Fitbit Versa, czyli smartwatch dla początkujących - recenzja
Fitbit Versa to zegarek środka. Dobry dla osób, które chcą czegoś, co jest trochę smart i trochę fitness, ale na żadnym z aspektów nie zależy im za bardzo. Jestem pewna, że Fitbit Versa to świetny wybór… jeśli mieszkasz w Stanach. W Polsce sprawa robi się nieco bardziej skomplikowana.
Versa najbardziej przypomina mi Apple Watcha, a przy dobrym dobraniu pasków i kopert może być od niego nieco ładniejsza. Dość masywna koperta jest ciężka wizualnie, ale leciutka w praktyce. Nie oszukujmy się, to nie jest elegancki zegarek, szczególnie w wersji podstawowej z paskiem, który wygląda na plastikowy. Versa nie jest najlepszym dodatkiem do garnituru czy garsonki, ale pasuje do mniej eleganckich ubrań i spokojnie może iść w parze z czymś niezobowiązującym, jak t-shirt i jeansy albo strój do biegania czy na spacer z psem.
Fitbit Versa to lekki, wygodny i niebrzydki smartwatch.
W wersjach premium można dostać pasek, który wygląda jak pleciony, do tego na stronie dostępny jest cały wybór opcji skórzanych i metalowych. Zmienianie pasków jest nieco uciążliwe i wymaga wprawy, ale nie jest to duży problem, jeśli nie macie zamiaru tego robić codziennie. Duży plus za uwzględnienie w zestawie dwóch pasków, jednego na małe rączki i drugiego na potężne łapska.
Zegarek jest leciutki. Aluminiowa koperta grubą ramką okala dotykowy ekran o rozdzielczości 300 x 300. Po prawej rozmieszczone zostały dwa przyciski, po lewej jeden. Zegarek jest całkowicie wodoodporny, więc można w nim pływać, brać prysznic, bawić się kaczuszkami w wannie, a nawet nurkować.
Ładowarka, albo raczej mała stacja dokująca do zegarka, ma chwytaki z obu stron, w które można włożyć Versę. Dzięki temu nie ma siły, żeby nasz zegarek zsunął się i pomknął w siną dal ku podłodze. Kabel, dołączony do ładowarki, nie jest zbyt długi. Niestety nie da się go odczepić w żaden sposób, żeby wymienić na dłuższy. Ładowarki na szczęście nie będziecie jej musieli używać aż tak często, jak w wypadku wielu innych smartwatchy. Fitbit Versa na jednym ładowaniu bez problemu wytrzymuje 4 dni. To nieźle w porównaniu z większością smartwatchy skupionych na funkcjach smart, ale w porównaniu ze sportowymi smartwatchami np. Garmina - przeciętnie. Do pełna ładuje się w około półtorej godziny.
Zegarek domyślnie prezentuje światu nieprzeniknioną czarną taflę. Aby pobudzić go do działania, trzeba tylko unieść rękę albo wcisnąć przycisk na lewej ramce. Tyle teorii, w praktyce z tym automatycznym wybudzaniem bywa różnie i czasami sprawdzając godzinę, musimy zrobić kilka dodatkowych wymachów. Może to po prostu ukryta opcja fitnessowa.
Wygląd ekranu startowego można zmieniać niemal dowolnie i nie da się ukryć, że jest z czego wybierać. Pewnego wieczoru, czując się wyjątkowo ekstrawagancko, wybrałam pseudo-tamagochi w formie pieska. Stworzenie żywiło się moimi krokami jak elektroniczny wampir przyssany na stałe do nadgarstka. Dodatkową motywacją do wyrobienia limitu kroków ma być groźba utraty pupila. Gdy nie nakarmi się go na czas swoją energią, cyfrowy zdrajca odchodzi do innego właściciela.
Fitbit Versa i funkcje smart, czyli, jak się dogaduje ze smartfonem?
