Oto SSD dla audiofilów. 3x mniej pamięci, zero korzyści, ale przynajmniej jest drogi
Weselcie się, audiofile! Do swojej kolekcji grubych jak cielsko pytona kabli HDMI, stojaków głośnikowych z drewna Bubinga i innych akcesoriów za grube tysiące złotych wkrótce będziecie mogli dorzucić coś specjalnego. SSD dla audiofilów będzie doskonałym uzupełnieniem sprzętu wymagającego słuchacza.
"Słabo gra ten dysk twardy, trzeba go wymienić na nowy" – nie powiedział nikt nigdy, ale przecież w kapitalizmie problemy są od tego, żeby je tworzyć i następnie wymyślać ich rozwiązania. Stąd właśnie patrzymy na jeden z najbardziej intrygujących wynalazków dla melomanów, jaki powstał w ostatnich latach. Audiofilski SSD.
Dysk SSD dla audiofila – co go wyróżnia?
Nowy nośnik danych powstał z połączenia SSD z kontrolerem audio od firmy Realtek wspieranym przez oscylator, dwa przetworniki Audionote Kaisei 220uf i niezależne zasilanie 5V, żeby uniezależnić się od – ha, tfu! – przebicia mogącego powstać na skutek zasilania bezpośrednio z płyty głównej. Wszystkie styki są oczywiście pozłacane, a konstrukcję wieńczy miedziany radiator.
Fabrycznie nośnik oferuje 1 TB pojemności na pamięci 3D TLC, lecz dla użytkownika dostępne są tylko 333 GB, gdyż działa on w trybie pseudo-SLC, który ogranicza pojemność celem wydłużenia żywotności i stabilności działania.
Według producenta taki układ sprzętowy zapewnia "naturalny feeling", a grubość brzmienia jest nieco wyższa. Audiofilski SSD ma gwarantować "prawdziwie trójwymiarowy dźwięk z doświadczeniem, jakie niesie tylko płyta winylowa".
Cóż, z całą pewnością konstrukcja wygląda imponująco i nie zdziwię się, jeśli będzie ona kiedyś montowana w najwyższej klasy odtwarzaczach, by dać amunicję działowi marketingu podnosić żywotność urządzenia, jednak z perspektywy brzmienia… nie spodziewałbym się zmiany. Przetwarzanie sygnału audio odbywa się na poziomie procesora lub dedykowanego układu audio, a nie na poziomie nośnika danych. Nośnik danych cyfrowych to tylko zbiór zer i jedynek – SSD może mieć wpływ na szybkość, ale nie na jakość ich dekodowania.
Czasem zazdroszczę audiofilom słuchu...
...a może raczej wyobraźni, bo choć sam zdecydowanie zaliczam się do grupy melomanów i mam wytrenowany muzycznie słuch, to audiofilskie voodoo nadal pozostaje dla mnie wiedzą niezrozumiałą, tajemną, do pojęcia której najwyraźniej muszę wkroczyć do wyższego kręgu wtajemniczenia. Znam osobiście wielu audiofilów i widzę (czy raczej: słyszę), że większość "usprawnień" audio istnieje tylko w ich głowach, co zapewne wynika z efektu wspierania decyzji – skoro coś kosztowało XXX zł, to musi brzmieć lepiej. Prawda?
Z wielu audiofilskich dziwactw nie należy się śmiać, bo mają one realny wpływ na dźwięk. Dobrym tego przykładem są kable przewodzące sygnał analogowy – od ich jakości, grubości oplotu i ekranowania zależy np., czy włączając mikrofalówkę w kuchni, nie usłyszymy przebicia w głośnikach. Ale kabel HDMI, niosący sygnał stricte cyfrowy? Taki za 20 i za 200 zł "zagra" dokładnie tak samo.
Choćby płyty winylowe z całą pewnością mają swój niepodważalny urok, ale dotyczy on otoczki słuchania muzyki, a nie jakości dźwięku per se. Wyjęcie winyla z pięknie zaprojektowanej koperty, ułożenie go w gramofonie, pierwsze trzaski, gdy igła dotknie płyty… to rytuał, jakiego muzyka cyfrowa nie oferuje. Od strony brzmienia jednak cyfrowe pliki skompresowane bezstratnie zapewniają dalece wyższą rozdzielczość i dynamikę, więc fetyszyzowanie "doświadczenia, jakie niesie tylko płyta winylowa” w kontekście nośnika danych jest co najmniej nieporozumieniem.
Kim jednak jesteśmy, żeby oceniać. My, biedne żuczki, słuchające muzyki z Apple Music na słuchawkach TWS. Podczas gdy będziemy tu debatować, jak bardzo bez sensu jest to rozwiązanie, gdzieś w elegancko urządzonym salonie, z kieliszkiem wytrawnego wina w dłoni i słuchawkach kosztujących więcej niż mój samochód, jakiś „prawdziwy meloman” będzie się cieszył krystalicznie czystym doświadczeniem muzyki 3D, płynącej z nowego SSD. I doskonale! Na tym właśnie polega wolność.