Najważniejszy sprzęt w moim salonie. Sonos Beam - opinia po kilku miesiącach
Niektórzy siadają do telewizora po to, żeby cieszyć się głównie wyświetlanym obrazem. Mój pretekst jest inny - ostatnio spędzam przed telewizorem więcej czasu, żeby go... posłuchać.
Oczywiście w parze zawsze idzie też część wizualna, ale jeszcze niedawno przed telewizor siadałem stosunkowo rzadko. Tak rzadko, że pierwszą czynnością po zajęciu miejsca było wstanie i szukanie pilota. A potem niemal równie długie wycieranie go z kurzu.
A potem dotarł do mnie Sonos Beam i sytuacja uległa zmianie.
Ale że na recenzję trochę już za późno (w końcu niedługo miną równo dwa lata od premiery), zamiast tego wytłumaczę się pokrótce z tego, co napisałem powyżej. I przy okazji wspomnę trochę o tym, co w Beamie mogłoby być lepsze.
Absolutnie uwielbiam: łączenie i konfigurację
Napiszę wprost - nigdy nie planowałem podłączać żadnego zewnętrznego zestawu dźwiękowego do mojego telewizora. Jest już stary i zmęczony życiem, a ja ewentualnej wymiany go w najbliższym czasie nie planuję. W związku z tym nie mam ani w żaden sposób przygotowanego pomieszczenia, ani rozplanowanych żadnych dróg dla dodatkowych przewodów. Nic. Zero. Jakiś klasyczny i kablowy zestaw audio, wypełniający pokój dźwiękiem, kompletnie odpadał. Też z tego względu, że co najmniej jeden przewód musiałby biec bezpośrednio przez środek pokoju (!).
W przypadku sonosowego sprzętu ten problem nie istnieje. Kiedy dotarł do mnie Beam, ustawiłem go przed telewizorem, podłączyłem do zasilania i odpowiedniego gniazda w telewizorze (skorzystałem z wejścia optycznego, niestety mój stary telewizor nie ma HDMI-ARC, adapter jest w zestawie), skonfigurowałem i... szybko uznałem, że to mało. Przeniosłem więc z innego pomieszczenia dwa głośniki Synfonisk (czyli też Sonos), ustawiłem na tymczasowych stojakach po bokach kanapy, szybko skonfigurowałem w aplikacji i...
... to już. Koniec. Oklaski. Małe kino domowe z dźwiękiem przestrzennym złożone w jakieś 10-15 minut, z czego 5 zajęło mi odsuwanie kanapy, żeby dostać się do gniazdka, z którego zasilane miały być Symfoniski.
Nie wiem, czy da się łatwiej i czyściej bez wcześniejszego planowania. A ja planować nie zamierzałem.
Absolutnie uwielbiam: nie muszę się znać.
Nie planowałem także poznawać sekretów tego, jak trzeba ustawiać względem siebie poszczególne głośniki, który powinien być zwrócony w którą stronę (ok, może poza całkowitymi podstawami...) i ogólnie nad tym, jakimi to magicznymi sposobami można uzyskać idealny dźwięk przestrzenny. Chciałem go mieć, chciałem sobie usiąść, słuchać i oglądać, a nie tracić czas na naukę zbędnych rzeczy.
I tutaj w całości wręczyła mnie funkcja automatycznej konfiguracji TruePlay, która - i tutaj nie ma żadnych wątpliwości - robi różnicę. Wystarczy posłuchać takiego zestawu przed i po procedurze.
Jak wygląda cały proces? Należy najpierw chwilę posiedzieć przed telewizorem, potem przejść się po salonie i ponownie - robota zrobiona. Głośniki są skonfigurowane tak, żeby były odpowiednio zbalansowane w zadanym przez nas układzie przestrzennym.
Oczywiście nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że ekspert audio potrafiłby pewnie zrobić to równie dobrze albo nawet lepiej, korzystając do tego ze swojej wiedzy i sprzętu. Tylko ja ani takim ekspertem nie jestem, ani nie mam potrzeby zapraszać kogoś takiego do domu, skoro mogę jak najbardziej satysfakcjonujący mnie efekt uzyskać kilkoma kliknięciami.
Można też, jeśli ktoś ma taką potrzebę, zignorować TruePlay i balans głośników ustawić samodzielnie. Podobnie jak np. poziom ich głośności w stosunku do głośności z telewizora (osobno dla muzyki i osobno dla materiałów wideo).
Absolutnie uwielbiam: jak to gra w zestawie.
