Najwięcej o książce mówi recenzja z 1949 roku. Recenzent na łamach "Life" pisał, że kluczem do wolności człowieka jest wiara w fakty, które da się sprawdzić. Jeśli "przy poszukiwaniu nowej wiedzy zachowają szacunek dla ducha prawdy, nie będzie ich można nigdy w pełni zniewolić".

Ironią losu jest więc fakt, że do Orwella odwołują się ci, którzy nie chcą wierzyć nauce. Porażka pisarza, a może sukces, skoro nawet dziś rzeczywistość dobitnie pokazuje nam, jak manipuluje się tym, czym jest prawda? Orwell wierzył w prawdę obiektywną, a tymczasem żyjemy w erze postprawdy. Ale z drugiej strony – on sam w takim świecie żył, widział na własne oczy, jak manipuluje się przekazem w gazetach (podczas wojny domowej w Hiszpanii) czy radiu (już w trakcie II wojny światowej).

Dla mnie wartością "Ministerstwa prawdy" jest pokazanie, że "Roku 1984" nie da się odzyskać. Właściwie – nigdy się nie dało. Orwell stworzył świat, z którego każdy bierze coś dla siebie, by pokazać, czego się bać. Nie trzeba było nawet czytać książki, wyobrażenie budowali sami ludzie, którzy zaczęli powoływać się na Orwella.  Być może stąd międzynarodowy i wieloletni sukces książki. Łatwo uwierzyć, że żyjemy w świecie Orwella: w przestrodze, która się spełniła.

Wbrew pozorom to nie nowe uczucie. Milan Kundera denerwował się na swoich przyjaciół, którzy po przeczytaniu "Roku 1984" zaczęli "orwellizować swoje przeżycia". Mimo wszystko za żelazną kurtyną nie żyło się aż tak źle, jak w Oceanii, ale najwyraźniej kuszące było znajdowanie wspólnego mianownika. To przecież dzieje się do teraz.

Lubimy robić z siebie męczenników, a jednocześnie bohaterów – że żyjemy w tak opresyjnym systemie i się nie poddaliśmy

Z jednej strony "Ministerstwo Prawdy" tłumaczy fenomen "Roku 1984" i pozwala lepiej zrozumieć samą książkę, ale największą zaletą jest odbrązowienie Orwella. Kolejne. To samo robił wcześniej genialny komiks Sébastiena Verdiera i Pierre'a Christina.

Widzimy w nim pisarza ciekawego świata, ale przede wszystkim zwracającego uwagę na słabszych, poszkodowanych, wykluczonych. W "Ministerstwie Prawdy" jest cytat z jednego ze znajomych Orwella, który opisując go, stwierdził, że ten nie lubił niedoskonałości. Wręcz przeciwnie, sam uważał się za człowieka dotkniętego porażką, stąd też szukał tego u innych. Nie po to, by się wywyższać, nie po to, aby szydzić. Raczej, żeby zrozumieć.

W książce "W drodze na molo w Wigan" pisał:

Zrozumiałem wtedy, że popełniamy błąd, mówiąc: "oni czują to zupełnie inaczej niż my", i że ludzie wychowani w slumsach nie potrafią jakoby wyobrazić sobie innego świata. Biedaczka była aż nadto świadoma swojego losu - rozumiała tak samo dobrze jak ja, jakie to straszne klęczeć tak w przejmującym chłodzie...

To jeden z moich ulubionych cytatów Orwella. Pokazujący jego wrażliwość społeczną, troskę o innych, w krótkich zdaniach zawierających całą niesprawiedliwość świata. Nagle okazuje się, że najciekawszy Orwell to nie ten, który zastanawiał się, co może być, tylko ten, który przedstawiał, co jest.

Kiedy Orwell chciał pisać o biednych, sam stawał się jednym z nich. By zobaczyć, jak żyje się w więzieniu, dał się zatrzymać. Próbował dotknąć świata, który chciał sportretować.

Przeżycia Orwella prowadziły go do napisania "Roku 1984". Są one ciekawe nawet dziś, bo wbrew pozorom świat aż tak bardzo się nie zmienił – nadal w jego felietonach czy wspomnieniach możemy znaleźć wskazówki, jak powinniśmy się zachowywać.

Zapewne nie spodobają się one współczesnym fanom Orwella, dla których autor to przede wszystkim ten człowiek, który ostrzega przed szczepionkami

REKLAMA

Pisarz wierzył, że socjalizm może uratować Wielką Brytanię przed "niedolą teraźniejszości i koszmarem przyszłości". Przed rozpoczęciem prac nad "Rokiem 1984" tak podsumował swoją twórczość: "każda linijka każdego poważnego utworu (…) była napisana pośrednio lub bezpośrednio przeciwko totalitaryzmowi, jak i za demokratycznym socjalizmem".

Z kolei faszyzm był dla niego "kolejnym stadium rozwojowym kapitalizmu", a nawet każda najłagodniejsza demokracja może przekształcić się w faszyzm. Kto jak kto, ale Orwell zapewne musiał rozumieć, że nie zawsze ludzie chcą czytać o tym, z czym się nie zgadzają. Wolą tworzyć swoje światy, bańki, które być może tłumaczą to, dlaczego dają się nabrać na słowa totalitarnych przywódców. Żeby to jednak zrozumieć, nie warto sięgać po "Rok 1984", ale skupić się na innych dziełach Orwella. I właśnie do tego najbardziej zachęca biografia książki.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA