Mandat za zanieczyszczanie powietrza to ponury żart. Badanie popiołu bywa droższe od samej kary
Strażnicy gminni długo narzekali, że w walce ze smogiem mają związane ręce. W końcu pojawiły się przepisy, które im te pęta zerwały. Mimo rozszerzenia kompetencji strażników, ci nadal nie palą się do karania. Mandat za smog to nadal ewenement. Sprawdziliśmy dlaczego.
Jeżeli jest prawo, to musi być jego egzekucja. Inaczej ryzykujemy, że regulacje pozostaną na papierze, bez przełożenia na rzeczywistość.Takich przypadków nie brakuje. Podobnie rzecz się miała ze smogiem. Pierwszy krok zrobiły samorządy wojewódzkie, które przyjmowały w formie prawa miejscowego uchwały antysmogowe.
Zawarto w nich casus czasowy na obligatoryjną wymianę pieców oraz wyszczególnienie tych materiałów palnych, których wrzucanie do pieców będzie stanowić złamanie prawa. Zaraz potem, najpierw w Małopolsce, potem na Śląsku i w innych województwach, organizowane były szkolenia dla urzędników i strażników gminnych.
Wszyscy jak jeden mąż powtarzali, że nie chodzi o karanie, tylko edukację. Z tła tego obrazu naprawdę trudno wyrzucić ubóstwo energetyczne, jako jeden z determinantów zanieczyszczonego powietrza. Ale dobrze byłoby, gdyby stosowne organy mogły sięgać po dane instrumenty - czy to pouczenie, czy też karę - w zależności od sytuacji.
Przepisy antysmogowe nie mają zębów.
Dobrze, że przyjęto nowe przepisy, ale bez ich egzekucji mamy do czynienia z walką z wiatrakami. I trudno dziwić się tym, którzy twierdzili, że bez dodatkowych regulacji przepisy antysmogowe pozostaną teorią. Wezwani w sprawie ewentualnego łamania zapisów danej uchwały antysmogowej strażnicy gminni, mieli tylko jedno wyjście: skierować sprawę do sądu. Tam przeleżała ok. pół roku i zazwyczaj kończyła się grzywną w wysokości do 500 zł.
Sam słyszałem strażników mówiących, że w ten sposób nie nauczą nikogo dbania o powietrze. Ktoś machnie ręką na te zasądzone 500 zł raz, góra dwa w roku i będzie kopcił dalej. Jak to zmienić? Dać strażnikom gminnym szersze kompetencje, które pozwolą na nakładanie mandatów. Wtedy finansowy bat na smogowe wykroczenia będzie zdecydowanie bardziej skuteczny.
Wreszcie są przepisy i można je egzekwować. Tylko co z tego?
17 października 2018 r. Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji wydał rozporządzenie w sprawie „wykroczeń, za które strażnicy straży gminnych są uprawnieni do nakładania grzywien w drodze mandatu karnego”. Wydawać by się mogło, że już od listopada smog w Polsce będzie zepchnięty do mocnej defensywy, a mandat za smog wszystko zmieni.
Niestety, nadzieje okazały się - przynajmniej na początku tej nowej walki ze smogiem - całkowicie bezpodstawne. Po paru tygodniach od zwiększenia kompetencji strażników gminnych obdzwoniłem te polskie miasta, które już od paru lat są na czele rankingów najbardziej zanieczyszczonych miast Europy. I nagle okazało się, że sami strażnicy nie korzystają z instrumentów, o które tak apelowali. Mandatów smogowych do tej pory jest tyle, co kot napłakał.
Próbka droższa od mandatu.
Tylko dlaczego tak się dzieje? Trudno obwiniać wszystkich polskich strażników o gremialne lenistwo. Zwłaszcza, że ich deklaracje, by w tym kierunku właśnie przepisy zmienić były jak najszczersze. To w takim razie o co chodzi? Odpowiedzi znajdziemy wśród największych przeszkód w walce ze smogiem - zidentyfikowanych przez Polski Alarm Smogowy.
