Czy warto kupić telefon w cenie laptopa? Nie. Niekoniecznie. To zależy
Telefon za 3, 4 albo 5 tys. zł? Szaleństwo, za tyle można kupić komputer! Jasne. Tylko czy ta cena - i to porównanie do komputera - nie są przypadkiem w pełni uzasadnione?
Note 9 trafia na rynek i kosztuje w najtańszej wersji ponad 4 tys. zł. iPhone XS Max trafia na rynek i trzeba za niego zapłacić co najmniej 5,5 tys. zł. Pierwszy lepszy sztandarowy model kosztuje często ponad 3 tys. zł. Powariowali.
Skupmy się jednak na chwilę na iPhonie, bo jest to przykład o tyle lepszy, że po pierwsze cena jest ekstremalnie wysoka, a po drugie można ją zestawić bezpośrednio z komputerami sprzedawanymi przez Apple. Komputerami, które w Polsce uważa się i tak za wyjątkowo drogie i wyjątkowo nieopłacalne w zakupie.
I tak najbardziej podstawowy MacBook Pro 13 to wydatek rzędu 6499 zł w oficjalnym sklepie Apple Za te pieniądze dostajemy sporawy, 13-calowy ekran Retina, dwurdzeniowy procesor i5, 8 GB RAM i 128 GB pamięci masowej. Do tego pełnowymiarową klawiaturę, możliwość uruchamiania desktopowych aplikacji, i dwa porty USB-C, do których możemy - wyposażając się w torbę przejściówek - podłączyć co tylko zapragniemy.
iPhone XS Max niestety nie występuje w wersji z pamięcią 128 GB. Możemy kupić za 5479 zł wersję 64 GB albo wydać 6229 zł na odmianę 256 GB.
Przy czym iPhone'a taniej raczej w oficjalnej i legalnej dystrybucji nie kupimy. MacBooka Pro 13 można natomiast kupić w okolicach 5,5 tys. zł - dokładnie w takiej samej cenie, w jakiej sprzedawany jest bazowy iPhone XS Max. Czyli nic innego niż telefon - z małym ekranem, bez klawiatury, bez pełnej obsługi urządzeń peryferyjnych, bez obsługi desktopowych aplikacji.
Tragiczny zakup. Ale czy na pewno?
Porównując na papierze możliwości obydwu sprzętów - zdecydowanie. Jedno jest w końcu pełnoprawnym komputerem, drugie jego namiastką - smartfonem, wywodzącym się z prostych urządzeń do dzwonienia, rozbudowanych jedynie o namiastkę możliwości prawdziwego PC. Granica jest jasno nakreślona.
A przynajmniej byłaby, gdybyśmy cofnęli się w czasie o ładnych kilka lat. Do czasów, kiedy internet mobilny raczkował, a pakiety internetowe były tak małe, że internet przeglądało się i tak w domu, a na telefonie sprawdzało się tylko maile (bez załączników!). Do czasów, kiedy aplikacje mobilne albo prawie nie istniały, albo były ograniczone do tego stopnia, że można było śmiało nazwać je ułomnymi. Do czasów, kiedy streaming wideo był nowością, którą konsumowało się głównie na komputerach. Do czasów, kiedy telefony miały ekrany wielkości znaczka pocztowego (albo pudełka zapałek). Do czasów, kiedy to PC był absolutnie najważniejszym i podstawowym urządzeniem komputerowym w każdym domu.
Do czasów, które już bezpowrotnie minęły.
Zerkam w swoje statystyki użytkowania telefonu i widzę... komputer.
Co robię najczęściej na komputerze, przed którym spędzam regularnie zbyt wiele godzin dziennie? Standardowo - większość czasu w przeglądarce, sporo w komunikatorach, kilka chwil w różnej maści czytnikach newsów, niepokojąco dużo na Netfliksie plus trochę biurowej jatki w odpowiednim pakiecie. Do tego można jeszcze doliczyć kilka godzin tygodniowo przy podstawowej obróbce zdjęć. To właściwie tyle. I idę o zakład, że u wielu osób profil użytkowania komputera wygląda dokładnie tak samo.
Biorę więc do ręki telefon i sprawdzam, z czego na nim korzystam najczęściej. Na pierwszym miejscu - przeglądarka. Tuż za nią - służbowy komunikator. Kilka pozycji niżej, znów niepokojąco wysoko - Netflix. I dalej kilka, może nawet kilkanaście aplikacji zapewniających mi dostęp do serwisów, z których na komputerze korzystam za pośrednictwem przeglądarki. Dokładnie tych samych.
Tych samych, ale podejrzewam - choć nie mam tu dokładnych danych - że używanych nawet częściej. Bankowość? O wiele łatwiej i przyjemniej jest mi z niej korzystać na telefonie. Często nawet siedząc przed komputerem, żeby zrobić przelew... sięgam po telefon. Zamówienie taksówki czy wypożyczenie samochodu? Też sięgam po telefon - jest po prostu łatwiej i szybciej. Zakupy spożywcze na jutro? Wybieram aplikację na smartfonie. Zeszłej zimy natomiast całe spore zakupy ubrań do górskich wędrówek zrobiłem bez uruchamiania komputera.
Na dłuższe prywatne wyjazdy też nie zabieram już ze sobą laptopa, który ostatnio głównie zbiera kurz w szufladzie. Po co szukać dla niego miejsca, kiedy coś innego z roku na rok regularnie przejmuje od niego coraz więcej funkcji? Tak samo jak nie zabieram już ze sobą odtwarzacza MP3 czy aparatu.
