Pro Speed Test, czyli certyfikowane narzędzie do pomiaru szybkości łącza, kontra inne testy. Sprawdziliśmy, czy jest różnica
Właśnie zadebiutował Pro Speed Test, certyfikowane narzędzie do pomiaru szybkości łącza. To dzięki niemu będziecie mieć solidne podstawy, żeby zgłosić reklamację do swojego operatora. Sprawdziliśmy, czy bardzo różni się od speedtest.net i speedtest.pl.
Wydaje wam się, że transferowe obietnice widniejące na umowie z dostawcą internetu mają się do tego, czego doświadczacie na co dzień, jak opowiadania Sapkowskiego do filmu o Wiedźminie? Nie jesteście sami. Jeśli wierzyć temu, co można o wyczytać w internecie, pod największymi miastami Polski muszą znajdować się całe sieci tuneli, a w nich piwniczki na te wszystkie butelki, w które operatorzy nabijają swoich klientów.
Do tej pory wygranie z dostawcą internetu sporu o to, czy jakość łącza jest taka, jaka powinna być na umowie, nie było proste. Pomiary ze speedtest.net czy speedtest.pl nie były brane poważnie. I jest ku temu dobry powód. Nie chodzi o to, że to złe narzędzia. Problem polega na tym, że często wyciągamy z nich nieuprawnione wnioski.
Pro Speed Test jest pro, bo zmusza do zrobienia porządnego testu.
Testowanie prędkości działa często według tego samego scenariusza. Wchodzimy na odpowiednią stronę, klikamy start i czekamy. To tyle. Test zrobiony, wyniki znów są za niskie. Zrobiłam taki test w warunkach, nazwijmy to, standardowych. Podłączona bezprzewodowo, a nie po kablu, z kilkoma innymi urządzeniami podpiętymi do tej samej sieci. Według speedtest.net prędkość pobierania to 52,69 Mbps, wysyłania 7,72 Mbps. Podobne wyniki pokazuje speedtest.pl. Tak działa mój internet, ale to nie wina operatora, a w dużej mierze moja.
Pro Speed Test na takie badania też pozwala, ale na każdym kroku podkreśla, że to zła metodologia i uzyskane tą drogą wyniki nikogo do niczego nie uprawniają. Żeby przeprowadzić certyfikowany test, trzeba się bardziej namęczyć. Najpierw trzeba zarejestrować się w systemie. Potem pobrać odpowiednią aplikację. W końcu upewnić się, że spełniamy szereg warunków.
Jeśli spróbujemy zrobić test mimo niespełnienia warunków, aplikacja poinformuje nas, że pomiar nie będzie certyfikowany i da znać, co jest nie tak. Biorąc pod uwagę, że przed testem trzeba odłączyć od sieci wszystkie urządzenia poza tym, na którym dokonujemy pomiaru, informacja o tym, ile jeszcze urządzeń jest podłączonych do WiFi, jest na wagę złota. Operator nie obiecuje nam w umowie, że nasz światłowód będzie śmigał jak szalony, jeśli podepnie się pod niego pół bloku.
Kluczowa jest różnica między warunkami pomiaru. Narzędzie ma mniejsze znaczenie.
Różnica po dostosowaniu się do surowych warunków testowych jest znaczna. Mój internet wskoczył na 77,48 Mbps. Zrobiłam w tych samych warunkach test speedtest.pl. Wynik 77,53 Mbps był bardzo podobny do tego z Pro Speed Testu i bardzo różny od robionego w standardowych warunkach (53 Mbps). Speedtest.net pokazywał nieco mniej, bo 69,77 Mbps.
Co ciekawe w Pro Speed Teście można też uzyskać pomiar niecertyfikowany, czyli taki ze 123 urządzeniami korzystającymi z tej samej sieci i procesorem tak obciążonym, że gdyby mógł, pozwalałby nas za mobbing. I choć jasne było, że wynik będzie sporo gorszy od pierwszego, to jest też dużo słabszy niż wskazania speedtest.net i speedtest.pl robione kilka sekund po sobie w tych samych warunkach. Prędkość pobierania wyniosła 36,75 Mbps a wysyłania 6,47 Mbps, czyli dużo mniej niż u konkurencji.
Jeśli jesteście przekonani, że wasz dostawca, nie wywiązuje się z umowy, warto trochę pocierpieć przez dwa dni i zrobić wymaganą liczbę certyfikowanych testów. Raport, który na tej podstawie powstanie, może stanowić podstawę złożenia reklamacji.