Przesuwając w dół palcem na ekranie startowym, zobaczymy powiadomienia. To, o czym chcemy być powiadamiani, zależy od nas i jest łatwe do skonfigurowania na telefonie. Czytanie wiadomości to jednak tylko część możliwości zegarka. Majowa aktualizacja umożliwiła też posiadaczom Androida odpowiadanie na wiadomość za pomocą jednej z pięciu wcześniej przygotowanych odpowiedzi lub wysyłając emoji. Cóż, ponoć obrazek to tysiąc słów.
Przesunięcie ekranu w prawo przenosi do ekranu z aplikacjami. Wśród zainstalowanych od razu na telefonie aplikacji jest Strava i dwie fitbitowe aplikacje do ćwiczeń, o których więcej później, a także takie podstawy jak Alarmy, Stoper, Portfel, Pogoda i Deezer.
Warta komentarza jest tu aplikacja muzyczna. Utwory można przenosić na zegarek tylko z komputera. Ze smartfona się nie da, a to oznacza konieczność zainstalownia kolejnej aplikacji. Tym razem na komputerze. Irytujące, szczególnie że nie jest ona najbardziej przyjazna w obsłudze. Na ilość miejsca na muzykę trudno za to narzekać. 2,5 GB na nadgarstku powinno bez problemu wystarczyć każdemu.
W bonusie razem z Versą Fitbit daje 3 miesiące na Deezerze za darmo. To miły gest, który musi osłodzić klientom brak dostępu do znacznie popularniejszego Spotify.
Versa obsługuje NFC i oferuje Fitbit Pay, jednak próżno w Polsce szukać sklepu, w którym będziecie mogli zapłacić, machając przed terminalem zegarkiem. Nasze banki nie współpracują z tą opcją i na razie nic nie zapowiada, żeby miało się w tej mierze coś szybko zmienić. Z zegarków sportowych w Polsce taką opcję oferują tylko wybrane sprzęty Garmina, urządzenia z Wear OS i Apple Watch.
Fitbit ma swój własny system operacyjnym. Co prawa radzi on sobie naprawdę dobrze, ale jest z tym jeden duży problem — dostęp do mniejszej liczby aplikacji w porównaniu do zegarków działających na Wear OS.
Znajdziecie tu dwie aplikacje do ćwiczeń.
Fitbit twierdzi, że chce zaszczepić u swoich użytkowników zdrowe nawyki i zachęcić ich do większego ruchu, dlatego do ćwiczeń ma aż dwie dedykowane aplikacje. W Exercise wybiera się jeden spośród 7 różnych rodzajów męczenia się (bieganie, podnoszenie ciężarów, pływanie, trening interwałowy, etc.) i przechodzi do rzeczy. Smartfon w tym czasie nalicza spalone kalorie, pokazuje tętno, prędkość przebierania nogami czy liczy czas od początku katorgi. Każdy, kto dożyje do końca, dostanie na zegarku podsumowanie swojej sesji ćwiczeń.
Niestety, ponieważ Versa nie ma własnego GPS-a i musi korzystać z tego w telefonie. Pojawiają się przez to problemy, z określaniem prędkości, z którą w danej chwili się poruszacie.
Drugą aplikacją przeznaczoną do ćwiczeń jest Coach. Żeby w pełni z niej korzystać, trzeba zainstalować na telefonie odpowiadającą jej aplikację Fitbit Coach. Znajdują się w niej zestawy i plany ćwiczeń. W ogromnej większości są one płatne, ale przygotowano też coś na zachętę dla osób, które chcą najpierw przetestować to rozwiązanie. Przygoda z Coachem zaczyna się od testu, który ocenia, na jakim poziomie jesteśmy w kwestii siły nóg, rąk czy ogólnej kondycji fizycznej. Po ćwiczeniach oceniamy, jak ciężkie były, a aplikacja na podstawie tego ustala, czym następnym razem nas zmęczyć i koryguje ocenę naszego wysportowania. Wiadomość, że po tygodniu wskoczyliśmy na kolejny poziom, może być bardzo motywująca. Nadal wierzę, że kiedyś ją zobaczę.
