Uber zrobił swoje, Uber może odejść. Popularna usługa stała się własną karykaturą
Gdy nieco ponad trzy lata temu zaczynałem korzystać z Ubera, uważałem go za idealną alternatywę dla taksówek. Nieco od nich tańszą, wykorzystującą modę na ekonomię współdzielenia i nastawioną przede wszystkim na nowoczesnego klienta, takiego jak ja. Niestety od tamtej pory sporo się zmieniło, zaś Uber stał się dokładnie tym, z czym kilka lat temu sam walczył.
Gdy ta popularna usługa stawiała pierwsze kroki w Polsce, wydawała się nie mieć wad. Moje pierwsze kursy wykonywane w 2014 roku bardzo miło wspominam do dziś. Czyste auta, dorabiający kierowcy równie ciekawi nowości jak ja sam oraz prosta jak cep aplikacja. Może nie była zbyt ładna, ale idealnie spełniała swoją funkcję.
Pozwalała łatwo zamówić taksówkę i była wyjątkowo idiotoodporna, dzięki czemu nawet osoba nieobeznana w nowych technologiach mogła skorzystać z usługi. Adres odbioru był wykrywany na podstawie lokalizacji smartfona i działało to naprawdę nieźle. Kierowcy praktycznie zawsze idealnie do mnie trafiali, a gdy czasami pojawiał się jakikolwiek problem, dzwonili do mnie za pomocą aplikacji i po krótkiej rozmowie dojeżdżali na miejsce.
Rozliczenia? Były niezauważalne dla klienta. Jedynym sposobem płatności było pobieranie po kursie pieniędzy z podpiętej do konta karty kredytowej. Było to rozwiązanie dobre dla wszystkich stron. Uber miał pewność, że kierowca nie dogada się z pasażerem z pominięciem aplikacji, klient nie musiał nosić ze sobą gotówki, a kierowca czuł się bezpiecznie. Nie było możliwości, by klient mu nie zapłacił. W ten sposób obniżano też ryzyko napaści, bo kto napadnie na gościa, który nie ma przy sobie ani grosza?
Od tamtej pory wiele się zmieniło.
Upadek Ubera rozpoczął się przez pazerność twórców usługi. Przez pierwsze miesiące obecności na polskim rynku Uber zmieniał stawki za przejazdy. Było to normalne, w końcu konieczne było dostosowanie się do lokalnych standardów cenowych. Następnie, w 2016 roku, ceny przejazdów mocno zmniejszono. Tłumaczono to nadchodzącymi wakacjami i chęcią zainteresowania usługą większej liczby klientów, którzy m.in. z powodu ładnej pogody nie chcą zamawiać kursu.
Niższe ceny miały przełożyć się na większe zarobki kierowców. Od samych zainteresowanych wiem jednak, że tak się nie stało. Jakby tego było mało, Uber nigdy nie wycofał cennika wakacyjnego, który funkcjonuje po dziś dzień od niemal dwóch lat. Dodatkowo, Uber stale podwyższał prowizję pobieraną od kierowców. Początkowo było to 15 proc. ceny przejazdu, następnie 20 proc., zaś obecnie Uber zabiera od kierowców aż 25 proc. kwoty płaconej przez klienta.
Szybko okazało się, że jazda na Uberze zwyczajnie się nie opłaca.
W końcu benzyna swoje kosztuje, tak jak użytkowanie samochodu oraz podatki. Z tego powodu Polacy przestali korzystać z Ubera w roli kierowców. Jako że każdy rynek nienawidzi pustki, bardzo szybko zastąpili ich Ukraińcy, Białorusini, Indusi oraz inni przybysze ze Wschodu, którzy godzili się na mniejsze zarobki. Z własnego doświadczenia wiem, że są to ludzie, którzy mają ogromne problemy z porozumiewaniem się językiem polskim. Wielokrotnie zdarzało mi się, że nie docierali do ustalonego miejsca lub bardzo długo go szukali. Gdy starałem się im pomóc telefonicznie, okazywało się, że mnie nie rozumieją. Istny dramat.
Uber szybko dostosował do nowych kierowców wymogi dotyczące aut. Początkowo samochody zarejestrowane w usłudze nie mogły mieć więcej niż dekadę. Obecnie mogą liczyć nawet 18-19 lat. To wszystko skumulowało się i sprawiło, że poziom usługi dramatycznie spadł. Przyznam się, że z Pawłem Winiarskim z AntyWebu wymyśliliśmy grę o nazwie Uber-Bingo. Jeżeli podjedzie do nas kierowca nierozumiejący języka polskiego, koniecznie Dacią Logan, w skórzanej kurtce i palący papierosy podczas jazdy, wysyłamy sobie wiadomość o treści “Bingo”. Póki co prowadzę w naszej małej rywalizacji - niestety.
W Uberze trafiałem też na kierowców, którzy wieźli mnie złą trasą, płacili w trakcie przejażdżki mandat, a nawet tankowali podczas trwania kursu. Wyobrażacie sobie coś takiego w normalnej taksówce? No właśnie, jakość usług oferowana przez Ubera bywa doprawdy dramatyczna.
To nie wszystko. Uber popsuł też swój cennik.
