Fani ignorują hejterów, przekazali ekipie Star Citizena kolejne 50 mln dol.
Star Citizen jest już dziś jednym z najdłużej budowanych i najdroższych projektów w historii gier wideo. Sceptycy coraz częściej podejrzewają, że gra stała się przekrętem służącym do wyłudzania pieniędzy – i że nie pojawi się nigdy. Twórcy gry i ich fani nie zwracają uwagi na takie insynuacje. Projekt będzie nadal rozwijany.
Star Citizen to kosmiczne MMO autorstwa mistrza Chrisa Robertsa – odpowiedzialnego za tak legendarne serie gier, jak Ultima, Wing Commander, Privateer czy Strike Commander. A więc jedne z najważniejszych gier i kosmicznych strzelanek w historii rozwoju tych gatunków. Nie wszyscy jednak mogli pamiętać lub wspominać z nostalgią tamtą epokę gier – mowa o pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych – więc swój wielki powrót na rynek tworzenia gier Chris Roberts zaczął w formie crowdfudingu.
Nie jestem pewien, czy ktokolwiek mógł przewidzieć reakcję graczy. Projekt Star Citizen – zapowiedzianej przez Robertsa gry MMO, w której najważniejszym elementem będzie pilotowanie statku i której warstwa techniczna ma stać na niespotykanym wcześniej poziomie – od samego początku cieszył się olbrzymim zaufaniem i entuzjazmem. Na konto studia Cloud Imperium Games szybko wpłynęły pierwsze miliony dolarów. To historia z końca 2011 r.
Dekadę później gry jak nie było, tak nie ma. Znaczy się, jest jej wczesna wersja rozwojowa, która jest nieustannie testowana przez społeczność fanów. Jest jednak nadal w odległej formie od końcowej. Większość fanów nie wydaje się jednak czuć oszukana.
Cloud Imperium Games jest względnie transparentne w kwestii tego, gdzie i w co inwestuje zebrany od fanów budżet. Studio cały czas publikuje kolejne wersje alpha Star Citizena, która na dodatek od dawna ma już wbudowane mechanizmy mikrotransakcji. Gracze testują. Kupują sobie nowe rzeczy w grze za realne pieniądze. I wpłacają kolejne datki. Nie tracąc wiary w obietnicę najwspanialszego i najbardziej angażującego kosmicznego symulatora w historii komputerów osobistych. Nie dziwię się – sam jestem nadal pod wpływem hipnozy Chrisa Robertsa.
Budżet gry Star Citizen właśnie przekroczył 350 mln dol. Gra powstaje od ponad dekady.
Przy czym warto zaznaczyć, że ostatnie 50 mln dol. udało się zebrać w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy. W tym czasie Star Citizen doczekał się trzech aktualizacji – do wersji 3.10, 3.11 i 3.12. W ramach tych aktualizacji usprawniono atmosferyczny model lotu, system ekwipunku i bagażu, poprawiono wygląd planet oraz symulację wpływu przeciążeń na gracza.
Zanim pojawi się Star Citizen w swojej właściwej formie, Cloud Imperium Games najpierw chce wydać na rynek grę Squadron 42 - czyli liniową wersję Star Citizena w trybie single player i z gwiazdorską obsadą. Gra jednak również zaliczyła już kilka opóźnień i nie jest jasne, kiedy pojawi się w beta-testach i w sprzedaży.
Ze Star Citizenem sytuacja ma się zresztą podobnie. Póki co wyczekiwać mamy aktualizacji 3.13 do wersji alpha gry. Usprawnić ma działanie rafinerii, jaskiń na planetach, mechanizm symulacji wizualnej zużycia statków oraz wprowadzić nowe misje.
Ta gra kiedyś wyjdzie, jeszcze zobaczycie!
Niewykluczone, że sceptycy mają rację – i że Chris Roberts od lat żyje sobie dostatnio, przepalając pieniądze fanów na głupoty i obiecując produkt, który nie ma prawa powstać. Problem z wszelkimi spiskowymi teoriami na temat Cloud Imperium Games jest taki, że coraz bardziej widać, że gra nabiera kształtów. I faktycznie wygląda na to, że będzie to jeden z najbardziej złożonych i najpiękniejszych wizualnie kosmicznych symulatorów w historii – na dodatek będąc grą MMO.
Z drugiej jednak strony konkurencyjne Elite Dangerous działa już od lat. I choć ambicje Elite’a są dużo skromniejsze od tych wyznaczonych przez Star Citizena, to czas pokaże, które ze studiów deweloperskich miało rację. I który sposób na stworzenie alternatywnej rzeczywistości dla śniących o byciu kapitanem okrętu kosmicznego jest tym właściwym.
Czy Star Citizena – a więc wierzyć w nierealny wręcz projekt, ciągnący się latami, ale za realną fortunę. Czy też Elite’a – czyli w zamian za dobrowolne datki rozwijać dużo skromniejszą grę o nowe elementy, które dopiero z czasem przybliżą ją do starcitizenowych ambicji. Mnie bardziej pociąga wizja Chrisa Robertsa. Z drugiej jednak strony: w Elite’a gram od lat i jestem w nim zakochany. Ciekawe czy jak Star Citizen w końcu wyjdzie, to Elite Dangerous w tamtym stanie rozwoju nie okaże się tak po prostu lepszy. Bo bardziej znajomy, siłą rzeczy, jest od lat.