Ktoś wpadł na pomysł gry z walkami na sushi. Ktoś inny tę grę sfinansował. Sushi Striker: The Way of Sushido
Jestem Sushi Strikerem. Ryba to moje życie. Moja miłość. Moja pasja. Dzięki mocy sushi walczę ze sługusami podłego Imperium, wyswobadzając kolejne prowincje z żelaznego uścisku. Jak to robię? Za sprawą świętej techniki sushido. Najpierw jem tyle ryby z ryżem ile tylko zdołam. Potem rzucam pustymi talerzami w przeciwnika.
Przed Wojnami Sushi świat był lepszym miejscem. Przepyszne jedzenie należało się każdemu. Dzieci i dorośli wspólnie cieszyli się rybą z ryżem. Potem zaatakowało Imperium i zagarnęło sushi wyłącznie dla siebie. To musi się zmienić. Dlatego razem z ruchem wyzwolenia wkraczam na wojenną ścieżkę. Dlatego zostałem Sushi Strikerem.
Sushi Striker to gra tak absurdalna, że aż zabawna. Jej twórcy są świadomi idiotyzmów, na jakie się porwali.
Z perspektywy narracji The Way of Sushido to pastisz azjatyckich filmów kostiumowych, w których potężni szoguni walczą o królestwa, prowincje, skarby i honor. Fabuła jest sztucznie pompowana na epicką historię. Bohaterowie robią groźne miny i przyjmują pozy niczym w efekciarskim anime. Przeciwnicy noszą potężne pancerze, dzierżą ostre bronie i grożą bezwzględnymi działaniami. Gdy jednak dochodzi do samej walki…
Postaci zaczynają jeść sushi. Nie, poważnie. Cała mechanika Sushi Striker: The Way of Sushido opiera się na jak najszybszym jedzeniu ryby z ryżem, a następnie rzucaniu stosami pustych talerzy w przeciwnika. To trochę jak ze światem Pokemonów. Tam każdą kłótnię i każdy spór rozwiązuje się poprzez walkę kolorowych stworków. W świecie Sushi Strikera jest za to obrzucanie się naczyniami i klepanie po pełnym brzuchu. Nawet najbardziej przerażający generałowie Imperium „walczą“ w ten sposób.
Twórcy finansowani przez Nintendo są doskonale świadomi komiczności swej produkcji. Ba, oni tę komiczność na każdym kroku podkręcają. Dialogi w Sushi Strikerze są zaskakująco zabawne i ciekawe. Fabuła jest tak sztampowa, że aż szczypie w język. Do tego animowane przerywniki to przerysowana kwintesencja Dragon Balla i Czarodziejki z Księżyca. Świetny, zaskakująco świetny pastisz. Twórcy potrafią bawić się formułą, raz za razem mrugają do gracza i dobrze czują się w irracjonalnym świecie, którzy sami stworzyli.
Od strony samej rozgrywki Sushi Striker: The Way of Sushido to połączenie Candy Crush z Pokemonami.
Sednem zabawy jest zjadanie potraw serwowanych na talerzach tego samego koloru. Im więcej sushi zjemy w jednym ciągu, tym większy stos talerzy tej samej barwy mamy później do rzucenia w przeciwnika. System bije po palcach przesadnych łakomczuchów. Gracze mają określony czas na zjedzenie serii posiłków. Jeśli okażą się zbyt chciwi i będą próbować zjeść o jedno sushi za dużo, to *puf* - cały stos talerzy znika. Kluczem jest odpowiednie wyczucie, gdy kończy się czas budowania combo. Standardowo jest na to siedem sekund, ale wartość można wydłużać za pomocą specjalnych umiejętności.
No właśnie - Sushi Striker to nie tylko miłośnik ryby z ryżem, ale również kolekcjoner sympatycznych stworków. To duszki sushi, które serwują graczowi posiłki podczas pojedynku. Każdy duszek na swoją własną umiejętność, aktywowaną po zjedzeniu odpowiedniej porcji ulubionej potrawy. Magiczna bariera chroniąca przed wrogimi talerzami, wyładowania elektryczne zadające obrażenia przeciwnikowi czy magiczne zaklęcia, które zamieniają posiłki rywala w puste talerze - wszystko to zasługa duszków, których maksimum trójka zawsze towarzyszy nam podczas walki.
Duszki awansują z poziomu na poziom. Doskonalą swoje umiejętności, a także wpływają na ogólną wytrzymałość postaci gracza. Do tego - a jakże - ewoluują wzorem Pokemonów, przechodząc przez aż trzy przemiany. Po każdej z nich istoty serwują coraz bardziej wymyślne, szybciej napełniające pasek umiejętności potrawy. Wszystko to sprawia, że walki w Sushi Striker: The Way of Sushido wcale nie są tak banalne i tak głupiutkie jak początkowo się wydaje.
Poziom skomplikowania czuć zwłaszcza podczas rozgrywek sieciowych z innymi graczami.
Dopiero po kilku godzinach rozgrywki Sushi Striker: The Way of Sushido pozwala śmiałkom toczyć pojedynki za pośrednictwem sieci. Moje pierwsze batalie z innymi graczami były koszmarnym doświadczeniem. Dostawałem baty raz za razem, walcząc przeciwko Strikerom z maksymalnie ulepszonymi duszkami. Na szczęście z każdą kolejną porażką system rankingowy działał coraz lepiej, a ja dostawałem oponentów bliższych mojemu poziomowi umiejętności.
Moja lepsza połówka patrzyła z uśmiechem politowania, gdy triumfalnie wyciągnąłem rękę z Joy-Conem ku górze, celebrując pierwsze sieciowe zwycięstwo. Nie mogę jej mieć tego za złe. Życie Sushi Strikera to misja, którą nie każdy jest w stanie zrozumieć. Zwłaszcza, gdy gra wygląda jak bezpłatna produkcja na Androida, przeznaczona dla dzieci do 12 roku życia. Nie ukrywam - otoczka graficzna nie zachęca do kontaktu z grą. Dopiero po kilku pierwszych godzinach gracz odkrywa, że to wcale nie tak prosta, nie tak banalna produkcja jak może się wydawać.
W Sushi Striker: The Way of Sushido znajduje się drugie, a nawet trzecie dno. Gra potrafi zaskoczyć nawet po kilkunastu godzinach, nagle wprowadzając zupełnie nową mechanikę diametralnie odmieniającą pojedynki. Tytuł ma zadziwiającą zdolność do uzależniania od „jeszcze jednego meczyku“. Problem polega na tym, że w życiu bym się o tym nie dowiedział, gdyby nie wersja recenzencka otrzymana od Nintendo.
Jako gracz, Sushi Strikera obchodziłbym szerokim łukiem, odrzucony idiotycznym pomysłem na rozgrywkę i ceną sięgającą 150 zł. Zrobiłbym sobie tym krzywdę, bo The Way of Sushido to aktualnie najczęściej uruchamiana przeze mnie aplikacja na Swtichu. Program wygrał nawet z darmową grą Fortnite, która kilka dni temu pojawiła się w eShopie i w którą grają prawie wszyscy znajomi. Gdyby tylko cena Sushi Strikera była o połowę mniejsza, bez cienia zawahania wpychałbym go w gardła każdego posiadacza przenośnej konsoli Nintendo. Razem z rybą i ryżem.