Za mocno kulejącą egzekucję przepisów antysmogowych odpowiada kilka czynników. Są to: niewystarczająca liczba funkcjonariuszy straży miejskich, co przekłada się na długi czas reakcji; prowadzenie kontroli w sposób chaotyczny oraz brak sprzętu do badania uziarnienia węgla i wilgotności drewna. Bardzo istotnym elementem tej układanki jest to, że jak podaje Polski Alarm Smogowy, „w 80 proc. gmin obowiązek kontroli spoczywa na urzędnikach, co jest rozwiązaniem skrajnie dysfunkcyjnym”.
Ale PAS widzi też inne powody takiej sytuacji. To chociażby brak funduszy na opłaty za badanie składu próbek popiołu z pieca lub zbyt niska wysokość nałożonej kary. Nakładanie mandatów smogowych miałoby się wręcz nie opłacać.
Mandat za smog jest zbyt niski.
Czy to w ogóle możliwe, że w dobie walki ze smogiem ktoś robi sobie z egzekucji przepisów po prostu żarty? Że nikt nie policzył, ile kosztuje próbka materiału palnego lub popiołu i nie skorelował z tymi danymi wysokości mandatu karnego? Że strażnicy miejscy teraz już tak bardzo tych mandatów nie chcą wlepiać, bo troszczą się o budżet swojej jednostki? Wszystkie odpowiedzi brzmią niestety jednakowo: tak.
Mandat smogowy to maksymalnie 500 zł. A ile strażnicy muszą zapłacić za badanie próbki, żeby w ogóle wiedzieć, czy ten mandat wlepiać? Pierwszy telefon do Głównego Instytutu Górnictwa w Katowicach. Pod względem wszelkich badań węgla to krajowa potęga.
Badanie, które ma wykazać, czy ktoś łamie przepisy prawa jest droższe od mandatu, który za te ewentualne łamanie można nałożyć. Wyjątkowo pokrętna logika, która naszą walkę ze smogiem czyni co najmniej kuriozalną. A sam mandat za smog to trochę taki strach na wróble.
Dzwonimy po miastach i pytamy ile płacą za próbki.
Postanowiłem sprawdzić, jak jest w innych miastach. Zaczynam od tego, w którym mieszkam. Na miejskiej stronie widziałem informację o szerokiej akcji antysmogowej tutejszej Straży Miejskiej.
Pytamy innych. Chorzów? Za sprawdzenie w popiele, czy powstał on ze spalania substancji zabronionych trzeba wydać 490 zł brutto. Sosnowiec? 450 zł brutto.
Jeszcze parę telefonów, ale wszędzie podobnie. Stawki zaczynają się od ok. 450 zł wzwyż. Czyli w najlepszym razie badanie będzie kosztować tyle ile najsurowszy mandat smogowy.
Laboratoria mają swoje ceny. To mandat musi być wyższy.
W Instytucie Chemicznej Przeróbki Węgla w Zabrzu słyszę, że zainteresowanie wykrywaniem nielegalnego spalania odpadów stale rośnie. Coraz więcej zgłasza się do Instytutu urzędów miejskich oraz straży gminnych, a także podmiotów świadczących usługi pobierania próbek.
Jakie koszty?
Logika poszła spać. Po sali buszuje tylko smog.
Wychodzi na to, że to prawda. Że badanie próbki samego popiołu lub materiału palnego, który trafia do domowego pieca jest droższe niż mandat za smog. I trudno tego nie nazwać inaczej jak skandalem. Bo ktoś nas po prostu robi systematycznie w trąbę, przy okazji niszcząc zdrowie.
Jeszcze trzy lata tamu można było złorzeczyć na brak stosownych przepisów. Ale te już są. Określają jakich pieców nie wolno używać, jakiego materiału palnego do nich nie wrzucać. Strażnicy miejscy też wyprosili swoje i mogą nakładać mandaty za łamanie przepisów antysmogowych. I co? Nic! Bo znowu komuś zabrakło wyobraźni.