Przy czym nie chodzi tutaj wyłącznie o sam dźwięk (o tym za chwilę). Bardziej o kombinację dźwięku, prostoty instalacji - nawet bez konieczności użycia najdroższych podzespołów od Sonosa, a także niemal zerowego nakładu pracy.
Nie miałem wcześniej do czynienia w domowym zaciszu z dźwiękiem przestrzennym podczas oglądania TV, więc być może tutaj tkwi też trochę powód mojej fascynacji tym zestawem, ale wiem jedno. Taki najtańszy sonosowy zestaw dźwięku przestrzennego, czyli Beam podłączony do telewizora i sparowany z dwoma Symfoniskami (czyli chyba najtańszymi głośnikami sieciowymi na rynku) całkowicie wystarczy do tego, żeby świetnie bawić się podczas oglądania filmów.
I nie jest to tylko moja, odosobniona opinia - przykładowo żona, która była absolutnie sceptyczna do pomysłu takiego uzbrajania salonu, teraz nie wyobraża sobie, żeby takiego zestawu mogło kiedykolwiek zabraknąć. A jeszcze kilka miesięcy było „po co to nam, przecież słychać telewizor”...
Sam z kolei regularnie łapię się na tym, że niektóre odgłosy z filmów, przekazywane właśnie w formie dźwięku przestrzennego, początkowo interpretuję jako odgłosy realnego otoczenia.
Za żadne skarby nie chciałbym już wracać do zwykłego dźwięku, nawet jeśli ktoś obiecałby mi, że miałby wyższą jakość.
Trochę mieszane uczucia: jak to gra samodzielnie.
To może być trochę szorstka opinia, a dodatkowo trochę na wyrost, ale napiszę tak: jeśli nie planujecie robić sobie kina domowego z dźwiękiem przestrzennym, nie interesuje was łączność z telefonem, obsługa z poziomu naprawdę dobrej aplikacji i tak dalej, i waszym celem jest po prostu podpięcie zwykłego soundbara do zwykłego telewizora - zakup Beama warto przemyśleć kilka razy.
Tak, Beam, wyposażony w cztery pełnopasmowe głośniki, jako samodzielne urządzenie, gra dobrze. Może nawet zaskakująco dobrze jak na sprzęt tych wymiarów (68,5 x 651 x 100 mm, 2,8 kg, można zawiesić na ścianie, jeśli ktoś potrzebuje).
Tak, 1900 zł to nie jest jakaś niewyobrażalna fortuna. Tak, Beam potrafi grać czysto (chyba że potrzebujemy ekstremalnych poziomów głośności). Tak, jakość basów jest bardzo zadowalająca (choć pewnie bardziej wymagając będą zerkać w kierunku zakupu Suba, który jednak w parze z Beamem finansowo nie ma sensu), a wysokie tony i dialogi są naprawdę klarowne (szczególnie te drugie zasługują na duży plus). Tak, niezależnie od tego, czy w filmie właśnie obserwujemy scenę pościgu albo strzelaniny, czy też poruszającą scenę przy akompaniamencie skrzypiec - będzie dobrze.
Tak, słuchałem na nim kilku koncertów z różnymi rodzajami muzyki i zawsze było to świetne doświadczenie jak na moje potrzeby. Tak, domyślne ustalenia są w porządku i nie czułem konieczności korzystania z korektora (bas, tony wysokie, podbicie basu).
Tak, potrafi przyjemnie wypełnić przeciętny rozmiarowo salon dźwiękiem, bez przesadnego podbijania głośności, straty jakości, zachowując przy tym odpowiednią czytelność.
Ale.
1900 zł za Beama to cena w pewnym stopniu podyktowana właśnie dodatkowymi funkcjami - zresztą dokładnie tak samo jak w przypadku testowanego przez Maćka Gajewskiego Arca. Jeśli kupimy go i zignorujemy wszystkie dodatki, to część tej gotówki pójdzie po prostu na zmarnowanie. A i pewnie wykreślając z listy potrzeb te kilka pozycji, znajdziemy coś tańszego, co gra równie dobrze.
Beam jest więc w pewnym stopniu podobnym produktem do Symfoniska. Ikeowy głośnik Sonosa, jeśli ma być samodzielnym głośnikiem, jest po prostu ok. Nie będziemy na siebie źli, że go kupiliśmy, ale nie zmieni naszego życia. Za to w parze z drugim głośnikiem i po odpowiedniej (krótkiej) konfiguracji, potrafi - do pewnego stopnia - zachwycić.