Ale telefon nie potrafi tego, tego i tego.
Tak. Telefon w ujęciu tabelkowym nie jest i nie będzie lepszym komputerem od komputera stacjonarnego czy laptopa. Ma mniejszy ekran, więc automatycznie gorzej nadaje się do masy czynności. Nie uruchomimy na nim pełnoprawnego, zaawansowanego edytora wideo, nie obrobimy na nim zdjęć tak, jak moglibyśmy to zrobić na komputerze. Nie zaprojektujemy też instalacji wentylacyjnej w AutoCADzie, ani nie przeprowadzimy skomplikowanej symulacji czegoś, co wymaga skomplikowanych symulacji.
To wszystko absolutna prawda i mało jest przypadków, kiedy ktoś powinien kupić smartfon całkowicie zamiast komputera. Ale prawdą jest też to, co mówi się w przypadku aparatów fotograficznych - najlepszy aparat to ten, który masz zawsze pod ręką. I tak samo jest tutaj - najlepszy komputer to ten, który masz zawsze przy sobie. To nic, że mój komputer stacjonarny jest na papierze komputerem możliwościami wyprzedzającym wielokrotnie mój telefon. Nie mam go przy sobie zawsze i wszędzie. Nie zawsze i wszędzie mam ze sobą też laptopa i to samo mógłbym napisać o tablecie - gdybym go miał. A bez telefonu wyjść z domu po prostu przeważnie się nie da.
I o to właśnie po części chodziło w wyśmiewanym przez wielu post-pc. Nie o to, że komputery całkowicie wymrą. Ale o to, że będą one stale marginalizować rolę komputerów, aż do momentu, kiedy będą one niezbędne tylko do bardziej specjalistycznych zastosowań.
Zerknijmy zresztą sami do swoich telefonów, sprawdźmy, czy przypadkiem nie korzystamy z nich bardzo podobnie do tego, jak korzystamy z komputerów. Bo statystyki twierdzą, że bardzo.
Czyli warto kupić telefon w cenie laptopa?!
Odpowiedzi są trzy. Pierwsza brzmi: nie. Druga natomiast: niekoniecznie. Trzecia to z kolei: to zależy.
Dlaczego nie warto? Bo telefony zapewniające wszystko na jak najbardziej akceptowalnym poziomie kosztują obecnie dużo, dużo mniej niż taki Note 9, XS Max, czy szereg innych smartfonów za więcej niż 3000 zł. Nie zawsze będą tak ładne, tak solidne, tak efektowne i tak szybkie, ale zrobi się na nich wszystko to, co opisałem kilka akapitów wcześniej. Będą tymi samymi komputerami, jak ich droższe odpowiedniki. To już nie te czasy, kiedy trzeba było brać sztandarowy model, żeby nie użerać się z tanim, ledwo działającym badziewiem. Jeśli odpowiednio wybierzemy, to nawet model za 1000 zł (albo i mniej!) będzie wprawdzie nieco gorszy, ale wciąż dobry.
Przy czym to już kalkulacje identyczne z tymi, jakie przeprowadza się przy zakupie normalnego komputera. Czy potrzebuję tego droższego, który ma wszystko i działa szybciej, czy np. wystarczy mi współczesny odpowiednik maszyny do pisania? Czy potrzebuję większego ekranu o ekstremalnie wysokiej rozdzielczości, czy może spokojnie mogę funkcjonować z mniejszym wyświetlaczem?
Przy odpowiednim podejściu i racjonalnym wyborze można sporo zaoszczędzić i wciąż być zadowolonym. A można też wybrać opcję „dzień dobry, poproszę to, co macie najlepszego na stanie, płacę kartą”. Ale czy trzeba? Niekoniecznie, to już nasze widzimisię i zakupowa fanaberia.
Można też podejść do tematu w inny sposób. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że komputery są drogie. Akceptujemy to jednak, bo dotarły do takiego etapu rozwoju, że możemy kupić jeden sprzęt i - jeśli nie służy do wybitnie specjalistycznych zastosowań - bez żadnych modyfikacji korzystać z niego pięć, a czasem i nawet więcej lat.
Do niemal takiego samego punktu rozwoju dotarły też jakiś czas temu telefony. Większość konferencji produktowych to skrajna nuda. Nie tylko dlatego, że dzięki plotkom wiemy, co będzie na nich pokazane. Głównie dlatego, że i tak się tego domyślamy. Nowy smartfon będzie miał lepszy ekran, lepszy aparat, lepszy procesor, będzie lepszy pod każdym względem od poprzednika. Tak przynajmniej brzmią zapowiedzi - w rzeczywistości okazuje się, że owszem, to wszystko prawda, ale tylko pod warunkiem, że przed słowem „lepszy” dodamy jeszcze „odrobinkę”.
Po co w takim razie koszt telefonu traktować jako wydatek na rok albo na dwa (i przy okazji - rzucać się wyłącznie na nowości), skoro odpowiednio wybrany telefon jest w stanie wytrzymać dużo dłużej?
Może właśnie za to warto czasem dopłacić ekstra? W końcu z tanim laptopem też będziemy mieć przeważnie problemy szybciej niż ze sprzętem z wyższej półki, a pozorna oszczędność na starcie na dłuższą metę może okazać się zerowa.
* Zdjęcia: Marcin Połowianiuk