Szpiegowałem żonę za pomocą Apple AirTaga. Wyniki eksperymentu
Lepiej dokładnie sprawdzajcie przed wyjściem z domu, czy coś nowego nie pojawiło się w waszej torebce albo plecaku.
A było tak:
Dotarł do mnie Apple AirTag i uznałem, że głupio na tym kończyć test.
Wprawdzie materiał przygotowany przez Łukasza pokazał dość jasno, że - wbrew pozorom - Apple AirTag jak najbardziej może się sprawdzić w Polsce, ale był raczej mało życiowy. W końcu kto będzie pakował lokalizator za 150 zł do każdej przesyłki. A do śledzenia tych faktycznie wartościowych paczek są lepsze sprzęty.
Pod tamtym tekstem pojawił się natomiast komentarz proszący o sprawdzenie, czy da się w ten sposób monitorować położenie samochodu. Prosty test - Airtag do bagażnika, żona bierze samochód i jedzie gdzieś, a my mamy za zadanie wyśledzić za pomocą usług Apple'a, gdzie zaparkowała.
Wyłapałem z tego trzy słowa: AirTag, żona i śledzenie. Niewiele myśląc, wrzuciłem jej lokalizator Apple do torebki.
Bałem się przy tym głównie dwóch rzeczy.
Po pierwsze - że znajdzie AirTaga przy szukaniu czegoś w torebce. To nie jest miniaturowa pluskwa szpiegowska, którą można ukryć tak, że nie będzie się dało jej odnaleźć. To jednak całkiem spory krążek, z jednej strony błyszczący (i rysujący się) jak diabli, z drugiej strony - biały.
Druga obawa dotyczyła samej dokładności śledzenia, a raczej częstotliwości uzyskiwania informacji na temat położenia. Łukasz w końcu śledził paczkę, która turlała się przez całą Polskę, więc to, jak często ustalana była jej lokalizacja, było drugorzędną kwestią. Ja natomiast chciałem śledzić osobę, więc dokładność i regularność przekazywania mi informacji była kluczowa.
Na początek żona pojechała do pracy.
A że jeździ komunikacją miejską i rusza do pracy w godzinach porannego szczytu transportowego, natrafienie w takim mieście jak Wrocław na kogoś z iPhone'em nie było raczej większym problemem.
W rezultacie przez prawie całą, trwającą około 40 minut podróż do pracy, miałem niemal stały podgląd tego, gdzie akurat znajduje się żona. Niemal stały, bo przeważnie aplikacja Lokalizator pokazywała lokalizację sprzed 3-8 minut. Może trochę zbyt rzadko, żeby zaskoczyć kogoś pojawieniem się idealnie w tym samym miejscu, ale i tak nieźle.
Nie miałem natomiast podglądu samej trasy z domu na przystanek - najwyraźniej nie trafił się tutaj nikt z iPhone'em.
W samej pracy było już trochę gorzej.
Najwyraźniej tamtejsze środowisko pracy jest niemal wolne od iPhone'ów albo AirTag z jakiegoś powodu się rozleniwił, ale częstotliwość odświeżeń lokalizacji drastycznie spadła. Większość raportów dostępnych po otworzeniu aplikacji pochodziła sprzed 30-50 minut.
Nie zmienia to jednak faktu, że lokalizacja podawana przez AirTaga była prawidłowa, wliczając w to nawet dokładny numer budynku (choć początkowo przez chwilę pokazywany był sąsiedni budynek). I niestety pokazywał prawdę - jak żona wejdzie do pracy, to aż do wieczora nigdzie się z niej nie rusza.
No i czas na powrót.
W tym przypadku było i dobrze, i źle, jeśli chodzi o śledzenie.
Źle, bo najwyraźniej w drodze z pracy do przystanku nie natknęła się na nikogo z iPhone'em. Ostatecznie zadzwoniłem do niej, żeby dopytać, czy długo jeszcze będzie siedzieć w pracy, bo już nastawiłbym obiad i dowiedziałem się, że czeka na przystanku. Lokalizator zaś dalej pokazywał, że siedzi w pracy. Jeśli więc chcemy kogoś przyłapać tu i teraz - co pokazał też poranny fragment testu - to nie z AirTagiem. Albo przynajmniej nie zawsze.
Dalsza część podróży do domu była już właściwie identyczna do porannego przejazdu. Lokalizacja była przekazywana na tyle dokładnie i często, że bez problemu wyszedłem jej z psem na spotkanie, spotykając się w połowie niezbyt długiej ścieżki do domu.