Podobnie z Beamem. Jeśli potraktujemy go jako zwykły soundbar - będzie ok. Jest ładny, mały, łatwo go zmieścić, wygodnie się go obsługuje, gra dobrze. Jeśli natomiast połączymy go z dwoma innymi głośnikami Sonosa (nawet najtańszymi Symfoniskami), to „ok” ma spore szanse zmienić się w „wow”.
Na zdecydowany plus: uniwersalność
Przy czym to plus wynikający raczej z tego, że jest to po prostu kolejny element systemu Sonosa. I tak np. jednym kliknięciem mogę - bez włączania telewizora - odtworzyć muzykę z telefonu (przez AirPlay albo serwery Spotify) na salonowym, trzyelementowym zestawie. Chcę mieć muzykę w całym domu? Kolejne kliknięcia i już to samo odtwarzane jest w łazience, kuchni i sypialni. Zaczynam czegoś słuchać w kuchni podczas przygotowywania obiadu, a potem przechodzę do salonu? Mogę przeciągnąć za sobą muzykę bez wyciągania telefonu.
A jeśli np. uznam, że wolę mieć zamiast Symfoniksów głośniki One w kinie domowym, też wystarczy kilka kliknięć w telefonie. No i oczywiście fizyczne ich przeniesienie. Aczkolwiek chwilowo nie planuję zabierać One np. z łazienki - jest bowiem wodoodrporny, podczas gdy Symfonik nie może tego zaoferować.
Na „nie wiem, nie korzystam”
Albo „sprawdziłem, czy działa, no i to w sumie tyle”. Jedną z dodatkowych opcji Beama jest bowiem obsługa głosowa, z wykorzystaniem której można obsługiwać m.in. Alexę czy Asystenta Google'a. I tak, jest taka opcja, działa, a mikrofony z powodzeniem wyłapią nasz głos dochodzący gdzieś z okolic kanapy. Nie mogłem jednak znaleźć jakiegoś sensowniejszego zastosowania dla tej opcji - może dlatego, że sterowanie z poziomu aplikacji całkowicie mi wystarczało?
Trudno mi też wyrobić sobie jakąś specjalną opinię na temat dotykowych przycisków na wierzchniej części obudowy. Są, działają, ale ze względu na umieszczenie soundbara nieco pod telewizorem, korzystam z nich bardzo, bardzo rzadko. Najczęstszy kontakt z nimi mam podczas odkurzania całego zestawu (bardzo lubi kurz, stosunkowo łatwo go wyczyścić).
Czy warto?
Biorąc pod uwagę fakt, że obecnie Beam jest egzemplarzem testowym, łatwo mi napisać, że tak. Ale napiszę to trochę inaczej.
Gdybym otrzymał do testów samego Beama i jego samego podłączył do telewizora, miałbym pewnie mieszane uczucia i decyzja o ewentualnym zakupie po testach byłaby dość skomplikowana. Tak, grałby wielokrotnie lepiej niż moje żenujące głośniki w telewizorze, ale z uzasadnieniem wydania 1900 zł miałbym pewne trudności.
Natomiast w obecnym układzie, kiedy do Beama mogłem podłączyć One/Symfoniska, absolutnie nie wyobrażam sobie, żebym po zakończeniu testów mógł zrobić coś innego, niż zamówić własny egzemplarz. Przy czym tutaj już z tymi 1900 zł jest mi łatwiej - bo nie traktuję tego jako ceny wyłącznie za soundbar do tv, ale za wejście do świata dźwięku przestrzennego (banalnego w instalacji i konfiguracji!) i to od razu naprawdę cieszącym człowieka poziomie.
Zresztą żona twierdzi dokładnie to samo, a Beam z kategorii „fanaberia” błyskawicznie awansował u niej do kategorii „koniecznie”. A z żoną przecież nie będę się kłócił.
Kiedy warto?
- kiedy chcemy szybko, łatwo i maksymalnie bezprzewodowo zrobić sobie kino domowe z dźwiękiem przestrzennym
- kiedy planujemy podłączyć do Beama dodatkowe głośniki
- kiedy mamy już w domu jakieś głośniki z systemu Sonos
- kiedy szukamy kompaktowego, dobrego jakościowo soundbara i planujemy kiedyś rozbudować nasz system
- kiedy szukamy sprzętu z bardzo dobrą aplikacją
- kiedy szukamy sprzętu z asystentami głosowymi
Kiedy niekoniecznie warto?
- kiedy nie planujemy nic rozbudowywać i szukamy po prostu większego głośnika do naszego telewizora
- kiedy 1900 zł za soundbar to dla nas zdecydowanie za dużo
- kiedy szukamy naprawdę porywającego basu