Gates i Jobs mieli w nosie dyplomy. W Polsce presja na papier jest taka, że na studia poszedł nawet Lewandowski
Wyobraźcie to sobie: Robert Lewandowski spotyka się z mamą, dumny po tym, jak strzelił najwięcej bramek w historii Bundesligi. Na co rodzicielka: „No tak, ale Mariusz z klatki obok to ma przynajmniej magistra…”. Niewiarygodne? Patrząc na studencką aferę z udziałem polskich piłkarzy nie umiem jej sobie inaczej w miarę rozsądnie wytłumaczyć.
Jak poinformował dziś Onet, gdańska prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie handlu podrabianymi dyplomami studiów. W artykule czytamy, że „z materiałów zabezpieczonych przez śledczych wynika, że D. [czyli zatrzymany naukowiec – dop. red.] miał przygotowany dyplom magisterski dla Roberta Lewandowskiego”. Z oferty oszusta mieli skorzystać też inni piłkarze reprezentacji Polski, w tym np. Arkadiusz Milik.
Czy Robert Lewandowski odebrał podrobiony dyplom (specjalność to ponoć „Przedsiębiorczość i zarządzanie w usługach społecznych i edukacyjnych”)? Tym właśnie zajmować będą się śledczy. Polski piłkarz nigdy nie chwalił się udziałem w zajęciach na studiach w Łodzi, za to w mediach społecznościowych zamieszczał zdjęcia z obrony licencjatu w Wyższej Szkole Edukacji w Sporcie w Warszawie. Tam też miał bronić magistra.
Żona zatrzymanego w rozmowie z Onetem twierdzi, że faktycznie Lewandowski uczył się na łódzkiej uczelni, a dyplom miałby mu być potrzebny do tego, aby w przyszłości zostać trenerem. Co tam praca z Guardiolą, Ancelottim czy Kloppem, to właśnie papier z łódzkiej uczelni byłby niezbędny, żeby przekazywać piłkarską wiedzę.
(Tak, wiem, że żeby zostać trenerem, trzeba mieć ukończone wszelkie kursy i tym podobne rzeczy, ale i tak…).
W śledztwie znaleziono też „haki” na innych polskich zawodników – w tym Arkadiusza Milika czy Jacka Góralskiego. Ten ostatni z całej sprawy się śmieje, bo po co mu dyplom, skoro… nie ma nawet matury.
Załóżmy jednak, że piłkarze faktycznie kontaktowali się w sprawie lewych dyplomów
Abstrahując od moralnej oceny takiego postępowania, nasuwa się pytanie: „po co im to było?!”.
Czy nie jest to najlepszy dowód na to, że w Polsce dalej ciągle dobrze ma się kult papierka? Podejście osób wychowanych jeszcze w PRL-u, którzy swoim dzieciom powtarzali: co z tego, że te studia są bez sensu, dyplom warto mieć, bo ci się przyda. Nieważne na jakiej uczelni, nieważne jak brzmiał temat pracy, którą się broniło – papier to papier, widać, żeś inteligent.
Z takiego podejścia Bill Gates, Mark Zuckerberg czy wcześniej Steve Jobs mogliby się tylko śmiać. Oczywiście daleki jestem od porady w stylu „rzuć szkołę, załóż firmę” – tym bardziej że trzeba brać pod uwagę w jakich rodzinach dzisiejsi miliarderzy się wychowywali i jakie mieli możliwości (nie licząc Jobsa) – to jednak trafnie przewidzieli, że liczyć będzie się to, co masz w głowie, a nie indeksie.
Podczas jednej z dyskusji Tim Cook, szef Apple, przyznał, że ukończenie czteroletnich studiów na amerykańskich przestaje komukolwiek imponować.
Dlatego ponad połowa zatrudnionych w Apple'u w USA w 2019 nie miała wyższego wykształcenia
Branża IT nawet w Polsce jest tego przykładem. W 2019 roku Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego potwierdziło, że raptem 14 tys. absolwentów to ci kończący informatykę – a mimo to bycie programistą to w Polsce coraz popularniejszy zawód. Z koeli z danych międzynarodowej firmy rekrutacyjnej Randstad wynikało, że tylko 54 proc. ubiegających się o pracę w IT skończyło kierunki techniczne. Słowem: możesz umieć coś, czego nie uczyłeś się w szkole.
A nawet jest bardziej prawdopodobne, że będziesz wiedział na ten temat więcej. Piotr Baczyński z Immersion, z firmy zajmującej się wirtualną i rozszerzoną rzeczywistością, przyznawał, że polskie uczelnie niedostatecznie nadążają za nowinkami technologicznymi – stąd trudno liczyć na to, że dyplom i piękne oceny będą robiły wrażenie.
Sprawdziły się słowa Billa Gatesa sprzed lat, który wieszczył, że internet będzie lepszym źródłem wiedzy niż wyższe uczelnie. Trudno się z tym nie zgodzić, szczególnie teraz, gdy sieć pełna jest ciekawych wykładów, analiz, tekstów.
Teoretycznie branża IT jest specyficznym przykładem, ale podobnie jest w innych dziedzinach. Wynika to z raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego: dla młodych osób z wyższym wykształceniem maleje szansa na znalezienie zatrudnienia w biznesie czy bardziej specjalistycznych sektorach. Właśnie dlatego, że papier nic nie daje i o niczym nie świadczy. A jeśli już, to niekorzystnie – że ktoś tracił czas na zakuwanie rzeczy, które w praktyce do niczego się nie przydadzą.
Ale polscy piłkarze dalej w to nie wierzą. Co tam strzelone gole i radość kibiców – zyskanie w oczach społeczeństwa uzyska się dopiero z magistrem. Naiwniacy?