Jeśli zdecydujemy się wybrać jeden z przygotowanych planów, zostanie on ściągnięty na zegarek i będzie dostępny z poziomu nadgarstka. To całkiem wygodne rozwiązanie. Przed każdym ćwiczeniem oglądamy jego krótką prezentację. Kiedy kończy się czas, następuje nasza kolej, na zegarku uruchamia się odliczanie, a wibrowanie powiadamia o chwili wytęsknionego wytchienia. Wszystko to jest spójne i angażujące. Przed wybraniem narzędzia tortur możemy wejść w listę ćwiczeń i sprawdzić zawczasu, czym będą nas męczyć.
Mój jedyny zarzut do tej aplikacji to brak opcji ciągłego wyświetlania na zegarku. Jeśli robię deskę, to już po 20 sekundach błagam cały wszechświat o to, żeby ten koszmar się skończył i informacja, że pozostało tylko kilka sekund, mogłaby mnie zmotywować do zagryzienia zębów i wytrwania. Bez niej padam na twarz szybko.
Wyzywam cię na pojedynek.
Społeczność to zarazem jedna z największych zalet Fitbita i jeden z najważniejszych powodów, z jakich uważam, że posiadanie Fitbita ma więcej sensu w Stanach Zjednoczonych niż w Polsce.
Połączyłam aplikację z Facebookiem. Jestem rozsądna, nie liczyłam na tłumy, ale było gorzej, niż się spodziewałam. Okazało się, że mam 7 znajomych z Ftibitem, z czego tylko dwoje to Polacy, a tylko jedno mieszka obecnie w Polsce. To mniej więcej oddaje obecną gęstość sieci fitbitowej w naszym kraju. Jest mała, a to poważnie ogranicza możliwość rzucenia wyzwania znajomym.
Po sromotnym przegraniu pierwszego wyzwania (okazało się, że moja teoretycznie łatwa ofiara akurat przygotowuje się obecnie do maratonu), postanowiłam spróbować wyzwań samodzielnych. W aplikacji można wybrać sobie trasę na przykład po Nowym Yorku na 8 tys. kroków. Na trasie porozmieszczane są punkty kontrolne, których przekroczenie daje dostęp do zdjęć, ciekawostek i innych motywujących bajerów. Kiedy zbliżamy się do celu, aplikacja wysyła motywujące powiadomienie. To wszystko jest bardzo fajne i niewątpliwie wielu osobom przypadnie do gustu. Ja czuję się jak mąż pani Dulskiej.
Mimo że w Polsce liczba fitbitowców jest mała, to nadal można skorzystać z niesamowitej społeczności skupionej wokół marki. Jeśli macie jakikolwiek problem z zegarkiem lub aplikacją, prawie na pewno jest na ten temat wątek na forum Fitbita. Pod tym kątem to świetnie działająca maszynka.
Jak Fitbit Versa monitoruje zdrowie i aktywność?
Sekcja Mój dzień pojawia się po przesunięciu palcem w górę. To taki prywatny, uzupełniany na bieżąco raport. Sprawdzam na nim, czy zrobiłam już 250 kroków w tej godzinie, ile kalorii spaliłam, ile kilometrów przeszłam, jaki jest mój puls, w którym momencie cyklu jestem.
Na zegarku są podstawowe dane, a ich rozszerzenie i kontekst znajduje się w telefonie. Osoby, które za dużo siedzą, najczęściej będą miały do czynienia z opcją przypominająca, że czasami trzeba ruszyć sprzed biurka zadnią część ciała. Na 10 minut przed upływem pełnej godziny (np. o 11:50, 12:50, 13:50, etc.), zegarek przypomni o krokowych zobowiązaniach i zachęci do wyrobienia godzinnego limitu. Robi to mało inwazyjnie, wibrując i informując o tym, jak niewiele zostało do osiągnięcia wypełnionego kolorem kółeczka.