Po czym wyjąłem jej z torebki AirTaga - przy jej sporym zdziwieniu.
Czy choć przez chwilę podejrzewała, że jest śledzona?
Nie, ani trochę. O dziwo szperała akurat w tej przegródce, w której znajdował się AirTag, ale najwyraźniej nowy przedmiot ukrył się wyjątkowo skutecznie pośród miliona innych.
Nie została też w żaden sposób poinformowana o tym, że ktoś śledzi ją z wykorzystaniem AirTaga. Powiadomienie na telefonie? Nie, bo ma smartfona z Androidem, więc komunikatu o śledzeniu nie dostanie. Gdyby miała iPhone'a, tego problemu by nie było. Sam dostałem powiadomienie o tym, że AirTag Łukasza mnie śledzi, jeszcze w trakcie niesienia go z Paczkomatu do domu.
Teoretycznie AirTag ma jeszcze jedną warstwę ochronną w takich przypadkach - jeśli przez trzy dni nie nawiąże połączenia z telefonem właściciela, zacznie sobie piszczeć, co bez wątpienia zwróci uwagę.
Tyle tylko, że w mojej sytuacji i w moim teście to nie ma zastosowania. Mój telefon codziennie (chyba, że bym gdzieś pojechał) miałby kontakt z AirTagiem, więc licznik liczyłby te 3 dni non stop od zera.
Czyli tak - można komuś podrzucić AirTaga i śledzić go w ten sposób. Ale czy to dobry sprzęt do faktycznego śledzenia?
Przy czym nie chodzi mi tutaj o faktycznie śledzenie - to chyba w ogóle jest nielegalne. Natomiast często jest potrzeba ustalenia lokalizacji danej osoby za jej zgodą - np. w przypadku osób starszych, ewentualnie w przypadku osób, które lubią się zapuścić w nieznany teren.
I w takim przypadku AirTag może być dobrym rozwiązaniem. Ale to zależy od wielu czynników - w tym przede wszystkim od tego, w jakiej okolicy porusza się osoba z takim AirTagiem. Jeśli ktoś pojedzie w niezbyt zaludnione rejony - mała szansa, że go w ten sposób zlokalizujemy, a jeśli już, to prawdopodobnie będziemy znać jego ostatnie położenie sprzed dłuższego czasu. Co innego na jakimś uczęszczanym szlaku - tutaj już można byłoby pomyśleć o tym, jako awaryjnym sposobie lokalizacji, jeśli np. rozładowałby się telefon, ale... są lepsze rozwiązania (choć i droższe).
Podobnie jest w przypadku osób starszych, które lubią sobie czasem wyjść z domu, nikomu o tym nie powiedzieć, nie zabrać ze sobą telefonu i pójść nie wiadomo gdzie, zamieniając połowę rodziny w ekipę poszukiwawczą. Także i w tym przypadku wszystko zależy od tego, gdzie mieszkają i gdzie pójdą. Jeśli wybiorą się na spacer ze swojej wsi do lasu - powodzenia w poszukiwaniach. Jeśli mieszkają w mieście i wybiorą się na spacer w raczej bogate w ludzkość rejony, powinno być w porządku - co zresztą pokazał mój test. Może i nie będziemy mieli zawsze lokalizacji z ostatniej minuty, ale jest szansa, że będziemy mogli bardzo skutecznie zawęzić obszar poszukiwań.
Niestety tutaj do gry wchodzi kolejna wada - wspomniane sygnały dźwiękowe po 3 dniach od rozłączenia z telefonem właściciela. Musielibyśmy co 3 dni odwiedzać tę osobę, żeby AirTag nie zaczął szaleć.
AirTag ma przy tym jedną potężną zaletę.
I jest nią akumulator. Jasne, możemy komuś dać starego iPhone'a i lokalizować go w ten sposób - to zdecydowanie najbardziej precyzyjne rozwiązanie. Tyle tylko, że ktoś musi tego iPhone'a ładować. Podobnie z Apple Watchem. Podobnie z bardziej rozbudowanymi urządzeniami śledzącymi z systemami GPS i GSM. To wszystko trzeba regularnie ładować - czasem rzadziej, czasem częściej, ale jednak trzeba.
A AirTag? Raz na rok wystarczy włożyć nową baterię i po krzyku. Przy czym nie zmienia to faktu, że nadal wyniki śledzenia, jakie możemy uzyskać, mogą się znacząco różnić.
PS Test z samochodem też będzie, spokojnie.