Początkowo zasady korzystania z usługi były banalnie proste. Zamawiałeś przejazd, zaś aplikacja wyświetlała cenę oraz jej poszczególne składowe, takie jak dystans i przewidywany czas podróży. Dodatkowo informowała o ewentualnym mnożniku (im większe zainteresowanie usługą, tym większy mnożnik) oraz jego wysokości. Klient otrzymywał informację czarno na białym, od razu wiedział mniej więcej ile zapłaci za przejazd i dlaczego akurat tyle.
W sieci co prawda krążyły informacje o ludziach, którzy przypadkiem łapali się na kilkukrotny mnożnik, ale byłem zdania, że są to albo osoby nieprzystosowane do życia w nowoczesnym społeczeństwie, albo ludzie pod wpływem dużej ilości alkoholu klikający wszystko co popadnie.
Wtedy nie było mowy o jakimkolwiek maskowaniu opłat, zupełnie inaczej niż teraz.
Od jakiegoś czasu Uber nie pokazuje poszczególnych elementów opłaty, a tylko cenę finalną. Informuje też o obecności mnożnika, ale nie podaje jego dokładnej wysokości. Z tego powodu część użytkowników może nie zauważyć podwyższonych cen. Dodatkowo, wraz z “uproszczeniem cennika” zauważyłem, że przejazdy na regularnie pokonywanych przeze mnie trasach są nieco droższe niż do tej pory. Różnice nie są duże, w moim przypadku wynoszą złotówkę lub dwie, ale w skali miesiąca stają się odczuwalne. Podobne spostrzeżenia mają także zagraniczni publicyści. Krótko mówiąc: Uber wykorzystuje to, że nie podaje nam konkretnych cen za przejazd.
Teraz Uber wprowadza kolejną zmianę w cenniku.
Do tej pory przy wyjazdach za miasto była pobierana opłata 10 lub 20 zł po przekroczeniu kolejno pierwszej lub drugiej linii aglomeracyjnej. Opłata ta rekompensowała kierowcy daleką podróż do miejsca, w którym znalezienie kolejnego kursu może być trudne. Teraz te opłaty znikają, co może wydawać się dobrym posunięciem, przynajmniej z perspektywy klientów. Niestety razem z nimi Uber usunął stałe opłaty za dojazdy na wybranych trasach, na przykład na lotnisko. Z tego powodu przejazd na lotnisko w Modlinie nie będzie już kosztował mnie 90 zł, ale 156 zł. Co ciekawe, mytaxi za ten sam kurs liczy mi 153 zł.
Skąd taka, a nie inna cena? Uber niedawno zmienił cennik długich przejazdów. Teraz po przekroczeniu założonego dystansu (15 km w Warszawie i Trójmieście, 12 km w Łodzi, 10 km w Krakowie i Poznaniu oraz 20 km na terenie konurbacji śląskiej) cena za każdy przejechany kilometr wzrośnie z 1,3 zł do 3,3 zł. Zmianie nie ulega opłata za minutę jazdy, która wynosi 0,25 zł za minutę. Do tej pory Uber był nieco tańszy od myTaxi oraz iTaxi, co udowodniłem swoim trwającym rok testem. Teraz, mimo znacznie niższej jakości usług, stał się od nich droższy, przynajmniej na dłuższych trasach. Przy czym za dłuższe są uważane przejazdy przez nieco ponad pół miasta, nawet jeżeli jedziemy w miejsce, w którym kierowca może bezproblemowo znaleźć nowych klientów.
Uber zrobił swoje, Uber może odejść.
Doceniam to, co Uber zrobił na polskim rynku przewozów. Przestraszył na amen konkurencję, zmobilizował ją. Sprawił, że mytaxi oraz iTaxi zaczęły mocno rozwijać się i rywalizować o nowoczesnego klienta. To widać szczególnie w dużych miastach, takich jak Warszawa. Jednak ta rewolucja przeniknęła też do mniejszych miejscowości, dzięki czemu wiele lokalnych korporacji Taxi wprowadziło swoje własne aplikacje. By nie szukać daleko, w moim rodzinnym Białymstoku taki program ma chociażby Cooltura Taxi, z której najczęściej korzystam.
Jasne, podobne programy istniały już przed Uberem, ale to właśnie on zaprezentował szerokiej publiczności ideę nowoczesnego przewozu osób. Niestety, z czasem stał się karykaturą samego siebie. Usługą, w której przeciętny kierowca nie rozumie języka polskiego. Usługą, w której pod pretekstem uproszczenia cennika podnosi się ceny, a następnie to skrzętnie ukrywa. Usługą, w której mogą jeździć samochody z poprzedniego stulecia.
Mam wrażenie, że dawnego Ubera bardziej przypomina nam Taxify, którego używam coraz częściej. A co za tym idzie, nawet jeżeli Ubera zabraknie, konkurencja nadal będzie istnieć. Taksówkarze będą mieli z kim walczyć o klienta, dzięki czemu będą o niego dbać. Dlatego dochodzę do wniosku, że w obecnej formie Uber jest już nam niepotrzebny i najzwyczajniej może odejść z polskiego rynku. Chyba że jego kierownictwo dokona poważnych zmian w usłudze i przywróci jej pierwotny blask. Na co sam bardzo liczę.