Twórcy Dragon Age, proszę, wróćcie do filozofii pierwszej części, która zbudowała markę
To, że nowy Dragon Age powstaje, zostało potwierdzone już jakiś czas temu. Ale jeszcze w tym roku dowiemy się być może, co to za gra.
Dragon Age jest kolejną po Mass Effect marką BioWare, której przyszłość wydaje się niepewna. Jasne, wiemy, że coś tam się kroi, ale co to właściwie jest i czy w ogóle tego naprawdę chcemy? To już inna kwestia.
Tak czy inaczej fanów serii czeka gorący grudzień. W najnowszym wpisie na blogu studia Casey Hudson napisał taki oto akapit:
Pierwsza myśl jest oczywista: The Game Awards, które odbędzie się 6 grudnia. Podczas prestiżowej ceremonii wręczenia nagród najlepszym grom roku zostanie też zapowiedzianych ponad 10 nowych tytułów. Jedni spekulują, że będzie to m.in. nowa gra z uniwersum Obcego, inni mają przesłanki, by wierzyć w Supermana od Rocksteady, i to z Batmanem. Teraz natomiast do tej listy możemy dopisać nowego Dragon Age'a. Jeśli wszystko to się potwierdzi, możemy dostać imprezę niemalże z rozmachem E3.
A jaki może być sam nowy Dragon Age? O projekcie wiemy tak naprawdę dwie rzeczy, również od Hudsona: że następna część skupi się na fabule i postaciach (no niesamowite, RPG skupiające się na fabule i postaciach?) i będzie korzystać z "żywego" modelu EA. Czyli gra jako usługa? Deweloper sprecyzował, że "żywy" w tym wypadku oznacza tyle, że gra będzie stale rozwijana. Oj, coś czuję, że doczekamy się nacisku na multiplayer jak w Anthem. Nie cieszy mnie ta wizja.
No, ale warto też trzymać swoje nadzieje i obawy na wodzy. Bo przecież ostatecznie w grudniu możemy dostać zapowiedź czegoś innego. Hudson we wpisie nie użył słowa "gra". Może więc czekają nas kolejne komiksy umieszczone w uniwersum? Może jeszcze jeden miniserial animowany? Następna książka? Opcji jest wiele. Pozostaje mieć nadzieję, że Hudson nie wzbudzałby takiego zainteresowania, gdyby zapowiedź nie była czymś dużym.
Tylko proszę, wróćcie do filozofii pierwszej części, która zbudowała fundamenty tej marki.
Dragon Age: Origins było fantastyczną grą. Prawdziwym "Baldurem naszych czasów", tytułem nie próbującym skopiować tych oldskulowych RPG-ów, ale po prostu się nimi inspirujący. Gracze to docenili i pierwsza odsłona serii okazała się wielkim sukcesem, dodatkowo wzmocnionym bardzo udanym, klasycznym dodatkiem Przebudzenie.
Dlatego szybko powstało Dragon Age 2. O wiele, wiele za szybko. Pośpiech był główną wadą tej gry i gwoździem do jej trumny. Sequel Origins spotkał się z ogromną i w sumie zasłużoną falą krytyki. Gra była jawnie niedorobiona, lokacje były chamsko kopiowane, bo deweloperom zabrakło czasu, by zaprojektować nowe. Zubożono fantastyczny system walki z jedynki i gra w ogóle stała się mniej RPG-owa, a bardziej efekciarska.
Jednocześnie rozwijała uniwersum i miała fabułę znacznie ciekawszą niż sztampowa pod tym względem jedynka. Wciąż uważam, że pod tą całą brzydotą kryła się dobra gra i nie żałuję kilkudziesięciu godzin, które jej swego czasu poświęciłem. Posiadacze Xboksa z subskrypcją Xbox Live Gold mogą się zresztą przekonać, czy Dragon Age 2 rzeczywiście był taki zły, bo gra pojawi się w grudniowej ofercie abonamentu. I może to nie przypadek?
Ostatnią dotychczasową odsłoną był Dragon Age: Inkwizycja.
Tutaj studio miało już więcej czasu, ale zabrakło mu chyba... pasji? Wiele osób chwaliło Inkwizycję, wiele krytykowało, ale jej niepodważalną wadą był z pewnością pozbawiony pazura półotwarty świat wypełniony nudnymi zadaniami pobocznymi. Gra wypadła też niezwykle blado i archaicznie przy Wiedźminie 3, które wyszedł pół roku później.
Czy Dragon Age odnajdzie się w dzisiejszych czasach? Albo inaczej: czy BioWare wciąż potrafi robić dobre gry? Mass Effect: Andromeda powstawał w ogromnym chaosie i złej atmosferze, a efekt końcowy pozostawiał trochę do życzenia. Anthem z kolei wygląda bardzo, bardzo przeciętnie. Jeśli studio nie odbuduje teraz swojej renomy, może mieć przed sobą kiepską przyszłość.