Pora powiedzieć to wprost: apki z iPada na macOS-a to bubel
W systemie macOS pojawiły się pierwsze aplikacje rodem z iPadów z Twitterem na czele. Wykorzystują one wykorzystują technologię Catalyst. Przyjrzałem się im i jak na razie jestem najzwyczajniej w świecie rozczarowany.
Już w ubiegłym roku w macOS 10.14 Mojave pojawiły się pierwsze aplikacje portowane z iOS-a. Apple dodał do swojego desktopowego systemu takie programy jak Dom, Giełda, Dyktafon czy niedostępny w naszym kraju Apple News, które pierwotnie powstały z myślą o tabletach.
W tym roku producent komputerów Mac dodał do systemu macOS 10.15. Catalina kolejne programy stworzone z użyciem technologii, która wcześniej była nazywana roboczo Marzipan. To dzięki niej powstały takie aplikacje jak Podcasty czy Lokalizator. Apple udostępnił również to narzędzie deweloperom.
Sztandarową aplikacją wykorzystującą technologię Catalyst miał być Twitter. Po roku od usunięcia natywnej aplikacji z macOS-a twórcy tego portalu społecznościowego uznali, że aplikacja z iPada na macOS-ie sprawdzi się lepiej niż witryna webowa. Nie wyrobili się jednak na premierę macOS 10.15 Catalina.
Na szczęście na Twittera wykorzystującego Catalyst w macOS 10.15 Catalina czekaliśmy tylko kilka dni.
To niestety koniec dobrych wiadomości. Na pierwszy rzut oka nowa aplikacja wygląda tak, jak można by tego po niej oczekiwać, ale wystarczy chwilę jej poużywać, by zauważyć pierwsze błędy. Nie wymienię wszystkich, bo nie skończyłbym do wieczora i zabronił mi tego redaktor prowadzący, ale wypunktuję kilka przykładowych:
- wstawianie emoji sprawia problemy, zarówno po wciśnięciu dedykowanego przycisku, jak i po użyciu skrótu klawiszowego
- dodanie wzmianki w środku pisanego tweeta usuwa treść znajdującą się za kursorem
- po wstawieniu znaku @ pojawiają się podpowiedzi w menu typu dropdown, ale nie da się nawigować po nim strzałkami
- usuwanie słowa poprzez kombinację klawisz command-delete usuwa to słowo razem z poprzedzającą go spacją
- w menu ustawień nie da się przytrzymać suwaka poprzez wciśnięcie lewego przycisku myszy
Takich drobnostek jest zresztą znacznie więcej i dobrze obrazują, jak bardzo wiele wyzwań stoi przed deweloperami, którzy zdecydują się na użycie Catalyst. Najwyraźniej nie da się w magiczny sposób przekształcić interfejsu dotykowego na taki, który będzie się wygodnie obsługiwać myszą i klawiaturą.
Catalyst zaliczył falstart
Apple może czarować, że wystarczy parę kliknięć i z aplikacji na iPada każdy programista stworzy aplikację na system macOS w wersji Catalina, ale praktyka pokazuje co innego. Skoro nawet Twitter, który miał być sztandarową aplikacją wykorzystującą Catalyst, działa tragicznie, to coś tu poszło mocno nie tak.
Tym bardziej, że pozostałe aplikacje wykorzystujące Catalyst również nie porywają.
Nawet te przygotowane przez Apple’a są co najwyżej poprawne. Dom, Dyktafon, Giełda oraz Apple News w tym roku nie doczekały się nawet aktualizacji i nadal pokazują elementy interfejsu projektowane z myślą o urządzeniach dotykowych. Myślałem, że po roku od ich debiutu będzie to wyglądać znacznie lepiej.
Jedynym dobrym programem tego typu jest aplikacja Podcasty, która jest spójna z aplikacjami Muzyka i TV, ale to za mało. W dodatku wsród aplikacji firm trzecich, które wspierają Catalyst i zostały przygotowane na debiut macOS 10.15 Catalina, znalazło się tylko nieco ponad 20 pozycji.