W aplikacji można ustalić, ile razy w ciągu tygodnia chce się ćwiczyć. Fitbit Versa domyślnie wykrywa ćwiczenia i aktywne minuty na podstawie tętna. Ma to swoje zalety – nie trzeba pamiętać, żeby rejestrować aktywność, wybierając aplikację, ale ma też swoje wady, a dokładniej jedną wadę. Nie muszę właściwie nic robić, żeby przez 20 minut mieć podwyższone tętno, wystarczy, że się zdenerwuję, zestresuję lub będę niespokojna, czyli dzień jak co dzień. Cytując Woody'ego Allena, moja nerwica działa jak aerobik. Żeby to naprawić, wystarczy wyłączyć opcję wykrywania spacerów jako ćwiczeń. To powinno rozwiązać prolem nerwów klasyfikowanych jako wysiłek fizyczny. Można także zmienić liczbę minut potrzebną do zaliczenia rundy ćwiczeń.
Jak Versa radzi sobie z monitorowaniem snu i pulsu?
Versa śledzi też to, ile śpisz, czy regularnie zasypiasz i wstajesz, i jak często w nocy się budzisz. Wydaje się, że robi to całkiem dokładnie. Sen dzieli na 4 fazy i podaje, ile czasu przebywam w której. Nie jestem pewna, jak bardzo te obliczenia są dokładne, ale zdają się mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości. Kiedy przez cały dzień bełkoczę tak, że jest w stanie zrozumieć mnie tylko mój pies, a i to nie zawsze, okazuje się, że złapałam mało głębokiego snu. Traktowałabym takie wskazania raczej jako wskazówkę, która pomaga połączyć fakt a - nie mogę się skupić na niczym z faktem b - koty w okolicy urządziły niezłą imprezę, która zakończyła się pełną uniesień nocą, a nie ocenę medyczną jakości snu.
W normalnych warunkach Versa bardzo dobrze radzi sobie z mierzeniem tętna, które monitoruje cały czas przez całą dobę. Ma jednak problem z tętnem podczas ćwiczeń interwałowych i takich, które wymagają gwałtownych ruchów rąk. Można to naprawić, zakładając Versę wyżej niż zwykle, żeby zegarek lepiej sobie radził z wykrywaniem pulsu.
Ponadto Versa wprowadziła do aplikacji małe rozróżnienie dla kobiet i mężczyzn. Jeśli jesteś kobietą (i się do tego przyznasz), dostajesz dodatkowo w aplikacji kalendarzyk. Działa jak wszystkie podobne aplikacje tego typu. Zaznacza się w niej początek i koniec cyklu, a algorytm wylicza dni płodne, następny okres, średnią liczbę dni w cyklu, etc. Można w niej dodać kilka ustalonych z góry symptomów, takich jak bóle mięśniowe, podwyższona temperatura czy wyskakujące pryszcze.
Niestety nie można dodać własnych notatek na przykład dotyczących nastroju lub kondycji psychicznej. Na zegarku w sekcji mój dzień wyświetla się, ile zostało dni płodnych i kiedy zacznie się najbliższy okres.
Aplikacja jest centrum dowodzenia, w którym można cały dzień podsumować, zobaczyć tendencje i robić plany.
Nie ukrywam, że lubię jej wygląd. Jest szalenie prosty i przejrzysty, co jest nie do przecenienia w tym wypadku. Rzut oka starczy, żeby przejrzeć, jak minął dzień, ale też jak ten dzień ma się do wczorajszego, czy jak wygląda na tle ostatniego tygodnia albo miesiąca. To przydatne, jeśli wprowadzacie jakąś zmianę w swoim życiu, którą można śledzić za pomocą Fitbita. Kiedy widzę, jak fatalnie przez ostatnie dni jest u mnie z chodzeniem, solennie obiecuję sobie dłuższy spacer z psem. Czasami nie kończy się nawet na obietnicach, a dzięki temu, że zegarek mam na ręcę, wiem, ile konkretnie kroków muszę danego dnia wykonać i siłą woli dodreptuję te ostatnie.
Versa oferuje też dostęp do aplikacji tworzonych przez zewnętrznych programistów. Niestety na razie na Versę jest ich mało. Co prawda twórcy Fitbita ciągle pracują nad tym, żeby programowanie na ich platformę było możliwie jak najprostsze, ale daleko im do wyboru oferowanego przez zegarki Apple'a czy te z Wear OS.