W dodatku wsród nich nie ma żadnego hitu.
Lista jest naprawdę krótka. W dniu premiery systemu dodano tylko GoodNotes 5, Crew, LookUp: Englush Dictionary, Proloquo2Go, HabitMinder, PDF Viewer, Jira Cloud, Carrot Weather, Planny 3, Allegroy, Lire, Money Coach, Rosetta Stone, Nocturne, Dice, Beat Keeper, Pine, King’s Corner, Tidur Timers i pakiet Zoho.
W dodatku z listy programów, które Apple zapowiadał kilka tygodni temu, zniknęły niektóre pozycje takie jak gra Asphalt 9 czy serwis dla fanów komiksów o nazwie DC Universe. Z kolei Netflix, z którym Apple będzie konkurował na rynku VOD, już teraz zapowiedział, że Catalyst go nie interesuje.
To niestety też nie tak, że Twitter jest czarną owcą.
Przetestowałem kilka pierwszych aplikacji, które powstały dzięki technologii Catalyst i napotkałem liczne inne problemy. W jednej nie działa automatyczne wypełnianie pola na kod autoryzacyjny odebrany w wiadomości SMS, a w innej przesuwanie plansz na splashscreenie gestem rwie animacje.
Szybko się też okazało, że dla przykładu problem z usuwaniem słowa razem ze spacją oraz ze wstawianiem emotek, nie dotyczy wyłącznie Twittera. To najwyraźniej niedociągnięcie tej technologii. Z jednej strony kiepsko, że to nie działa, ale daje to nadzieję na to, że te błędy naprawi aktualizacja macOS-a.
Biorąc to wszystko pod uwagę jestem rozczarowany, ale mam nadzieję, że Catalyst nie umrze śmiercią naturalną.
Portowanie aplikacji ma przecież wiele zalet. To szansa dla wielu programów, które w przeciwnym razie nigdy by się na macOS nie pojawiły. Dopiero dzięki nowej wersji Twittera powiadomienia z tego serwisu synchronizują mi się pomiędzy iOS i iPadOS oraz systemem desktopowym, gdy taki Slack nadal tego nie potrafi.
Interfejs programów portowanych z iPada jest przy tym z założenia spójny z tym, co znam z iPhone’a i iPada. Catalyst daje też nadzieję na to, że program desktopowy będzie regularnie aktualizowany i będzie miał te same funkcje, co wydanie mobilne. Zrobić aplikację na nową platformę to przecież jedno.
Jej utrzymanie to osobna para kaloszy.
Niestety na razie Catalyst jest rozczarowujący z perspektywy użytkowników i w oczach deweloperów. Apple, chociaż od udostępnienia jego pierwszych aplikacji rodem z iPada na komputerach minął rok, nie przygotował nawet odpowiedniej dokumentacji ani desktopowego odpowiednika TestFlight.
Deweloperzy skarżą się zaś, że portowanie aplikacji z iPada to na razie droga przez mękę. Do tego płatne programy trzeba wystawiać w Mac App Storze jako osobne pozycje, a na domiar złego nie wszystkie płatności wewnątrz aplikacji dokonane na iOS-ie lub iPadOS-ie da się odtworzyć potem w systemie macOS.
A co najgorsze, mechanizm automatycznej konwersji aplikacji również jest wysoce niedoskonały.
Na przykładzie Twittera widać, że aplikacje stworzona z użyciem technologii Catalyst nie radzą sobie z czymś tak prostym, jak obsługa pola tekstowego. To jest przecież niedopuszczalne, a takie potworki prędko zrażą do technologii Catalyst użytkowników i programistów już na starcie.
Aby to miało sens, kompilowanie programu na komputery z kodu napisanego z myślą o tabletach musi być naprawdę niemal automatyczne. Przecież gdyby deweloper co aktualizację musiał poświęcać czas na ręczne dopieszczanie takiego portu, to równie dobrze mógłby go poświęcać do pracy nad aplikacją natywną…