Na koniec chcę zauważyć, że coś dziwnego dzieje się z tłumaczeniem. Czasami w losowych miejscach pojawiają się polskie słowa wśród angielskich. Na zegarku, jeśli chcę usunąć maila, mogę kliknąć clear albo... archiwizuj. W aplikacji na telefonie dni tygodnia są po polsku.
Uwaga na synchronizację.
Ważna uwaga: jeśli zdecydujesz się kupić Versę, sprawdź, czy twój smartfon jest na liście wspieranych urządzeń. Co prawda nawet bez tego ze smartwatcha można korzystać, ale skazujesz się wtedy na częste problemy z synchronizacją. Zegarek i telefon potrafią mieć ciche dni i nie komunikować się ze sobą aż nie zdecydujesz się ich zrestartować.
Lista wspieranych telefonów też przypomina o tym, że to zegarek robiony przede wszystkim z myślą o rynku w Stanach Zjednoczonych. Jeśli posiadasz iPhone’a, jesteś bezpieczny, jeśli masz Androida, jest nieźle... chyba że twój telefon pochodzi z Chin.
Czyli co kupować, nie kupować?
Zależy od tego, czego chcecie i po co wam taki zegarek. Versa jest bardzo uniwersalna i oferuje trochę wszystkiego, nie specjalizując się w niczym. Nie poleciłabym jej nikomu, dla kogo smartwatch ma być przedłużeniem smartfona – Versa nie ma karty SIM, nie może odbierać telefonów, płacić można nim tylko w Stanach. Nie poleciłabym jej hardcore'owym sportowcom - dla nich jest bardziej specjalistyczny sprzęt na rynku, który ma m.in. dostęp do większej liczby aplikacji.
To dobry wybór dla przeciętnego Kowalskiego, taki smartwatch dla początkujących. Coś dla osób, które chcą się zmotywować do bardziej aktywnego trybu życia, zacząć ćwiczyć, więcej chodzić, regularniej spać. To nie specjalistyczny sprzęt, ale gadżet, który ma pomóc ruszyć tyłek z kanapy, zmotywować się i żyć trochę zdrowiej. Pomagają w tym nie tylko funkcje monitorujące aktywność, ale też porady wyświetlające się w aplikacji i na zegarku. Największym problemem Fitbita w Polsce jest brak społeczności, z którą możnaby się nawzajem dopingować. Oczywiście to jest do zrobienia, wystarczy zafundować całej rodzinie Fitbita w najbliższe święta, sprawa rozwiąże się sama.
W Polsce Versa kosztuje ok. 879 zł. Warto przez kupieniem porównać ją z konkurencję i zdecydować, na czym nam zależy najbardziej. W podobnej cenie na rynku jest już kilka ciekawych wyborów. Samsung Gear Fit 2 Pro, to opaska fitnessowa, która ma GPS, współpracuje ze Spotify i oferuje nieco więcej pod kątem aplikacji, ale ma odrobinę mniej miejsca na muzykę, a akumulator w niej wytrzymuje tylko 2 dni. Garmin Vivosport nie oferuje prawie w ogóle funkcji smart, ale daje dostęp do Garmin Connect, no i ma wbudowanego GPS-a. Przy większym budżecie warto też Versę porównać z Samsungiem Gear Sport, który podobnie jak Fitbit stara się łaczyć aspekt sportowy z aspektem smart.
Zalety:
- Łatwa w obsłudze aplikacja i łatwy w obsłudze zegarek
- Jasny, czytelny ekran
- Sporo miejsca na muzykę
- Wodoodporny
- Szybka pomoc społeczności
- Wyzwania dla jednej osoby
Wady:
- Mało popularny w Polsce, więc społeczność trzeba samemu stworzyć
- Przerzucanie muzyki na zegarek to ból dolnej części ciała
- Działa na systemie operacyjnym Fitbita, co oznacza mniej aplikacji niż smart-konkurencja